"Zerkam niespokojnie na widownię. Czy znajdę dość sił, by opowiedzieć ludziom o moim synu? Jeremy był dobrym, wrażliwym chłopcem, kochałam go tak, jak potrafią tylko matki. Mam poczucie winy, bo daleko mi do ideału.
Za długo tkwiłam w związku z jego ojcem-katem, który terroryzował mnie przez lata. Nie zawsze ogarniałam rzeczywistość, czasami przytłaczała mnie proza życia. Nie było łatwo mi pracować na dwa etaty, opiekować się chora matką, która przestała być sobą, i znosić zmienne nastroje nastoletniej córki. Ból po stracie syna nigdy nie zelżeje, ale wciąż mam dla kogo żyć. Co cię nie zabije, to cie wzmocni..."
"Mój syn umarł 1 stycznia 1995 roku. Minęło dwadzieścia lat, a ja stoję przed grupą obcych ludzi, by im o nim opowiedzieć. Głęboki wdech. Zaczynajmy."
Anna McPartlin zainteresowała mnie w momencie mojego pierwszego spotkania z jej twórczością. Po przeczytaniu "Ostatnich dni Królika" ani na moment nie zawahałam się, aby poświęcić trochę czasu na jej kolejną książkę. I nie pomyliłam się, gdyż powieść Gdzieś tam w szczęśliwym miejscu robi niesamowite wrażenie, to historia, obok której nie da się przejść obojętnie.
Maise Bean - matka, Jeremi - syn, Valerie - córka i Bridie - babcia, to główni bohaterowie tej opowieści. Maise ciągle zapracowana, samotnie wychowująca dwójkę nastolatków i opiekująca się chorą na demencję matką. Kobieta, która przeszła w życiu tak wiele złego, że spokojnie mogłaby obdzielić nim kilka osób. Traktowana jak worek treningowy przez męża, w końcu znajduje w sobie dość siły aby go zostawić. Dwunastoletnia Valerie, trochę krnąbrna dziewczynka, mająca zawsze własne zdanie, słuchająca zbyt głośno muzyki i ubierająca się w czarne ciuchy. Trochę trudna w obyciu nastolatka. Szesnastoletni Jeremi, stanowiący całkowite przeciwieństwo swojej siostry. Mądry, odpowiedzialny, chłopak, na którego zawsze, w każdej sytuacji liczyć. Babcia, która jest ogólnie złotą osobą, poza coraz liczniejszymi momentami, gdy zamyka się w swoim własnym świecie, nie poznając najbliższego otoczenia i rodziny.
"Co ze mnie za matka. Maisie przez całe życie sobie coś wyrzucała. O wszystko się obwiniała, wszystkiego się wstydziła. Valerie i Jeremy nie mieli ojca i to ona musiała zadbać o to, żeby nie wyrośli na "typowe dzieci z rozbitego domu". Wiele o tym czytała i wiedziała, że panuje powszechna zgoda co do jednego: rozbity dom oznacza rozbite dzieci (...) Zbierało jej się na płacz, ale nie mogła dać nic po sobie poznać."
Jak widzicie sytuacja tej rodziny nie jest do pozazdroszczenia. A wszystko staje na głowie, gdy pewnej styczniowej nocy zaginął Jeremi. Ten odpowiedzialny chłopiec znika razem ze swoim najlepszym przyjacielem Rave'em. Nikt nie ma pojęcia dokąd mogli się udać w środku nocy dwaj nastolatkowie. Czas upływa i jest go coraz mniej. Czy to możliwe, żeby chłopcy uciekli, a może stało się coś innego, gorszego? W tym czasie Maisie zaczęła układać sobie życie na nowo. Czy to nie mógł być mniej sprzyjający moment?
Anna McPartlin potrafi prowadzić czytelnika po stworzonym przez siebie świecie. Nic w jej książkach nie jest idealne, zawsze coś zgrzyta. Jak nie choroba głównej bohaterki [Ostatnie dni Królika], to demencja, kłopoty z przystosowaniem, przemoc w rodzinie i ciągle nurtujący i wstydliwy temat odmienności seksualnej. McPartlin wie, jak napisać, aby było mądrze, interesująco, intrygująco, czasem bardzo poważnie, a chwilami śmiesznie.
"Maisie nic nie mówiła. Czuła teraz tylko strach, który bulgotał jej w głowie. Na pewno został porwany przez jakiegoś psychopatę. Albo wpadł do rzeki. Uciekł dlatego, że poszłam na randkę z Fredem. A jeśli jest ranny i nie może wrócić do domu? O Boże, pewnie przetrzymuje go ojciec!"
Otrzymując "Gdzieś w szczęśliwym miejscu" wiedzcie, że dostajecie w swoje ręce naprawdę kawał przyzwoitej literatury przy której bardzo miło upływa czas. To nie jest książka z tych, których akcja gna naprzód, na łeb na szyję; nikt nie goni postaci z wycelowanym w głowę pistoletem. Jednak akcja powieści, mimo iż jest prowadzona może trochę sennie, porywa i trzyma w niepewności. Gdybym mogła wyrazić życzenie, to tego typu książki chciałabym czytać częściej. W mój gust literacki wpisuje się doskonale i w moją subtelność i wrażliwość.
Jak w przypadku pierwszej powieści McPartlin, tak i w tej dużą rolę odrywa miłość i jak sobie z nią radzić. Nie jest to książka dla każdego, ale uważam, że zmiękczy niejednego twardziela i poruszy najgłębiej skrywane pokłady naszej wrażliwości. Dajcie szansę tej powieści. Spróbujcie zrozumieć i odczuwać emocje kierujące bohaterami. Ponieście się niepokojowi, napięciu i strachowi. Ja rekomenduję tę książkę każdemu - Polecam gorąco i życzę miłej lektury.
"Śmierć mojego syna była straszliwym wypadkiem, ale do tego wypadku doprowadziło wielu ludzi. Ludzi takich jak ja albo niektórzy z was.(...) Ludzi, którzy współczują homoseksualisto, strasznego życia - ale to straszne życie wynika właśnie z tego, że ktoś im współczuje (...) Nikt nie powinien być obywatelem drugiej kategorii ze względu na swoją płeć albo orientację seksualną. Homoseksualiści nie mogą budzić w nas strachu. Właśnie stad bierze się cały ten ból. Właśnie tak rodzi się piekło."
Informacje dodatkowe o Gdzieś tam, w szczęśliwym miejscu:
Wydawnictwo: HarperCollins Polska
Data wydania: 2016-08-31
Kategoria: Obyczajowe
ISBN:
9788327620712
Liczba stron: 400
Dodał/a opinię:
Monika Piotrowska-Wegner
Sprawdzam ceny dla ciebie ...