Renata Kosin kolejny raz zabiera czytelnika w głąb wykreowanej przez siebie fabuły. Wciąga nas do powieściowego świata od pierwszych stron, kusi tajemnicami, zaprasza do ich odkrywania, zostawia ślady (często są to fałszywe tropy), straszy niebezpieczeństwami, przeraża, ale i fascynuje wiedzą tajemną, zaskakuje zwrotami akcji. Nie sposób nudzić się w wartemborskim Pałacu Stu Róż (i okolicach), który wreszcie – jako ośrodek wczasowy – otworzył swoje podwoje.
Klara i Kuba (znów razem) zdają pierwszy egzamin jako gospodarze hotelu. Goście nie ułatwiają im zadania, tworząc prawdziwą galerię osobowości. Ekstremalnie różne charaktery, potrzeby i oczekiwania dają się we znakom przede wszystkim Klarze (kobieta w tym upatruje swojego złego samopoczucia). Marzenia bohaterki znacznie odbiegają od wymagającej rzeczywistości, zwłaszcza, gdy w Pałacu zaczynają się dziać się przerażające rzeczy (skierowane w stronę właścicielki). Przyjazd Alexa z rodziną miał być przyjemnym akcentem tych wakacji. Urocza mała Rosalie i jej młodszy braciszek Buś sprawiają domownikom wiele radości. Ale i to do czasu. Gdy jedno z dzieci ginie rozpoczyna się gorączkowe poszukiwanie. Czytelnik wraz z powieściowymi postaciami przeobraża się w detektywa.
„Kołysanka dla Rosalie” ma w sobie wszystko, czego potrzeba ciekawskiemu, aktywnemu, żądnemu wiedzy i przyjemności czytelnikowi – sekrety z przeszłości i tajemnice teraźniejszości, ciemne korytarze, gasnące świeczki, koszmary senne, niebezpieczeństwa, bezcenną księgę, przepowiednię, porwania, szyfry, przedstawicieli masonerii, Różokrzyżowców itd. Jednak walory książki muszę zacząć wyliczać od humoru powiesciowego (ach, ta pani Kazia!), który w tej powieści ujął mnie najbardziej. Podobnie jak wielka swoboda stylu autorki.
Pisarka znów stworzyła książkę bardzo różnorodną. Jako powieść obyczajowa „Kołysanka…” zachwyca przede wszystkim naturalnymi dialogami i zdarzeniami (a także m.in. kwestia dojrzewania Klary i Jakuba). W opowieści łączącej czasy minione z obecnymi na uwagę zasługuje umiejętne poprowadzenie wątków-zagadek. Znakiem rozpoznawczym prozy Kosin mogą być świetnie skonstruowane „zmyłki”. Czytelnik dostaje informacje, łączy je z innymi i uważa, że wie, co się zdarzy(ło), a tu niespodzianka. Zwykle w tych momentach widać uśmiech na ustach odbiorcy i wyrażające uznanie kręcenie głową. Jest tylko jedna sprawa, którą każdy z pewnością prędzej czy później odgadnie. Rozwikłanie tajemnic i tropienie porywaczy wpisują się w konwencję literatury detektywistycznej. Jej głównym walorem w tym wypadku jest tempo akcji oraz „śledztwo”, które w swoim toku odpowiada na wiele pytań zrodzonych podczas lektury.
Pisarka chętnie sięga do historii (nie boi się przy tym trudnych i skomplikowanych tematów), którą zgrabnie łączy z powieściową fikcją. Właściwie trudno od razu rozdzielić fakty od wyobraźni (to wielki atut). Znajdą się tu zatem wydarzenia prawdziwe, legendy, ale i historia budynków, miejsc, obecnie już nieistniejących. Renata Kosin jest przykładem twórcy, dla którego liczy się nie ilość publikacji, ale ich jakość i odbiór. Każda strona to odbicie ogromnego nakładu pracy, talentu i pasji autorki. Najbardziej widać je w precyzji, z jaką został stworzony cykl (fabuła, odniesienia, bohaterowie, wspaniały narrator, główne motywy).
Nie ma mowy, by pisząc o „Kołysance dla Rosalie” nie wspomnieć o rozpoczynających cykl „Tajemnicach Luizy Bein”. Obie powieści dość mocno ze sobą współgrają. By nie popaść w chaos informacyjny, nie zaplątać się w rodzinnych koligacjach Beinów czy zwyczajnie – dla zrozumienia bohaterów i ich reakcji na najnowsze wydarzenia – należy zapoznać się z pierwszą częścią.
Nazwisko Renaty Kosin na okładce książki daje gwarancję pasjonującej przygody, a nie tylko lektury. To jedna z nielicznych polskich pisarek, która tak trafnie potrafi odgadnąć (i zaspokoić) potrzeby czytelnika.
Jeśli planujecie niezapomniane wczasy polecam Pałac Stu Róż! Można wybrać się już dziś!