Muszę pożegnać mojego Billy'ego. Fragment powieści Negatyw

Data: 2018-05-10 21:11:54 | Ten artykuł przeczytasz w 16 min. Autor: Sławomir Krempa
udostępnij Tweet
News - Muszę pożegnać mojego Billy'ego. Fragment powieści Negatyw

Nic nie jest takie, jakie się wydaje.

Negatyw Klaudiusza Szymańczaka to rasowy kryminał, który nie da o sobie zapomnieć.

Nie ma bowiem nic ukrytego, co by nie miało być ujawnione, ani nic tajemnego, co by nie było poznane i na jaw nie wyszło. (Łk 8, 17)

Na warszawskiej Pradze policja znajduje zwłoki syna amerykańskiego dyplomaty - nagie, wiszące na łańcuchu w kanale ściekowym. Niedługo później w hostelu w Harlemie zostaje zamordowany młody turysta, a narzędziem zbrodni okazuje się... pozytywka. Nikt nie wie, kim jest mężczyzna i czemu przyjechał do Nowego Jorku z torbą pełną gotówki.

Oba śledztwa prowadzi John Slade - agent FBI, który świetnie mówi po polsku, a z powodu szczególnych upodobań zyskał ksywkę Filozof. Jak na rasowego agenta przystało, ma skomplikowane życie osobiste, a do tego doskonale łączy zamiłowanie do sztuki nowoczesnej i jacka danielsa.

Nie jest oczywiście zupełnie kryształowy... Jego tajemnica może odwrócić bieg śledztw i wywrócić wszystko do góry nogami.

Przeszłość w końcu cię dopadnie.

Do lektury Negatywu Klaudiusza Szymańczaka zaprasza Wydawnictwo Burda Książki. W ubiegłym tygodniu w naszym serwisie mogliście przeczytać premierowy fragment powieści. Dziś czas na kolejny: 

Siedząc na krawędzi łóżka w ciemnym hotelowym pokoju, agent wpatrywał się w nieliczne migające za oknem neony. Warszawa wydawała mu się po zmroku wyjątkowo ciemnym miastem, i to nie tylko w porównaniu z przesadnie rozświetlonym Nowym Jorkiem. Wstał z łóżka i podszedł do okna. Spoglądając w lewo, mógł dostrzec wielką sylwetkę Pałacu Kultury, obok którego wyrosło nowoczesne centrum handlowe Złote Tarasy. Będąc w Warszawie, po raz kolejny miał wrażenie, że znajduje się w świecie, gdzie czerń i biel, stare i nowe oddziela cienka granica, po której nieustannie kroczą mieszkańcy tego miasta i kraju, sami nie wiedząc, czy bardziej tęsknią za tym, co minęło, czy może za tym, co dopiero będzie. Z każdym dniem nabierał przekonania, że Polacy i Amerykanie mają jednak ze sobą dużo wspólnego. Oba społeczeństwa równie religijne i oba przekonane o własnym mesjanizmie i o jakiejś szczególnej roli w dziejach Europy i świata.

Mrok w hotelowym pokoju przerwał migoczący ekran smartfona, który leżał na łóżku i bezdźwięcznie sygnalizował przychodzące połączenie. Na wyświetlaczu pulsowało nazwisko „Paul Willkowsky” – lekarz z biura koronera NYC. Slade przesłał wcześniej dokumenty z sekcji zwłok Daniela Greenbauma, licząc na potwierdzenie swojej teorii o przyczynie śmierci chłopaka. Willkowsky był doświadczonym medykiem i Slade liczył na jego praktyczne podejście do problemu. Spojrzał na zegarek. Dochodziło wpół do trzeciej nad ranem.

– W Nowym Jorku dwudziesta trzydzieści. Paul chyba kończy robotę – powiedział na głos i odebrał. – Cześć, Paul, domyślam się, że przejrzałeś te dokumenty?

– Na moje oko gość lubił się zabawić. Jeśli chodziło ci o to, żebym coś zasugerował, to bez oglądania ciała nie podejmę się kwestionowania opinii innych lekarzy. Moja sugestia jest jednak taka, że facet ani nie został zamordowany, ani nie popełnił samobójstwa.

– Też tak myślę. – Slade oparł się o krawędź parapetu, słuchając z uwagą słów koronera.

