Żegnaj, Polsko! Fragment książki „Piątek trzynastego"

Data: 2022-06-02 11:29:39 | Ten artykuł przeczytasz w 18 min. Autor: Piotr Piekarski
udostępnij Tweet

Marta w poszukiwaniu pracy podejmuje decyzję o wyjeździe za granicę. Nowa rzeczywistość, nowi znajomi, nowa praca to wszystko komplikuje jej życie. Czy uda jej się ułożyć życie osobiste i zawodowe w nowej rzeczywistości? Czy może zmuszona będzie wrócić do Polski i zacząć wszystko od początku?

Obrazek w treści Żegnaj, Polsko! Fragment książki „Piątek trzynastego" [jpg]

Piątek trzynastego Agaty Bizuk to błyskotliwa powieść obyczajowa z domieszką humoru oraz dystansem do życia. Do lektury zaprasza Wydawnictwo Dlaczemu. W ubiegłym tygodniu na naszych łamach mogliście przeczytać premierowy fragment książki Piątek trzynastego. Dziś czas na kolejną odsłonę tej historii: 

3

Piątek u Aśki, rybka też, kwiatki u rodziców (przyjęli je, aczkolwiek niechętnie), gaz zakręcony, alarm włączony. Chyba o niczym nie zapomniałam. Paszport, walizka – żegnaj, Polsko.

***

Tanie linie wcale nie są takie złe. Standard znośny, obsługa miła, nawet położyli wykładzinę na podłodze. Szkoda, że nie czerwoną, byłoby bardziej wytwornie, ale niebieska też może być. Drinków nie podają, chyba żeby zapłacić, ale skoro miało być tanio, to nie mam zamiaru wydawać jeszcze na wódkę. Uciszaczy dla niemowląt niestety też nie przewidzieli.

Pan obok obalił butelkę czegoś podejrzanego i zasnął słodko, choć straszyli, że za obalanie można polecieć na skróty przez okno. Nie poleciał, tylko śpi, więc gdyby młodemu z tyłu dać do obalenia butlę z mlekiem, to może również by zasnął, zamiast drzeć się wniebogłosy, kiedy inni odpoczywają.

Świat za oknem jest mlecznobiały. Jak bita śmietana. Szczerze mówiąc, jestem dość rozczarowana, bo nie tego się spodziewałam, ale widoków też chyba nie było w cenie biletu. Trudno, przeżyję. Jak dorobię się kupki pieniędzy w tej sławnej Irlandii, będę latać jak hrabina – z drinkami, uciszaczami dla niemowląt i bez panów alkoholizujących się po sąsiedzku.

Teraz muszę się skupić na rzeczach ważniejszych.

***

Dublin okazał się ohydny. Monika miała rację. Ledwo wylądowałam, a już miałam dość. Samo lotnisko bardzo mnie przygnębiło. Chcę do domu…

Dom Moniki okazał się za to dość przytulny. Ma trzy sypialnie, dwie łazienki i ogromną kuchnię. Lubię duże kuchnie. Za domem jest ogród, malutki, ale jednak, i pies radośnie merda ogonem za płotem (ciekawe, czy rozumie po polsku, czy szczeka też w ich języku?). I sąsiad się uśmiechnął na mój widok, powiedział coś po ichniemu i zniknął w swoim domu. Ależ mili ludzie. Pomachałam mu tylko, bo na razie nie jestem w stanie wydobyć z siebie żadnego angielskiego dźwięku. Ze strachu chyba, bo w szkole szło mi nawet nieźle. Koniecznie muszę zapisać się na jakiś kurs językowy.

***

Monia nie mieszka sama. Jakiś tydzień temu wprowadziła tego swojego wybranka, który nie dość, że jest Irlandczykiem, to jeszcze rudym jak moje kocię zostawione przyjaciółce na wychowanie. Do tego mówi po polsku. Pięknie mówi, jak na Irlandczyka oczywiście. Podobno to niebywałe wśród tutejszej rdzennej ludności, bo Irole (tak mówi o nich Monika) raczej niechętnie uczą się czegokolwiek, o czym mam się niebawem przekonać. Trudno mi uwierzyć, ale niech im wszystkim będzie. Widocznie ten jeden osobnik przez swoje umiejętności językowe już na samym początku zaburzył mi postrzeganie irlandzkiego świata właśnie, stąd nie bardzo im wierzę. Nazywa się Jerry O’cośtam – nie dałam rady zapamiętać. Na dobry początek wystarczy Jerry.

