Fallout - Rozdział 4: Najeźdźcy, cz. 1

Autor: AS-R
Czy podobał Ci się to opowiadanie? 0

            (przed wyprawą do obozu Chanów)

           

            Po trzech dniach upiornej wędrówki pod lśniącym żywym ogniem firmamentem pustynnej Kalifornii pragnąłem tylko uzupełnić zapasy, wypytać Iana o lokalizację Złomowa i Hub, a potem, jeśli się uda, nająć go do pomocy i ruszyć w nadziei, iż południe przyniesie mi więcej nadziei i perspektyw niż cholerny wschód.

            Jednak gdy tylko cały zmordowany i umorusany począłem zbliżać się do Cienistych Piasków, jak oszalały wyskoczył na mnie „komandor” Seth i rycząc na całe gardło błagał mnie o pomoc tymi oto słowami:

            „Dzięki Dharmie, że tu jesteś, przybyszu. Moja dziewczyna… eee… Tandi, córka Aradesh’a, została porwana. Wydaje nam się, że przetrzymują ją najeźdźcy”.

            Muszę przyznać, iż z początku nie wiedziałem, co począć. Zatrzymałem się spoglądając na Seth’a. Przypuszczałem, że mój nowy styl nawiązujący wyglądem do terroryzujących Perth i okolice motocyklowych gangów z Zachodniej Australii, wywarł na tym wieśniaku tak dojmujące wrażenie, że najzwyczajniej w świecie mnie nie rozpoznał.

            Ale nie. Seth bardzo dobrze wiedział, kim jestem. Uznał najwyraźniej, że skoro raz pomogłem ocalić tę zasyfioną piachem dziurę, to bez mrugnięcia okiem będę na każde skinienie lokalnych chłopków, a już na pewno nie zdołam odmówić prośbie wielkiego KOMANDORA SETH’a by ratować jego krnąbrną, kokieteryjną panienkę.

            Mimo to pogadaliśmy przez chwilę. Wypytałem prostaka o tych najeźdźców, ale właściwie poza ich miejscem obozowania (południowy wschód od Cienistych Piasków) nie powiedział mi niczego, czego wcześniej nie dowiedziałbym się od Iana.

            Dlatego, gdy tylko zbyłem go machnięciem ręki, udałem się do starego wygi strzegącego niegdyś karawan na najpopularniejszych i jednocześnie najbardziej niebezpiecznych szlakach handlowych post-apokaliptycznego świata.

            Ian z wielką chęcią podzielił się ze mną całą swoją wiedzą. Miał solidne podstawy by sądzić, że to Chanowie, a nie Żmije czy Szakale uprowadzili Tandi. Aradesh kręcił się po całej wiosce pokazując na prawo i lewo znalezioną na miejscu tragedii włócznię. Ian mówił, że była to broń charakterystyczna dla klanu rządzonego przez krwiożerczego, bestialskiego i słynącego z lekkiego palca Garla. Opowiedział mi, o nim co nieco. Kiedy zaś miałem udać się na spotkanie z królem kloszardów, chrząknął jak gdybym o czymś zapomniał. Faktycznie! Uderzyłem się wtedy ostentacyjnie fragmentem dłoni wypełnionym mięśniem kłębu kciuka i udając nagłą eurekę, zaproponowałem Ianowi współudział w wyprawie.

            Ian również udał przede mną, że nie ma pewności, że nie wie, że jest niezdecydowany. W końcu tu jest mu całkiem dobrze. Zdążył już wrosnąć w lokalną społeczność jak brukiew w grządkę, a w ogóle to ma na oku taką miłą, dojrzałą panią i chyba chciałby się ustatkować…

            Pieprzył tak przez kilka minut. Jednak ja od pierwszego momentu bardzo dobrze wiedziałem, że ten stary awanturnik i najprawdopodobniej lepszy rabuś żądny łupów, usycha w tej równie suchej i żałosnej osadzie. Dlatego tworząc dobry grunt pod interesy, udałem, iż bawią mnie te negocjacje, a kiedy obaj uzgodniliśmy: wspólny podział łupów i sto kapsli zaliczki dla Iana, ruszyliśmy – każdy zadowolony na swój sposób – w stronę największego domu w osadzie. Domu, nad którym tym razem unosiła się aura rozpaczy, nieustanny lament licznych żon Aradesh’a i jakiś ogólny, bardzo posępny nastrój. Przyznam, iż znacznie bardziej odpowiadał mi zapach opiekanych na rożnie psów.

Najpopularniejsze opowiadania
Inne opowiadania tego autora

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Forum - opowiadania
Reklamy
O autorze
AS-R
Użytkownik - AS-R

O sobie samym:
Ostatnio widziany: 2015-02-27 21:39:56