– Po pierwsze, zasinienia wokół ramienia i ten łańcuch. Przez niemal dwadzieścia lat kariery nie widziałem, żeby ktoś robił takie zamieszanie, chcąc się powiesić, a po drugie, to miejsce… – Mężczyzna zawiesił na moment głos i przełknął jakiś płyn. – Ciężki dzień, mówię ci, John… No ale do rzeczy. Miejsce, w którym go znaleźli, wygląda dziwnie, co w połączeniu z tym łańcuchem każe mi się domyślać, że facet lubił się przydusić albo coś takiego. Oplótł nim sobie ramiona i szyję po to, żeby móc ręką kontrolować pętlę. Tylko coś mi nie pasuje…

– Co takiego?

– Czy tam obok niego nie było jakiegoś kawałka metalu, pręta, bolca czy czegoś takiego?

– Chyba nie, czemu pytasz?

– Wiesz, ten łańcuch był użyty chyba dlatego, że w przeciwieństwie do sznura można nim łatwiej kontrolować stopień zaciśnięcia pętli. Łańcuch możesz czymś zablokować, sznur już trudniej. Poza tym ogniwa były częściowo owinięte plastikiem, żeby gość się nie poharatał. Na ciele widać zasinienia od tego uciskającego plastiku, ale nie od wbijającego się bezpośrednio w skórę metalowego łańcucha. Jego fragment był odsłonięty prawdopodobnie po to, żeby zablokować bolcem któreś z ogniw. Musiał coś ze sobą mieć. Gwóźdź chociażby. Pamiętaj jednak, że to, co mówię, to jedynie hipoteza, ale kilku takich delikwentów już miałem na stole, więc mogę snuć pewne przypuszczenia. Niektórzy torby na łeb sobie zakładali, taśmą klejącą się owijali. Podobno dopóki wszystko jest pod kontrolą, masz niezły orgazm, ale jak coś pójdzie niezgodnie z planem, to po tobie.

– Osobiście wolę tradycyjne metody, Paul.

– Pruderyjny chłopak z ciebie, John – roześmiał się Willkowsky.

– Jeżeli bycie pruderyjnym oznacza, że nie chcę się wieszać na łańcuchu za łeb, żeby mieć orgazm, to niech ci będzie. Odwdzięczę się, Paul, jak wrócę do Nowego Jorku.

Slade spojrzał na zegarek i poczuł zmęczenie, które uderzyło ze zdwojoną siłą, gdy wypita whiskey przestawała działać i powoli opadała adrenalina po wizycie w gazowni. Odłożył telefon i nie zdejmując butów ani garnituru, położył się na wznak na łóżku. Blask nielicznych migoczących za oknem neonów i krzyki wracających z nocnych imprez ludzi wydały mu się doświadczeniem tak znajomym z Nowego Jorku, że przez chwilę zapomniał, że jest na drugim końcu świata, a nie w domu. Po chwili zasnął.

Latarnia
Baileys Harbor, Wisconsin, październik 2017

Do ceremonii pogrzebowej pozostało pięć godzin. Slade odświeżył się pod prysznicem po nocy przespanej w ubraniu. W chwili gdy zaczął prasować koszulę, rozległo się pukanie do drzwi.

– Panie Slade, przyniosłam śniadanie – dobiegł zza drzwi głos właścicielki pensjonatu.

– Już otwieram. – Pospiesznie naciągnął jeansy, koszulkę i otworzył drzwi.

– Dzień dobry, mam nadzieję, że dobrze pan spał.

– O tak, bardzo tu cicho i spokojnie.

– Wszyscy nasi goście to mówią. – Na stoliku przy oknie postawiła tacę z naleśnikami z syropem klonowym i kawą.

Wychodząc z pokoju, spojrzała na rozłożoną koszulę.

– Przepraszam, że pytam, ale… czy pan przyjechał może na pogrzeb Billy’ego z latarni?

– Tak. Znała go pani?

– O tak. Wie pan, to wielka tragedia. Najpierw rodzice zmarli jedno po drugim, potem jeszcze trzej bracia. To straszne. Veronica i Billy zostali sami. Trzymali się razem, ale potem i ona wyjechała. Billy został sam w tej latarni. Zawsze był inny niż większość chłopaków, ale po jej wyjeździe…

– Zmienił się? – zapytał Slade z zainteresowaniem.