Swoją drogą, jeśli oni wszyscy mają takie dziwne nazwiska, to jakoś kiepsko siebie tu widzę.

Oprócz Jerry’ego z Moniką mieszka jeszcze dość osobliwa para. W przerwach między pracą imprezują okrutnie, co objawia się tłuczeniem po nocach i budzeniem wszystkiego, co żyje w obrębie kilkuset metrów. Żadne argumenty do nich nie przemawiają, więc tymczasowo muszę się przyzwyczaić. Monia ma nadzieję, że w końcu dojrzeją, bo na razie zachowują się, jakby zostali siłą oderwani od matczynej piersi. Sympatyczne dzieciaki, aczkolwiek wydaje mi się, że w ich wieku proces wychowawczy powinien się już dawno zakończyć, a nie dopiero rozpoczynać z całym swym rozmachem. Nauczona doświadczeniem nie wtrącam się, czekam cierpliwie na rozwój wypadków i mam nadzieję, że Monika nie wpadnie w końcu w furię i nie wystawi młodzieży za drzwi z całym ekwipunkiem. Znając moją siostrę, nawet łagodny z usposobienia Jerry mógłby tego nie wytrzymać.

***

Do pracy przyjęli mnie bez problemu. Ha! Tutaj przynajmniej znają się na ludziach. I bardzo dobrze – mam kolejny powód, żeby zostać tu na stałe. Tak jak marzyłam, będę razem z siostrą dopieszczać restauracyjne gary, garnki i talerze. Czyli jednak czeka mnie kariera władczyni zlewu i szczotki. Super!

Młodzież z każdym dniem rozpędza się coraz bardziej i już sama kilka razy miałam ochotę wyprowadzić ich, byle dalej. Na razie postanowiłam trenować cierpliwość, bo nie mogę tak od razu skakać wszystkim do gardeł. I na to przyjdzie pora.

Szybko udało mi się załatwić całą papierologię, której podobno miało tu nie być, bo Irlandia, jako kraj cywilizowany, nie dba o szczegóły. Tak mi przynajmniej powiedziała Monika. Jak się jednak okazało, papierzysk było więcej, niż mogłabym przypuszczać, ale szczęśliwie udało mi się wszystkie wypełnić. Nie wiem, czy poprawnie, bo panie w kolejnych okienkach patrzyły na mnie z niejakim politowaniem, ale chyba nie jest najgorzej, bo dostałam pocztą wszystko, co potrzebne do legalnego podjęcia pracy. Jutro mój wielki dzień. Monika przekazała mi wszelkie instrukcje, co wolno, a czego w żadnym wypadku nie. Generalnie tych „nie wolno” było dużo więcej, a „wolno” chyba tylko pracować i nie odzywać się na razie, ale przyjęłam to wszystko za dobrą monetę. Zresztą Monia ma w zwyczaju przesadzać, więc pewnie nie jest tak znowu strasznie. Nastawiłam się psychicznie na ciężką pracę, zgodnie z zaleceniami siostry, która jest starsza i bardziej doświadczona, więc wie lepiej. Swoją drogą, wystraszyła mnie nieco, ale postanowiłam nie ulegać nadto jej neurotycznemu nastawieniu. Oczywiście tysiąc razy zdążyłam usłyszeć, że się nie nadaję na fizyczną i nie powinnam w ogóle wychylać nosa z domu, bo w obcym kraju może mi się przytrafić coś niedobrego. Przecież z pieluch wyrosłam już jakiś czas temu, poza tym to przesada, żeby za każdym rogiem czaił się ktoś, kto nagle zapała do mnie namiętnością na tyle wielką, że postanowi mnie zabić, poćwiartować i zakopać w jednym z tych mikroskopijnych ogródków, jakie tu mają. Że nie należy się włóczyć samemu po obcym kraju, nikt mi nie musi przypominać, ale chyba ta Irlandia znowu nie taka straszna, skoro ludzie jednak chodzą po ulicach, i to nawet dość gromadnie.

– Ty nie chodź nigdzie sama, bo tu nie jest bezpiecznie. Ostatnio napadają w biały dzień na takie małolaty – przebąkiwał Jerry, ale sam pewnie nie wiedział, co mówi. Nie może być aż tak źle. Zresztą ten jego polski nie jest taki znów rewelacyjny, więc mógł się pomylić.

