Makabreska (+18)

Autor: zygomir
Czy podobał Ci się to opowiadanie? 0

- Heh, nigdy nie widziałem, żeby alkohol tak szybko powodował chęć na rozważania teoretyczno-filozoficzne.
- Serio pytam.
- Serio, mówisz... Ja bym pewnie wszystko pojebał i nie zrobił nic. Niech się dzieje co chce. – stwierdzenie proste i logiczne. Niestety...
- Nie da rady. Tę opcję już wykorzystałem. Jest gorzej.
- Jak bardzo?
- FUBAR. (Fucked Up Beyond Any Repair – dop. autor)
- Aż tak?
- Nie mówiłbym tak, gdybym nie miał po temu powodu. Jest źle. Muszę podjąć pewien wybór, nie mogę na razie powiedzieć jaki-
- Wszystko ładnie, wszystko pięknie, tylko na cholerę w takim razie mówisz mi o tym, skoro
nie masz zamiaru pytać o nic konkretnego?!
- Nie wiem... sam nie wiem. Chyba po prostu doszedłem do momentu, gdy potrzebuję się nieco
wygadać, wiesz – wypłakać się w czyjś mankiet.
- Ni chuja. Nie wykręcisz się takim frazesem. Mów dokładnie o co chodzi – nie po to lazłem tu ze swojego zadupia.
- Sorry... nie mogę... napijmy się. Po to tu tak naprawdę się spotkaliśmy. Ty, żeby się
spić, a ja żeby zapić. Proszę.
Nie protestował.

Problem z alkoholem polega na tym, że człowiek pijący bez trosk robi się weselszy, ale jak masz doła i chlejesz, to melancholia pogłębia się na tyle, że wizja gałęzi i sznura wydaje się radosnym objawieniem. Lepiej skończyć w odpowiednim momencie, bo inaczej można obudzić się rano w rynsztoku, tudzież w pijackim amoku zrobić coś, z czego już się można nie obudzić. W głośnikach zabrzmiał niski, chropowaty głos Cohena - „Słynny niebieski prochowiec” wypełnił salę. Zdecydowanie czas pożegnać się ze wszystkimi i wracać do domu. Nie byłem pijany. Nie do stopnia, żeby było to po mnie widać.

 Miasto nie jest niebezpieczne. W dzień. W nocy w zasadzie też trzeba mieć odrobinę własnego wkładu, żeby oberwać, ale niekiedy okazje same znajdują człowieka. Idąc dobrze oświetloną aleją, gdzie wieczorami beztrosko przechadzają się studenci, imprezowicze i zakochane pary, można odnieść wrażenie, że człowiek jest w tym miejscu całkowicie bezpieczny, ale wystarczy przejść kilkaset metrów pod dworzec, żeby zobaczyć prawdziwe oblicze tego miejsca. Żulie, gówniarze łażący watahami, żołnierze wracający do cywila – to tylko część atrakcji jakie czyhają na frajera, który nieodpowiednio popatrzy, coś powie, albo w ogóle los chciał pozbawić go kilku zębów.
 Mijam grupkę młodocianych pociągających jakiegoś Chateau de Yabol (rocznik koniecznie bieżący) z kartonu. W oczach mają dzikość. Nie. Źle się wyraziłem – „zdziczenie” to bardziej odpowiedni termin. Mają ewidentnie w dupie fakt, że obok znajduje się posterunek Policji, która jak widać ich też ma ewidentnie w dupie. To jeszcze nic. Nie zwracając na siebie niepotrzebnej uwagi wchodzę na kładkę nad torowiskiem i zmierzam w kierunku jądra ciemności. Blokowiska. Nasze labirynty z betonu. Pewnie z połowa dzieciaków w tym kraju wychowała się w takim miejscu – ja też. Problem polega na tym, że ja nie jestem stąd. Jestem obcy, a to oznacza, że stoję wysoko w rankingu chętnych do dostania wpierdolu. Między blokami latarnie uliczne są zawsze uszkodzone – drapieżniki czują się lepiej w ciemności. W oddali widać sylwetki zwierząt, które dopadły właśnie swoją ofiarę i zaraz ją zmasakrują, najpierw jednak pobawią się nią, tak jak kot bawi się schwytaną myszą. Nie zareaguję. 

Nie jestem ani bohaterem, ani idiotą. Po Policję, czy Straż Miejską też nie ma co dzwonić – i tak przyjadą jak już będzie po wszystkim. Najlepszym rozwiązaniem byłby telefon na pogotowie, ale nie mam zamiaru zdradzić swojego położenia blaskiem wyświetlacza – jeszcze by się chłopcom priorytety zmieniły. Zadzwonię z domu. W sumie „dom” to całkiem mocne określenie jak na mały pokój, gdzie upchnięte s

Najpopularniejsze opowiadania

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Forum - opowiadania
Reklamy
O autorze
zygomir
Użytkownik - zygomir

O sobie samym:
Ostatnio widziany: 2012-01-27 21:51:47