– Zmieniał się stopniowo. Szkoda, wielka szkoda, ale chyba nie powinnam pana zanudzać opowieściami z przeszłości… – Przerwała nagle, jakby zorientowała się, że opowiada obcemu człowiekowi szczegóły z życia rodziny Jacksonów.

– Wcale mnie pani nie zanudza. Dla mnie jego śmierć jest tak samo szokująca. Ledwie go poznałem, a on tak niespodziewanie umiera. Nie wiem, czy to nie jest jeszcze trudniejsze niż śmierć kogoś, kogo zna się od lat.

– Ja Jacksonów znałam całe lata, Billy’ego od dziecka. – Wrodzona gadatliwość i wścibskość gospodyni przegrała z dyskrecją. – Po wyjeździe Veroniki Billy jeszcze bardziej odsunął się od ludzi. Zrobił się bardzo religijny, ale…

– Ale co?

– Religijny w inny sposób. Nie chodził częściej do kościoła ani nie modlił się więcej…

– To na czym polegała ta jego nowa religijność?

– Nowa religijność. – Uśmiechnęła się do Slade’a. – Dobrze pan to ujął. Spędzał dużo czasu z pastorem, rozmawiał z nim. O Bogu, o sensie życia, o śmierci. Na początku ksiądz Chesney uznał to za normalne. Człowiek został sam, stracił niemal wszystkich bliskich, ale potem… Potem Billy naprawdę dużo mówił o grzechu, odkupieniu win i zadośćuczynieniu. W każdej rozmowie obsesyjnie do tego wracał, no i ludzie zaczęli go unikać. Takie rozmowy, wie pan – skrzywiła się – odbywa się w kościele, a nie w barze czy na ulicy.

– Faktycznie, to trochę niezręczne zachowanie. Ja też kilka razy odniosłem wrażenie, że Billy nawet oglądając telewizję, szukał Boga.

– Żeby pan wiedział. Ciągle gadał o jakimś kaznodziei z telewizji, nikt go już nie słuchał. Jednak to był dobry człowiek, lubiany, nikomu nie wadził, chętnie pomagał, no i ta latarnia… Wie pan, wiele lat temu mieli ją zamknąć, ale Billy powiedział, że będzie się nią zajmował i włączał tak jak jego dziadek i ojciec. Jakieś grosze za to dostawał, ale dbał o nią. Z czasem pojawili się turyści i miasteczko trochę na niej zarobiło. Zaczęli mu trochę lepiej płacić, ale wciąż mało.

– Smutna historia.

Zadumana gospodyni wyszła z pokoju. Slade zamknął za nią drzwi i usiadł na łóżku. „Zarabiał grosze, więc skąd miał, do cholery, osiemdziesiąt tysięcy dolarów na koncie? I to odkupienie i żal za grzechy, o którym ciągle gadał…” Slade wyciągnął z torby notes i zapisał w nim nowe wątki, po czym wrócił do prasowania koszuli. Kiedy skończył przygotowywać ubrania, zadzwonił do Veroniki Jackson i umówił się z nią na spotkanie przed południem.

Spotkali się kwadrans po jedenastej w niewielkiej restauracji przy placu w centrum. Slade dotarł na miejsce piętnaście minut wcześniej i czekał przy stoliku.

– Miło pana poznać osobiście. – Kobieta wyciągnęła dłoń na powitanie.

– Mnie również, szkoda, że spotykamy się w takich okolicznościach.

– Ja również żałuję. Proszę mi mówić po imieniu – usiadła naprzeciwko – jestem Veronica.

– John – odparł Slade, przyglądając się uważnie jej twarzy. Próbował znaleźć jakieś podobieństwo do brata, jednak jej krótkie, starannie przystrzyżone włosy, ostre rysy twarzy i wystylizowany czarny ubiór sprawiały, że nie sposób było znaleźć jakichkolwiek cech wspólnych z przeciętnym, niemalże nijakim z wyglądu Williamem.
Po chwili przy stoliku pojawiła się młoda kelnerka.

– Dzień dobry, Veronico, bardzo mi przykro z powodu Billy’ego.