Tak na marginesie – wcale mi teraz nie w głowie szwendanie się po mieście i zwiedzanie w pojedynkę, więc nie rozumiem, dlaczego tak się nade mną oboje trzęsą. Najważniejsze, żeby zacząć pracować, zarobić pierwsze pieniądze i zacząć normalnie żyć. Może nawet podpłacę młodych, żeby się stąd wreszcie wynieśli i psuli krew komu innemu? Aśka oszalała, kiedy dowiedziała się, że dostałam tu pracę.

– Ha! Mówiłam ci, że w końcu coś ci się trafi, to mi nie wierzyłaś! – wrzeszczała do słuchawki.

Myślałby kto.

– Tak, tak, zawsze we mnie wierzyłaś, a zwłaszcza w to, że jestem nienormalna. – Musiałam jej przypomnieć, bo chyba dopadła ją nagła amnezja.

– Oj, przestań, przecież wiesz, że zawsze w ciebie wierzę, ale swoje muszę powiedzieć, żebyś czuła, że żyjesz. Na pewno dasz sobie radę, jestem pewna.

– Dzięki, zołzo ostatnia. Tego mi było trzeba. Kocham cię.

– Ja też cię kocham.

Jakoś mi przykro, że musiałam się z nią rozstać i zostawić ją tak daleko. Zawsze miałam ją na wyciągnięcie ręki, a teraz… Tylko praca, praca i praca… Ciężka, ale i odmóżdżająca. Całe szczęście.

Zmywanie, które czeka mnie od jutra, chyba nie będzie jakąś wielką filozofią. Monika załatwiła, że będę pracowała z nią na zmianę – ona rano, a ja od południa. Fakt, stresuję się nieco pierwszym dniem, najbardziej przymusem dogadywania się w obcym języku, ale czuję, że będzie dobrze.

***

Nie takie gary straszne, jak je malują, a raczej szorują. Bo choć rzeczywiście dzień miałam dość ciężki, to jednak uważam, że mam powody do bycia z siebie dumną.

Poznałam fajnych ludzi. Mam głównie męskie towarzystwo – sześciu facetów różnej maści, jednego managera, który dotąd nie odezwał się do mnie ani słowem, chyba wyczuwając z daleka, że i tak mu nie odpowiem, i trzy babki na osłodę. Spośród facetów dwóch wybija się najbardziej: Bartek – jedyny przedstawiciel mojego kraju wśród męskiej części załogi, i Misza – Rosjanin, za którym sikają wszystkie laski z pubu. Cała reszta rodem z wieży Babel. Czyli jest Afrykańczyk, Afgańczyk, Chińczyk i Litwin. Miszmasz jakich mało. Za to babki to same Polki. Całe szczęście, bo dostałabym chyba zawału, gdybym nie mogła się do nikogo odezwać.

Kobiety są nieustannym obiektem westchnień afrykańsko-afgańsko-chińskich (bo Litwin żyje własnym życiem i raczej nie odzywa się do nikogo). Za to obiektem westchnień moich nowych koleżanek jest nieodmiennie Misza, który zdaje się zupełnie nie mieć o tym pojęcia. Chociaż może jednak ma, bo Bartek pewnie informuje go o wszystkim, nie pozostawiając suchej nitki na zakochanych do szaleństwa dziewczynach.

Muszę przyznać, że gdyby nie Dawid, pewnie też byłabym zainteresowana pięknym Miszką. Niestety (a może i stety), przez wzgląd na mojego przyszłego, mam nadzieję, męża, starałam się powstrzymywać swoje żądze i pozostać jedynie przy rzucaniu ukradkowych spojrzeń przystojniakowi zza Buga.

Tak czy inaczej, jest cudny. Wielkie oczy idealnie współgrają z jego piękną buźką, delikatne dłonie zawsze są skore do pomocy i ten uśmiech, który roztopiłby pewnie pół bieguna.

Agnieszka, jedna z bardziej zainteresowanych Miszką, przez cały dzień nie mogła skończyć z pochwałami na jego temat.

– On jest cudowny, kochany, no i przede wszystkim całkowicie wolny. Taki przystojniak i nie ma dziewczyny! Nadążasz??

Nadążam. Tylko co z tego, że jest sam? Może lubi, bo nie sądzę, by było z nim coś nie tak. Na pierwszy rzut oka jest wręcz przeciwnie – wszystko ma jak najbardziej na swoim miejscu.

