Restaurator 9

Autor: klaudiuszlabaj
Czy podobał Ci się to opowiadanie? 0

- Przepraszam, ale to wina twojego syna, że krwawię od środka. Chyba mam pęknięte żebro, kawałek wbija mi się w płuco. - Spojrzał z ciekawością na kucającego pod ścianą, z dala od wszystkich Marcina.
- To nie mój syn tylko pracownik...
- Taa... jasne. Jego też nawróciłeś metodą delikatnego nacisku psychicznego? Faktycznie jesteś ateistą czy tylko udajesz? Jesteś na NIEGO zły. Nieprawda?
- A co ci do tego?
- Ciekawość. Po prostu ciekawość. Swoim postępowaniem… zanim twojej córce stało się to... coś, dawałeś młodym ludziom przykład jak żyć uczciwie? I co opłaciło się? Wierzysz jeszcze w swoje ideały?
Restaurator nie mógł oderwać wzroku od Czarnego. Nie mógł mu odpowiedzieć. Nie chciał. Nie było takiej potrzeby. Zresztą to on miał zadawać pytania a nie zakładnik. Na rozmowę z psychologiem było za późno o jakieś trzydzieści lat. Zresztą co mógł zrobić psycholog? Poza zadaniem pytań na które sam musisz sobie odpowiedzieć. A ten tu! To nie był psycholog tylko arogancki, zepsuty inteligent. Dawid zignorował pytanie czarnego i rzucił pytanie do tyłu nie spuszczając wzroku z gangstera.
- Kieta? Wiesz co oznacza średniowieczny termin próba wiary? - oczywiście nie otrzymał odpowiedzi. Dawid znów zaczął krążyć wokół czwórki zakładników. - Wyjaśnię ci. Jeżeli dwaj rycerze tamtych czasów o równym statusie społecznym, mieli odmienne zdanie w jakiejś bardzo ważnej sprawie a żaden nie miał konkretnych dowodów, jeden z nich miał prawo powołać się na próbę wiary. Proste. To był pojedynek na śmierć i życie. Kto przeżywał - temu sprzyjał Bóg, po jego stronie była racja. W każdym razie w to wierzyli ludzie tamtych czasów. Powiem ci co zrobimy. Mam w kieszeni klucze do wyjścia, rozetnę ci więzy, jeżeli uda ci się mi je odebrać puszczę was wszystkich wolno. Oczywiście będę się bronić. Zobaczymy czy Bóg stoi po twojej stronie, czy ja mam rację a ty mnie ponownie okłamujesz. Zgadzasz się?
- Nie! Nie daj się w to wciągnąć! - Milczący Cygan nagle ożył. Gdyby mógł, rzuciłby się na kolegę aby powstrzymać go przed podpisaniem cyrografu. Tym bardziej, że widział w oczach kolegi jak bardzo kusząca wydaje mu się ta propozycja – To psychol! Nie daj się sprowokować! On tego właśnie chce, mieć powód aby nas zgnoić ale przecież nic mu nie musimy udowadniać. Przecież nic nie zrobiliśmy! Nie może nas tu wiecznie trzymać. Musimy tylko czekać, przecież tamten glina na nas czeka. Ktoś nas znowu znajdzie.
- Ty w to jeszcze wierzysz? Ja mam dość czekania i siedzenia. Jeżeli ten pajac mówi poważnie, to ja się na to zgadzam. Co z tego, że to psychol. Jest stary i ranny w rękę, przejadę po nim jak czołg po placu zabaw.

- Ja też chcę walczyć! – rozniósł się w przestrzeni pewny siebie głos. Wszyscy spojrzeli na Marcina, który podniósł się z kąta, skąd do tej pory tylko obserwował swego mentora i jego jeńców. Przysłuchiwał się rozmowie śledząc każde słowo i każdy gest. Z początku był przerażony sytuacją, ale im dłużej słuchał tym mniej czuł się obco. Wiedział, że Dawid zabił. Tego nie mógł pojąć jak człowiek, który wydawał mu się najporządniejszy w jego małym zamkniętym świecie mógł złamać wszystkie swoje reguły. Teraz go częściowo rozumiał. Zaczął nawet czuć to samo, spoglądając na Kietę i Cygana, widząc ich dumę, upartość i poczucie bezkarności.
