Bo miłość nie jest taka prosta. Tom1, część 2
-Co się stało? Czemu nie ma Robina?- Wymienili spojrzenia. Żaden nie chciał jej odpowiedzieć, głos zaczął się jej łamać.
-Co się stało?- W końcu Charlie, który siedział w cieniu światła zaczął:
-Robin miał wyjechać.-
-Tak. Wiem. Mówił mi o leczeniu. Znalazło się miejsce dla niego.- Mówiła pewnym głosem.
-Jednak nie pojedzie już do kliniki.- Słychać było, że każde zdanie wiele kosztuje Charliego.
-Co nie pojedzie? Nie ma miejsca?- Zdenerwowała się.
-To już jest nieaktualne.- Mimo sytuacji odpowiedział spokojnym głosem.
-Słucham? To chyba jakaś kpina. Skreślono go z listy?- Poziom złości w jej ciele rósł.
-Nikt go nie skreślił.- Modlił się aby w końcu się domyśliła. Słowa coraz ciężej wydobywały się z jego ust.
-W takim razie gdzie jest Robin? O co w tym wszystkim chodzi, bo już nic nie rozumiem!- Charlie zawiesił głowę między ramionami. Harry wziął do ręki szklankę.
-Zaczynacie mnie denerwować.- Rzuciła z nerwami. Harry nie wytrzymał dłużej tej sytuacji. Uniósł nieco szklankę i powiedział.
-Robin nie żyje.- Po tych słowach wziął solidny łyk.
-Jak to nie żyje? To jakiś żart?- Charlie się włączył.
-To nie jest żart.- Usiadła, bo poczuła jak nogi się pod nią uginają.
-Nie wierze. Nie wierze wam!
-Nam też jest ciężko w to uwierzyć. Ale to prawda.- Roxana zaczęła cała się trząść. Do oczu napływały jej łzy. Usiłowała jeszcze coś powiedzieć ale głos uwiązł jej w gardle. Charlie odwrócił się w jej stronę i przysunął. Przytulił ją. Harry nalał jej whisky do szklanki i postawił przed nią. Spojrzała na nią. Kiedy się nieco uspokoiła zapytała.
-Kiedy?- Jej głos był ledwie słyszalny.
-Wczoraj, na śnie. Na pewno nie cierpiał.- Wbiła wzrok przed siebie.
-Nawet nie zdążyłam się z nim pożegnać.
-Nikt nie zdążył.
-Co my teraz bez niego zrobimy?- Miała wrażenie, że sens jej życia nagle przestał istnieć.
-Nic, trzeba żyć dalej... Na pewno nie chciałby żebyśmy tak smęcili.- Charlie chwycił szklankę i przechylił, kiedy wypił odłożył na stolik.
-Nie wiem jak wy ale ja jeszcze sobie naleje.
-Ja też.- Rzekł Harry.
***
Siedzieli w trójkę i wspominali swojego przyjaciela, który nie raz ratował ich z opresji. Był zawsze, kiedy potrzebowali pomocy. Teraz czuli się bezradni. Robin był chory na tak zwaną rodzinną bezsenność. To bardzo rzadka i nieuleczalna choroba. Leczenie dawało jedynie możliwość aby jego zycie było w miare znośne. Wiedział, że nigdy nie będzie zdrowy. Jego rodzeństwo wiedziało, że Robin może odejść w każdej chwili, mimo tego wiadomość o jego śmierci bardzo ich zaskoczyła. Zawsze trzymali się razem. Uważali się za rodzeństwo pomimo, że nie byli z sobą spokrewnieni. Cała czwórka, Robin, Charlie, Harry i Roxanna, była z domu dziecka. Poza sobą nie mieli nikogo, żadnej innej rodziny. Poza jednym. Krótko po opuszczeniu sierocińca przez Harrego okazało się, że całkiem nie daleko mieszkała jego babka o której nie miał pojęcia. Po jej śmierci stał się właścicielem jej domu. Wiadomość o spadku niemało go zaskoczyła. Sam nie wiedział co ma z tym zrobić. Ostatecznie zaakceptował testament i przyjął dom. Wiele rzeczy było w nim do naprawy lub do wymiany ale poradził sobie. Jego matka okazało się, że nie żyje. Długo mieszkała poza granicami państwa i tam też została pochowana. O ojcu nie wie nic ale również traktuje ten fakt tak jakby już umarł. Robina i Roxie łączyła szczególna więź. Oboje mieli żydowskie korzenie co utrudniało im życie. Roxie nie mogła się pogodzić z jego śmiercią.