– Lepiej powiedz, że się w nim kochasz. – Po prostu musiałam to powiedzieć, bo jej szczebiot był nie do zniesienia.

– No jasne, że się kocham. Wszystkie tu za nim szalejemy, ale on jest jakiś taki niemrawy. Niewzruszony zupełnie – żaliła się szczerze.

– I tak ma was gdzieś, on się nie zajmuje takimi piszczącymi małolatami – wtrącał się za każdym razem Bartek. Świetnie się bawił, patrząc na te wszystkie stare baby, które na widok ładnej buzi miękły zupełnie i natychmiast zmieniały się w infantylne nastolatki.

– Zazdrosny jesteś i tyle – warczała w odwecie Aga. Chciałbyś mieć takie powodzenie, ale na ciebie i tak żadna nie spojrzy, bo jesteś bufon! – wbijała mu kolejną szpilę.

– Dajcie spokój. Bartek też jest w porządku. – Musiałam wesprzeć rodaka. Zresztą nie chciałam zaogniać konfliktu już pierwszego dnia. No i, obiektywnie patrząc, Bartek rzeczywiście był niczego sobie.

– Widzisz, żmijo wredna, przynajmniej jedna jest po mojej stronie. – Bartek nie dawał za wygraną.

– Tylko nie wredna! – syknęła Agnieszka.

Zdecydowanie nie miałam powodów do nudy. Męsko-damskie potyczki w wykonaniu Agi i Bartka rozluźniały atmosferę. Jestem pewna, że i Miszka rozumiał, o co się spierają, ale dla niepoznaki udawał, że nie zdaje sobie sprawy z tego, że o nim mowa. Cała reszta męskiej części załogi patrzyła zazdrośnie na uroczego Aleksieja i najchętniej zamieniłaby się z nim miejscami. Nie ma jak wielonarodowe towarzystwo na irlandzkiej ziemi. Wesoła kompania, nie ma co. Nawet nie zauważyłam, kiedy skończyliśmy pracę. Całe szczęście irlandzkie puby są otwarte do dwudziestej trzeciej, a tylko do dwudziestej pierwszej sprzedawane jest w nich jedzenie, więc ostatnie dwie godziny minęły nam na radosnym gawędzeniu.

Powrót do domu dublińską nocą wcale nie jest taki straszny. Oczywiście Bartek, chyba w podzięce za poparcie, zaoferował, że mnie odprowadzi, ale jakoś nie miałam ochoty na jego towarzystwo. Nie żeby mnie drażnił, ale miałam wielką chęć pobyć przez chwilę sama. Tym bardziej że miałam w perspektywie słuchanie hałasowania młodych, więc chwila względnej ciszy należała mi się jak nikomu. Napawałam się nocą, gwiazdami i ciszą, która w tym wielkim mieście nie panuje chyba zbyt często. Przed wejściem do domu mój błogi spokój zakłóciło jakieś podejrzane zamieszanie. Mimo później pory słychać było niepokojące wrzaski. Początkowo myślałam, że to młodzi tradycyjnie tłuką się po nocy, ale tym razem okazało się, że to nie oni. Musiałam porządnie wytężyć słuch, żeby zrozumieć, co też wykrzykuje moja siostra. Bo w istocie to były wrzaski mojej jedynej (zaczynam się zastanawiać, czy nie na szczęście) starszej siostry.

Wpadłam do domu z impetem i potrzebą natychmiastowego opanowania sytuacji. Na kanapie siedzieli młodzi w minorowych nastrojach, z oczami smętnie wbitymi w podłogę, jak uczniacy przyłapani na paleniu w ubikacji, a starsza część mojej rodziny pastwiła się nad nimi w najlepsze. Wyglądała jak stara psorka z mojego liceum, mająca w zwyczaju lanie małolatów linijką po łapach. Zaczęłam się poważnie bać Moniki. Jerry z przerażoną miną siedział wciśnięty w róg kanapy i gdyby mógł, pewnie uciekłby stamtąd natychmiast. – Mam was serdecznie dosyć! Już patrzeć na was nie mogę! – Monia skutecznie dawała upust emocjom. – Niszczuchy jedne! O nic nie dbacie i wszystko tylko potraficie zepsuć! Zero szacunku dla kogokolwiek i czegokolwiek! Powinnam wyrzucić was na bruk! Nie dość, że sąsiedzi się skarżą na hałasy, to jeszcze teraz TO!