- No proszę! Pachołek nie tylko niesie kopie, chce nią też wymachiwać! Ciekawe czy ją utrzyma? - Czarny naigrywał się z młodego ale przyglądał mu się już nie tylko z ciekawością ale i rosnącą  fascynacją.
- Nie pozwalam ci! - Restaurator skarcił Marcina.
- Proszę pana! Walka powinna być wyrównana a pan... Nie obraź się, ale masz już swoje lata i podstrzeliłem cię w ramię. W lewe co prawda, ale straciłeś trochę krwi i pewnie ledwie co stoisz na nogach. A ten mutant… - wskazał na Kietę, który nie obraził się bo już pewniejszy siebie oceniał przyszłego przeciwnika z gniewem w oku. Strach i skrupuły gdzieś się ulotniły - …on jest tylko pobijany. Młody wyrówna szanse. Poza tym chyba nie możesz mu zabronić. Nie jesteś jego ojcem jak już wcześniej mówiłeś, no i w pracy też nie jesteście. Więc w czym problem? Przecież to już jest mężczyzna! Zaprzeczysz?
Dawid spojrzał na Marcina jakby pożałował, że tu jest i musi słuchać i patrzeć na całe to zło, które wychodzi z ludzi ze strachu przed zbliżającą się śmiercią. Minęło zaledwie kilka dni a jemu wydawało się to wiecznością, kiedy sam mu powiedział: nie zauważyłem jak stałeś się mężczyzną. Nie. Nie może zaprzeczyć własnym słowom. Marcin mógł już odpowiadać za siebie.
- Idź. - Rzucił mu pęk kluczy zabrany Cyganowi - Zamknij wszystkie drzwi i okna. Nasz ptaszek nie może wyfrunąć ot tak sobie. Jak to powiedział? Musi najpierw przejechać po mnie... po nas jak czołg.
Najmłodszy z towarzystwa posłusznie sprawdził drzwi garażowe, przekręcił klucz i wyszedł z garażu do wnętrza domu, dźwięk jego kroków i szarpania klamek oddalał się. Dawid nie czekając na jego powrót podszedł do szafki z narzędziami i wybrał nóż do tapet, wrócił do Kiety i uwolnił jego nogi, stanął za jego plecami.
- Gotowy?
- Do walki zawsze.
Ostrze noża rozcięło taśmę krępujące ręce Kiety. Ramienia zyskujące wolność natychmiast zerwały się z miejsca i chwyciły za krzesło do którego były przywiązane i uniosły je w górę. Olbrzym chciał złamać wroga pierwszym ciosem ale za długo siedział bez ruchu, był zdrętwiały i jego ruchy były bardzo powolne. Dawid zasłonił się, lewą, na wpół sprawną ręką i zacisnął zęby z bólu kiedy otrzymał cios prosto w miejsce podstrzelenia. Mimo tego udało mu się złapać krzesło, w tej samej chwili pochylił się i wziął poziomy zamach pięścią zaciśniętą na nożu, którym przed momentem uwolnił swego jeńca a teraz krótkie ostrze dosięgło brzucha uzbrojonego w krzesło, przecięło brudny i skrwawiony dres, spoconą koszulkę i pozostawiło płytką ale długą ranę na brzuchu. Rana była na tyle wyczuwalna, że wystraszyła ofiarę, która puściła krzesło i cofnęła się krok do tyłu. Ze zdziwieniem dotknęła ciętego w poprzek brzucha i krwi jaka zabarwiła ulubioną kiedyś bluzę. Strach zniknął, zaczęła działać adrenalina, która napompowała krew do mózgu i spowodowała, że noga Kiety wystrzeliła do przodu jak katapulta i uderzyła z całej siły stopą w brzuch nożownika. Tapeciak wypadł na podłogę i skrył się pod stołem z narzędziami a Dawid wylądował na nim, okładany ślepo pięściami przez wściekłego Kiętę. Przy każdym uderzeniu szafa drżała a narzędzia dzwoniły stukając o siebie i spadały na ziemię jak jabłka z drzewa strząsane przez sadownika. Jedno z jabłek pod postacią klucza francuskiego, wpadło wprost do ręki szukającej pomocy. W chwili kiedy bokser musiał wziąć oddech po serii sierpowych i prostych, pobity wziął zamach i uderzył przeciwnika w skroń. Olbrzym zachwiał się na chwilę, niemal przyklęknął ale uderzenie okazało się za słabe. Dawid nie tracił czasu odbił się od szafy i staranował wyższego od siebie uderzając całym ciałem w tors Kiety. Nie podziałało, uderzony cofnął się o kilka kroków więc tym razem cios kluczem był wymierzony w kolano. Kieta przyklęknął, dokładnie pomiędzy Cyganem i Grubym. Obaj widzieli go z profilu, jeden z prawej, drugi z lewej strony, musieli patrzeć jak przymyka oczy jakby był gotowy aby otrzymać kolejny cios w głowę. Idealna pozycja do zadania śmiertelnego ciosu. Dawid miał go jak na widelcu, miał aż nadto miejsca aby wziąć szeroki zamach, cel klęczał przed nim jakby czekał na błogosławieństwo, jeden cios i walka skończona.