– Dziękuję. – Kobieta skinęła głową w stronę kelnerki. – Dla mnie jak zawsze gotowany jesiotr i woda mineralna. A dla ciebie, John?

– Polecam panu jesiotra – zwróciła się do Slade’a kelnerka, żując gumę i przyglądając mu się uważnie, zwłaszcza jego czerwonym sznurówkom. – To nasza lokalna specjalność, wszyscy przyjezdni po prostu muszą tego spróbować. Potem zawsze wracają.

– Szczerze powiedziawszy, to nie przepadam za gotowanymi rybami. – Slade miał ochotę raczej na lokalnego hamburgera.

– Tym bardziej proszę spróbować, nasza gotowana ryba smakuje zupełnie inaczej niż wszystkie inne, jakie pan jadł dotychczas.

– Nie jadłem wielu, ale zaciekawiły mnie panie na tyle, że zdecyduję się na to samo co Veronica i…– ponownie rzucił okiem w menu – espresso.

Kelnerka zanotowała zamówienie i zniknęła w kuchni. Slade rozpoczął rozmowę:

– Cieszę się, że zaproponowałaś to spotkanie. Chciałem się z tobą zobaczyć przed pogrzebem z dwóch powodów. Pierwszy jest taki, że przyjechałem tu incognito. Nikt nie wie, że jestem agentem FBI. Oficjalnie jestem znajomym twojego zmarłego brata, który poznał go przez internet, i niech tak na razie zostanie, okej?

– Oczywiście. A drugi powód?

– Chciałem cię spytać, czy twój brat był bogaty. Czy na przykład odziedziczył jakieś pieniądze po rodzinie?

– Nie. Wręcz przeciwnie. Za pracę w latarni dostawał niewiele. Pracował tam chyba tylko dlatego, że, jak wszyscy latarnicy, mieszkał tam za darmo. Wie pan… wiesz, ja mu nawet często pomagałam finansowo. Pracuję w Los Angeles, jestem analitykiem w dużej firmie finansowej. Zarabiam naprawdę dobrze, wielokrotnie przesyłałam Billy’emu pieniądze, chociaż nigdy o to nie prosił.

– Dużo?

Przy stole pojawiła się kelnerka i postawiła na nim kawę i wodę mineralną. Gdy tylko odeszła, wrócili do rozmowy.

– Raczej nie. To były drobne sumy. Sto, czasem sto pięćdziesiąt dolarów. Z różnych okazji. Nigdy o te pieniądze nie prosił, więc jak tylko miałam możliwość, pomagałam mu. Postanowił tu zostać i kontynuować dzieło rodziców. Na urodziny, na gwiazdkę, na walentynki albo Święto Niepodległości wysyłałam mu czeki. Dlaczego o to pytasz?

– Widzisz, twój brat przez kilka dni przed przyjazdem do Nowego Jorku wypłacał z tutejszego bankomatu duże kwoty. W sumie osiemdziesiąt tysięcy dolarów.

– Co?! – Kobieta niemal zachłysnęła się wodą, którą piła. – Przecież on nawet nie miał konta w banku. Musiałam wysyłać mu czek albo przekaz gotówkowy. To jakaś pomyłka. Przez te wszystkie lata wysłałam mu w sumie jakieś kilka tysięcy dolarów i na pewno szybko je wydał. Zarabiał bardzo mało.

– To nie pomyłka. Mam potwierdzenie wypłaty gotówki z bankomatu.

– To jakiś obłęd – powiedziała wzburzona. – Myślisz, że zginął z powodu tych pieniędzy?

– Nie będę ukrywał, że jest to jedna z hipotez śledczych.

Kelnerka wróciła z posiłkiem: na wielkich talerzach spoczywały olbrzymie kawałki ryby ozdobione warzywami. W milczeniu rozpoczęli posiłek.

– Naprawdę doskonały ten jesiotr – Slade szczerą uwagą spróbował poprawić atmosferę spotkania.

– Tak – Veronica uśmiechnęła się z trudem – doskonały jest od zawsze. A masz jakąś druga hipotezę?

– Szczerze powiedziawszy, to dopiero nad tym pracuję, ale wątek pieniędzy jest naprawdę ważny. To mógł być motyw.

– Ale skąd miał taką kwotę?

– To pierwsza rzecz, jaką chcę w tej chwili ustalić.