Owo „to” musiało być ogromnym grzechem, skoro Monika wpadła w taką furię. Mimo ciekawości postanowiłam jednak nie wnikać w szczegóły, a przynajmniej nie w tej chwili.

Młody nieznacznie podniósł głowę.

– Ale my naprawdę nie wiedzieliśmy.

– No popatrz, jeszcze pyskuje, smarkacz jeden! Widziałaś taką bezczelność? – Tym razem Monika skierowała pytanie do mnie.

Poczułam się jak wywołana do tablicy z zupełną pustką w głowie. Odruchowo rozejrzałam się dokoła w poszukiwaniu wsparcia, ale napotkałam jedynie wzrok Jerry’ego, który był jeszcze bardziej przerażony ode mnie. Przewrócił tylko oczami, skulił się w sobie i zaczął studiować wzór na dywanie.

Postanowiłam nie wdawać się w zbędne dyskusje. Czego jak czego, ale dyskutowania Monika nie lubi. Potulnie przytaknęłam i cichaczem wymknęłam się do swojego pokoju. W drodze napotkałam jeszcze spojrzenie mojego przyszłego (pod warunkiem, że się nie rozmyśli) szwagra, który patrzył na mnie z zazdrością, ale i z wyrzutem, że wychodzę, zostawiając go samego na placu boju.

Przykro mi, mój drogi, ale musisz sobie poradzić sam w tej sytuacji. Zresztą to jedynie próbka możliwości mojej siostry. Monia potrafi być prawdziwą jędzą, więc dobrze się zastanów, zanim zaprzedasz duszę diabłu.

***

Kolejny tydzień minął nad wyraz spokojnie. Tylko dom gary – dom, telefon od Aśki, że tęskni, od rodziców, że moja paprotka dokonała żywota w ich salonie, a fiołek ma nowe listki. Znów od Aśki, że mam niewychowanego kota, który nasikał jej do butów (a to cwaniak!), od Dawida, że tęskni, kolejny od Aśki, że to jednak nie Piątek, tylko Cezar, jej nowy psi nabytek, i że odwołuje to o niewychowanym kocie (ciekawe, po czym poznała, czyje to siki), od mamy, że mogłabym już wracać, i wreszcie od Dawida, że cudem załatwił sobie kilka dni wolnego i przylatuje pojutrze do Dublina. Hurra!

Monika obiecała, że weźmie za mnie dyżury w pracy, więc będziemy mieli cztery cudowne dni wyłącznie dla siebie. Nie mogę się doczekać.

***

Młodzi wyraźnie stracili zapał do życia. Jakby powietrze z nich zeszło. Starali się omijać dom szerokim łukiem i najchętniej przychodziliby tam tylko spać. Nie było wrzasków ani tłuczenia się po nocy, a i sąsiedzi zaczęli jakoś przychylniej na nas patrzeć. Gdyby nie to, że dobrze orientowałam się w sytuacji, uznałabym to za bez mała cud.

Monika za to chodziła nabuzowana, z obliczem ponurym niczym chmura burzowa. Nawet nie chciała mówić o tym, co zaszło między nią a młodzieżą.

Swoimi sposobami wyciągnęłam z niej w końcu, co też nabroiły nasze maskotki.

– A więc poszło o patelnię. – Monika wiedziała, że nienawidzę, gdy ktoś zaczyna zdanie od „a więc”. Zrobiła to celowo, chyba w odwecie za to, że zmyłam się w trakcie kłótni, a teraz jeszcze mam czelność wypytywać ją o szczegóły.

– Nie zaczynaj od „awięca”. – Nie mogłam się powstrzymać. Na pohybel wszystkim gwałcicielom ojczystej mowy, nawet w osobie mojej szanownej siostry.

– Jak zawsze się czepiasz. Za chwilę nic ci nie powiem piekliła się Monia niemiłosiernie.

– Dobra, nie odzywam się już. Referuj, kochana.

– A więc… – znów jej się wymknęło – teraz to już zapomniałam, co miałam ci powiedzieć. Nie mogę się skupić przez to twoje zboczenie językowe! – Jej pieklenie się przeszło w regularny krzyk.

– Przecież nic nie powiedziałam.