Kieta na kolanach? To nie do przyjęcia. Jego koledzy zaczęli krzyczeć: „Nie”. Doping postawił go na nogi. Odbił się zdrowym kolanem od podłogi, chwycił Dawida za udo i szmaty na torsie, uniósł do góry uderzając o niski sufit. Jedna z jarzeniówek odpadła i przy dźwięku mini eksplozji gazu strzaskała się na podłodze. Zaraz po niej całym ciężarem ciała na podłogę został rzucony Dawid. Upadł na brzuch i zanim omdlał z jego ust na podłogę wylała się gęsta lepka krew. Rozpadał się od środka.  
Kieta zaczął go kopać, przeklinając i złorzecząc w najgorszej formie jaka możesz przyjść do głowy kiedy się nienawidzi kogoś tak bardzo, że pragniesz jego cierpienia i śmierci. Dopiął by swego gdyby nie szybkie kroki zbliżające się z korytarza. Wcześniej z tego samego miejsca skoczył Czarny ratując Dawida przed samobójstwem, teraz Marcin skoczył jak gepard na kark bawoła i uratował Dawida przed zakatowaniem na śmierć.
Młody zawisnął na plecach Kiety i przylgnął do jego ciała jak syjamski brat bliźniak wysysający energię z silniejszego brata. Oplótł nogami jego tors, jedną ręką objął jego kark i zaczął dusić a drugą chwycił za głowę wbijając palce w oczodoły i wykrzyczał wprost do ucha:
- Ty? Ty jej to zrobiłeś! Ty kupo gnoju!
Kupa mięśni długo i głośno zawyła stanowcze: Nie! Jakby sprzeciw dochodził z samego środka duszy. Marcin wykorzystał jego krzyk i złapał za policzek od środka i naciągnął ukazując dziąsła i zęby jakby twarz zaatakowanego była maską, którą można ściągnąć albo jakby chciał włożyć rękę jak najgłębiej w jego usta, wyłamując szczękę i sięgnąć aż do samego serca i wydobyć duszę. Mały, emanujący słabym światłem kamyk, przyjrzeć się mu co ukrywa po opłukaniu z krwi, jakie ma kolory, co dominuje, czerń czy biel, zgnieść czy puścić wolno. Kieta nie chciał oddać tego co miał najcenniejsze a chciał odzyskać to co każdemu się należy. Życie i wolność. Młody chłopak zabierał mu jedno i drugie, ściskając z całych sił gardło. Duszony nie mogąc się uwolnić i tracąc siły z każdym nieskutecznym wdechem, rzucił się do tyłu i uderzył plecami o drzwi garażu. Zadudniło. W środku i na zewnątrz budynku. Dźwięk gniecionej blachy poniósł się na zewnątrz ale stłumiły go drzewa i gęste krzaki. Nikt nie słyszał tej tragicznej walki o tlen i życie, tak jak nikt wcześniej nie słyszał strzałów. Tylko drobne, leśne zwierzęta były świadkami tego co się działo w garażu tego domu. Wszystkie uciekały w popłochu przerażone nietypowym w tym miejscu hałasem. Jeszcze jedno uderzenie, drugie, trzecie.
Marcin spadł na ziemię. Kieta upadł na kolana łapczywie wciągając drogocenne powietrze.
- Rusz się! Uwolnij mnie do cholery! - Cygan odzyskał nadzieję.
- Pieprzony... gówniarz... omal... mnie... Zabiję!
- Olej go! Uwolnij mnie! - Cygan robił się żałośnie wściekły.