– Jestem bardzo ciekawa, naprawdę…

– Udało nam się ustalić, co twój brat robił w Nowym Jorku.

– Co? – Odłożyła sztućce na bok i upiła łyk wody, czekając w napięciu na odpowiedź.

– Był zarejestrowany jako uczestnik konwencji pewnego ruchu religijnego. Nie pamiętam teraz nazwy tej organizacji, ale ich duchowym przywódcą jest doktor Creflo Dollar. Taki… telewizyjny kaznodzieja…

– John, do cholery… wiem, kto to jest Creflo Dollar. W końcu mieszkam w Los Angeles. Billy był w ostatnim czasie bardzo religijny, ale Creflo Dollar? Przecież on jest… – Spojrzała badawczo na Slade’a.

– Kim jest?

– Jest czarny… Chociaż…

– Billy był rasistą?

– Właśnie nie był, ale… John przyglądałeś się ludziom w tym mieście?

– Trochę.

– Czy jako nowojorczykowi coś ci się rzuciło w oczy?

– Niemal wszyscy są biali.

– No właśnie. Czasy się zmieniły. Ludzie inaczej podchodzą do kwestii rasy, ale jeszcze kilkadziesiąt lat temu w takiej społeczności jak ta rasizm był powszechny. Tak jak kiedyś antysemityzm w Europie. Dyskutowano o tym przy kawie tak samo jak o wysokości podatków federalnych. Nasz ojciec i jego znajomi uważali zniesienie niewolnictwa za tragedię narodową. Nie wiem, jakie masz poglądy, ale skoro jesteś agentem FBI i mieszkasz w Nowym Jorku, to pewnie nie po drodze ci z tymi rasistowskimi bredniami?

– Mało powiedziane. Czemu w takim razie Billy zainteresował się telewizyjnym pastorem, zamiast zbliżyć się do lokalnego kościoła?

– Nie jestem pewna, ale podejrzewam, że chodziło o to, że poprzedni pastor był dobrym znajomym naszego ojca. – Veronica dyskretnie rozejrzała się dookoła. – Na tyle dobrym znajomym, że w swoim towarzystwie otwarcie rozmawiali o kwestiach rasowych. Billy nie ufał tamtemu pastorowi. Z obecnym podobno jakiś czas temu bardzo się zaprzyjaźnił. Nie wiem jednak, czemu tak go wciągnęły te telewizyjne kazania. Ten Dollar to charyzmatyczna osobowość. Facet nie jest idiotą. Doskonale wyczuwa problemy współczesnych ludzi. Gdyby nie to, że jestem ateistką, sama bym pewnie łyknęła to, co opowiada.

Slade przyglądał się Veronice z uwagą, gdy wzburzona wygłaszała swoje tezy. Spojrzał na zegarek, który wskazywał dwunastą dziesięć.

– Myślę, że powinniśmy powoli się zbierać.

– Dobrze. – Na twarz Veroniki powrócił smutek. – Muszę pożegnać mojego Billy’ego.

-> Przeczytajcie ostatni fragment Negatywu Klaudiusza Szymańczaka!

REKLAMA

Zobacz także

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Książka
Negatyw
Klaudiusz Szymańczak3
Okładka książki - Negatyw

Nic nie jest takie, jakie się wydaje. Rasowy kryminał, który nie da o sobie zapomnieć. Nie ma bowiem nic ukrytego, co by nie miało być ujawnione...

dodaj do biblioteczki
Wydawnictwo
Reklamy
Recenzje miesiąca
Paderborn
Remigiusz Mróz
Paderborn
Fałszywa królowa
Mateusz Fogt
Fałszywa królowa
Kolekcjoner
Daniel Silva
Kolekcjoner
Między nami jest Śmierć
Patryk Żelazny
Między nami jest Śmierć
Miłość szyta na miarę
Paulina Wiśniewska
Miłość szyta na miarę
Zagraj ze mną miłość
Robert D. Fijałkowski ;
Zagraj ze mną miłość
Ktoś tak blisko
Wojciech Wolnicki (W. & W. Gregory)
Ktoś tak blisko
Róża Napoleona
Jacobine van den Hoek
Róża Napoleona
Serce nie siwieje
Hanna Bilińska-Stecyszyn ;
Serce nie siwieje
Pokaż wszystkie recenzje