– Bo z tobą to zawsze tak jest, że jednym słowem potrafisz wyprowadzić mnie z równowagi. W każdym bądź razie chodzi ci o to, żeby mnie pognębić. Wszystkim wam się o to rozchodzi! Zawsze uważałaś mnie za gorszą!

Już jej nawet nie słuchałam. Miałam nieodpartą chęć wytknięcia jej wszystkich błędów, ale dałam spokój. Ciężki byłby mój żywot, gdybym odważyła się na taki krok. Zaczęłam się zastanawiać, co gorsze: „w każdym bądź razie” czy obrażona mina Moniki.

Swoją drogą, moja siostra jest genialna. Wystarczy jej słowo, by zacząć regularną awanturę. Miał rację mój historyk, twierdząc, że wszystkie wojny wybuchały przez kobiety. Wtedy miałam go za szowinistę, ale teraz, patrząc na Monikę, jestem skłonna przyznać mu rację. Więcej nawet – dodałabym, że nie tylko przez kobiety, ale przede wszystkim na ich wyraźny rozkaz. Kobiety są jednak przerażające. W końcu Monika zdołała wydusić z siebie, co też takiego się stało tej nieszczęsnej patelni, że nasi najmłodsi sąsiedzi o mały włos nie wylądowali pod mostem.

Otóż moja siostra, jako specjalistka garologii praktycznej, każdego wieczora dopieszczała wszystkie swoje naczynia z nabożną miną, rzucając zabójcze spojrzenia wszystkim niewdzięcznikom, którzy odważyli się choćby podnieść rękę z czymś szorstkim na jej rondle.

Tego feralnego dnia młodzi, wróciwszy z pracy i posiliwszy się nieco, postanowili oddać przysługę pani domu i wyszorować jej patelnię, która w ich odczuciu była zwyczajnie brudna. Nic dziwnego, że Monika, zobaczywszy patelnię, dotąd teflonową, teraz pięknie wyszorowaną na srebrno, wpadła w szał.

Na nic zdały się tłumaczenia winowajców, że nie mieli bladego pojęcia o istnieniu teflonu, w co byłam gotowa uwierzyć. Jakiś czas temu przyznali się, że nie czytują książek ani nawet gazet (byłam świadkiem – kupują jedynie takie, w których nie ma co czytać, tylko jest co oglądać), więc informacja o teflonie mogła im zwyczajnie umknąć. Każdemu może się zdarzyć. Poza tym są zbyt młodzi, żeby wiedzieć, że coś takiego w ogóle zostało wynalezione. Myślę, że w dobie internetu raczej szukaliby porady, czym wyszorować czarną patelnię, a nie jak jej nie szorować, żeby była czysta. Sam zdrowy rozsądek.

Niestety Monika była nieugięta. Nie dała się udobruchać nawet wtedy, gdy Jerry przyniósł jej cały zestaw pięknych patelni obwiązany czerwoną wstążką. Mimo wszystko łypała groźnie na młodych. Oj, ciężki żywot będzie miał ten mój przyszły szwagier.

Książkę Piątek trzynastego kupicie w popularnych księgarniach internetowych: 

Tagi: agata bizuk, piątek trzynastego,

Zobacz także

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Książka
Piątek trzynastego
Agata Bizuk 2
Okładka książki - Piątek trzynastego

Piątek trzynastego. Debiutancka powieść Agaty Bizuk w nowej odsłonie. Marta w poszukiwaniu pracy podejmuje decyzję wyjazdu za granicę. Nowa rzeczywistość...

dodaj do biblioteczki
Recenzje miesiąca
Virion. Legenda miecza. Krew
Andrzej Ziemiański ;
Virion. Legenda miecza. Krew
Herbaciane róże
Beata Agopsowicz ;
Herbaciane róże
Czarownik
Anniina Mikama
Czarownik
Ludzie z kości
Paula Lichtarowicz
Ludzie z kości
W rytmie serca
Aleksandra Struska-Musiał ;
W rytmie serca
Kołatanie
Artur Żak
Kołatanie
Esperanza
Jakob Wegelius ;
Esperanza
Mapa poziomów świadomości
David R. Hawkins ;
Mapa poziomów świadomości
Dom w Krokusowej Dolinie
Halina Kowalczuk ;
Dom w Krokusowej Dolinie
W szponach
Izabela Janiszewska ;
W szponach
Pokaż wszystkie recenzje