Kieta złapał Marcina, szarpnął za szmaty i przyciągnął do siebie. Nie miał sił wstać ale chciał spojrzeć młodemu w oczy kiedy go będzie dusić. Nie zdążył, bo chłopak wykorzystał siłę z jaką Kieta uniósł go z podłogi do siebie, skumulował ją i czołem uderzył olbrzyma prosto w nos. Wyrwał się i chciał uciec z powrotem do korytarza, ale obficie krwawiący bokser, chociaż zamroczony, w ostatniej chwili chwycił go za nogawkę spodni. Marcin wywrócił się ale nie marnował czasu, uderzył obcasem przeciwnika i czołgał się w kierunku korytarza lepiąc się dłońmi do betonu. Były brudne od krwi Kiety, który nie popuścił uścisku. Obaj zaczęli się czołgać a ich pełznące postacie przypominały dziwnego raka kroczącego po dnie mulistego jeziora. Dwie głowy spoglądały na siebie z wściekłością. Jedno z ośmiu odnóży, unosiło się co chwilę aby kopnąć tylną głowę prosto w nos. Ta, wydzierała się jeszcze głośniej. Wtórował jej doping dwóch uwięzionych na krzesłach jeńców. Ich wrzaski, były, pełne wściekłości, nadziei i podniecenia ale najwięcej miały w sobie czego nie poczuje się w sportowej rywalizacji: strachu.
Marcin osiągnął coś co wydawało się niemożliwe przy tak wrogich kibicach i przeciwnikowi większemu od siebie co najmniej dwa razy. Dotarł wreszcie do progu upragnionych drzwi i uchwycił się framugi aby podciągnąć się w górę. Wydawało się, że zaraz wyrwie się przeciwnikowi, wstanie i ucieknie korytarzem do najbliższych drzwi na zewnątrz.
- Nie! Nigdzie nie pójdziesz gówniarzu. - palce na nogawce zacisnęły się mocniej, zdołały złapać za łydkę i wbić paznokcie głęboko w mięsień. - Oddasz mi klucze w zębach i na kolanach będziesz błagał żebym nie złamał ci karku!
Nikt nie zauważył, że z tyłu powstał trup. Dawid powinien już nie żyć a jednak, kołysząc się jak pijany wstał na obie nogi i przyglądał się jak jego wychowanek walczy z silniejszym od siebie. Wrócił do szafy i sięgnął po następne narzędzie. Tym razem jego ręka trafiła na łyżkę do opon. Krótki zakrzywiony łom z ostrym hakiem na końcu do podsadzania opony. Zaczął jak zombie zbliżać się do walczących, wolnym krokiem, kołysząc się z boku na bok jakby przy życiu podtrzymywała go jakaś zła, nienaturalna siła. Uwięzieni umilkli kiedy minął ich bez słowa. Myśleli, że już dał za wygraną. Kieta wydzierał się na Marcina dalej więc nie zwrócił uwagi na ciszę za plecami. Leżał na brzuchu z nogami wyciągniętymi do tyłu. Dawid zbliżył się i wziął łomem szeroki zamach. Ostra końcówka bez problemu przebiła skórę i trafiła dokładnie w miejsce gdzie chrząstki kości udowej i piszczeli łączą się w kolanie. Łom przeszedł niemal na wylot. Krzyk Kiety był głośniejszy niż cokolwiek co odbijały ściany garażu tego domu. Zwiększył się jeszcze bardziej, kiedy obojętnie przyglądający się swemu dziełu Dawid, uniósł nogę i stopą dobił łom do końca. Stal przebiła kolano na wylot. Wycie inwalidy było gorsze niż pisk krzesła ciągniętego po betonie obciążonym tuszą Grubego. Kieta był ciągnięty po podłodze z powrotem na swe miejsce, jak ranna młoda, foka o białym futrze upolowana przez kłusownika aby być żywcem obdarta ze skóry. Kłusownikowi było szkoda siły aby przebić jej serce włócznią i oszczędzić cierpienia. Zniszczyłby cenne futro. Kieta nie miał nic cennego dla swego oprawcy. Ciągnąc go za hak nie zwracał uwagi na jego ból. Rzucił go jak worek pomiędzy jego kolegów.
- Bóg wydał wyrok. Jesteście winni.
