Kehrseite

Autor: Leon
Czy podobał Ci się to opowiadanie? 0

Kehrseite

 

Spacer po sobotnim targowisku stanowił dobrą okazje do kupienia świeżych żurawin. Szukałem ich między stoiskami z przekrzykującymi się cyganami, którzy oferowali różnego rodzaju ubrania, mówiąc po polsku z śmiesznym akcentem. Na prawo śmierdziało rybami. Na lewo słychać tykanie zegarów. Ignorancja, swobodny spacer między ludźmi. Czasem ktoś potrącił, ale z rzadka. Ludzie pachnieli jak ryby wystawione na słońce. Śmierdzieli. Ale o tym się szybko zapomina. Jest nieprzydatne i niepotrzebne w pamięci. Przez pamięć przechodziła jednak myśl o śniadaniu składającym się z pięciu tostów z dżemem malinowym popitych kawą zbożową. W samotności, zza gazety. Radia nie włączyłem ze strachem przed wiadomościami, jak to kiedyś śpiewał Farben. Decyzje o wycieczce na targ podjąłem po przeczytaniu przepisu na francuską zupę cebulową z serem w gazecie oraz chęci zakupu żurawin niedostępnych w sklepie.

  Siatka składająca się z oczek szybko zapełniła się okrągłymi, czerwonymi – nie wiadomo czemu fioletowymi – cebulami, dużą kostką sera oraz francuskim pieczywem z piekarni. Dokupiłem butelkę dobrego czerwonego wina. A jakże, mogłem sobie na to wszystko pozwolić. Świat realny stanowił miłą wstawkę przerywnika filmowego pomiędzy kolejnymi koszmarami, jakie roztrzaskiwały kolejne cząsteczki wspomnień dobrych w bezkształtne mazidła każdej nocy nawiedzały moją głowę. Pamiętam, że po przebudzeniu raz wyłączyłem telefon i wyjąłem z niego dla pewności baterię, bojąc się, że do mnie napiszą. Dla nich wciąż żyłem. Oni dla mnie umarli, pozostawiając mnie samego.

Usiadłem na ławce, stawiając siatkę między nogami. Mocno jesienna aura końca września uderzała wiatrem oraz swobodnym deszczem, przez który przebijały się ostatnie leniwe, ale dotkliwe dla oczu promyki słońca. Tak, jakby Bóg bawił się w puszczanie zajączka po oczach w trakcie szczania do wielkiej porcelany zwanej Ziemia. Tłuszcza przepychała się wpadając na siebie, tak jak to robili ze mną w niej. Niczym w brzuchu wielkiej bestii, ubijani by wpaść odpowiednio swobodnie do kwasu. Sam ich widok męczył bardziej, niż ich wąchanie. Zatęskniłem do domu, do Behemota i tostów. Odchylając, opierając i obserwując wyczuwali moją inność. Nie pasowałem do nich. Byłem sztucznie wsuniętym tutaj dzieckiem pokolenia otoczonym kolorowymi foliami i dodającymi odwagi naklejkami-plasterkami.

Ból przy wstawaniu wiązał się z faktem, że ostatnie noce spędzałem obok kota na twardym materacu. Zamówienie na nową ramę do łóżka z litej sosnowej deski złożyłem jeszcze w czwartek, jednak miała przyjechać dopiero około środy. Siatka ciążyła w dłoni nabierając masy, a niewygodne buty obcierały wyraźnie o pięty. W głowie odnotowałem potrzebę zakupu nowych butów w większym o jeden rozmiarze oraz plastrów na obtarcia w aptece „pod Dudkiem”. Człapałem wolnymi, słabymi kroczkami z nadzieją, że nie skończy się to po raz kolejny dla mnie wylewem krwi z butów, jak miało to miejsce w przeszłości. Dłużej postałem przy starociach, oglądając zegar ze złotą tarczą, pozbawiony wahadła. Sprzedawca, kolejny cygan, nie był w stanie odpowiedzieć skąd pochodzi. Pogrzebałem w kieszeni płaszcza za wymiętoloną i do granic możliwości wymęczona paczką mentolowych. Przesunąłem go w palcach pod nosem. Słabej jakości mieszanka śmierdział sianem z domestosem, a nie tytoniem z ukrytą kulką smakową. W drugiej kieszeni poszukiwałem zapalniczki. Nie było jej tam. Została w domu, bo odpalałem wieczorem piecyk w domu, by upiec sobie żeberka w sezamie. Ze smutkiem schowałem papierosa.

Najpopularniejsze opowiadania
Inne opowiadania tego autora

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Forum - opowiadania
Reklamy
O autorze
Leon
Użytkownik - Leon

O sobie samym: Nie lubię swojego życia. Pisać też nie lubię, a jak coś piszę to to kasuje. Miewam błyskotliwe cytaty.
Ostatnio widziany: 2023-02-01 17:38:28