Gruby oczywiście nie zrozumiał, spojrzał pytająco na Cygana licząc na wyjaśnienia. Otrzymał je w formie umierającej nadziei jak wymalowała się na twarzy kiedyś dumnego człowieka. Czarny albo wiedział co się stanie albo nigdy nie okazywał uczuć. Przyjrzał się obojętnie Kiecie jak leży na podłodze i płacze jak mały chłopczyk, który przewrócił się na rowerze i obtłukł kolano.
- Wiem, że to nie odpowiedni moment ale po prostu muszę to powiedzieć. Widziałem w życiu wiele złego. Byli koledzy, ludzie których się pozbyłem robili straszne rzeczy, ale to... Muszę przyznać, jestem pod głębokim wrażeniem. Właściwie, to jestem zachwycony!  panie... Mogę wiedzieć jak masz na imię? Gdybym mógł się zwracać do ciebie per ''ty'' byłby to dla mnie prawdziwy zaszczyt.
- A jakie to ma do kurwy nędzy znaczenie? - Dawid poszedł w kierunku Marcina, który leżał na ziemi i oddychał ciężko, trzymając ręce na głowie jakby nie chciało mu się rano wstać z łóżka, bo czekał go jakiś bardzo stresujący życiowy sprawdzian. Podniósł się dopiero kiedy przyjaciel bez słowa wyciągnął do niego rękę.
- Ty przeklinasz? - słowa Czarnego śledziły restauratora krok w krok - Proszę nie obniżaj się do ich poziomu. Wiem, kultura to przeżytek, przecież ludzie są tak prymitywni. Pierdzą publicznie, szczą na groby ojców, gwałcą dzieci po czym idą ulicą i ''dziękuję'', ''przepraszam'', ''nie ma za co'', ''ależ oczywiście'', ''miło panią widzieć''. Te wszystkie rytuały nie zmyją syfu w którym się taplają, ale muszę przyznać czasami lubię sobie z kimś kulturalnie porozmawiać, nawet jeżeli warunki ku temu nie sprzyjają!
Kieta płakał, bo na pewno nigdzie już nie zajdzie w życiu tylko będzie kuśtykał o lasce. Cygan wbił wzrok w kratkę ściekową jakby chciał wypalić wzrokiem większą dziurę i przez nią uciec. Gruby przypominał chorego na zespół Downa zastanawiającego się nad działaniem z dwoma niewiadomymi.
- On ma na imię Dawid. - Marcin uniósł się z podłogi. Teraz on podpierał przyjaciela.
- ??? - Czarny parsknął i pierwszy raz tego wieczora był zaskoczony - A ja ci się chyba jednak nie przedstawię łamiąc zasady dżentelmeńskie. Właśnie zdałem sobie sprawę, że nie zasługuję na swoje imię. Ale ty możesz mi mówić braciszku! Hej! Gdzie się wybieracie? Zostawiacie nas? Ale wrócicie jeszcze?
Dawid i Marcin wyszli pozostawiając zakładników samych sobie. Zanim znikli w korytarzu, restaurator spojrzał na Czarnego jakby widział w nim wroga, który wymachuje białą flagą a za plecami chowa naładowaną broń i czeka aż przeciwnik zbliży się na odpowiednią odległość aby bez problemu wymierzyć w odsłoniętą pierś i w ten sposób szybko zakończyć negocjacje kapitulacji. Kiedy dotarli do salonu, młody delikatnie ułożył pobijanego przyjaciela na dziurawej kanapie. Mężczyzna machnął ręką w kierunku barku. Chłopak podszedł we wskazanym kierunku i otworzył drzwiczki. Rozbłysła kolorowa tęcza stworzona przez światło odbite od szkła i kolorowych butelek. Marcin wskazał jedną z nich, Dawid kiwnął na nie, następna butelka, następna, wreszcie ruch ręką nawołujący do powrotu. Chłopak zabrał butelkę i szkło. Butelka została zabrana mu z ręki, kapsel upadł na podłogę a szkło okazało się niepotrzebne.

Najpopularniejsze opowiadania
Inne opowiadania tego autora

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Forum - opowiadania
Reklamy
O autorze
klaudiuszlabaj
Użytkownik - klaudiuszlabaj

O sobie samym: Kim jestem? Ojcem pięcioletniej Weroniki, pisarzem, robotnikiem, kucharzem, melomanem, kinomanem, samotnikiem, rowerzystą, pasażerem autobusu 672 Wesoła-Katowice. W skrócie ale prawdziwie.
Ostatnio widziany: 2013-06-19 08:52:35