Początek - czyli część III poszukiwań malarza

Autor: zielona
Czy podobał Ci się to opowiadanie? 0

Dom rodzinny ma w sobie niepowtarzalną magię. Niby wychodzimy z niego i zajęci swoim własnym dorosłym życiem w gonitwie codziennych spraw nie myślimy o nim, niemalże zapominamy. Jednak, gdy zaczyna dziać się w naszym życiu źle, gdy spadają na nas problemy to tam najchętniej znajdujemy przystań i punkt wyjścia do znalezienia na nowo w sobie siły. Nie ważne czy to jest wielka willa, czy małe, obskurne mieszkano. To tam budzą się wspomnienia z czasów naszego dorastania. Możemy dotknąć swoich korzeni i poszperać w sobie na nowo, aby po raz kolejny odpowiedzieć sobie na pytanie kim jesteśmy i czego pragniemy. Dom Kryspina był dość okazały. Duży, starannie wykończony budynek na przedmieściu. Podwórze tonące w zieleni tui różnego gatunku, podjazd z różnokolorowej kostki, dom – brzoskwiniowa elewacja, wiśniowy dach, rozległy – z dwoma garażami, dużymi błyszczącymi czystością oknami. Kiedy wjeżdżał na podwórko widział sąsiadów wyglądających z okien i zza ogrodzeń swoich posesji. Skłonił się z daleka, ale nie miał ochoty wdawać się w dyskusje. Poszedł do domu, rzucił swoje rzeczy, wziął prysznic, wyszedł na balkon, żeby zapalić papierosa, przebiegł wzrokiem okolicę. Znajome budynki, wąskie uliczki prowadzące do widocznej w oddali dwupasmówki. Drzewa rosnące na poboczach ledwie muśnięte zaczątkiem pierwszej zieloności. Tu i ówdzie pryzmy nieroztopionego do końca śniegu. Sąsiedzi otynkowali dom, inni dobudowali garaż, tamta działka na której w dzieciństwie zimą mieli lodowisko, a latem boisko zamieniła się w ogród z altankami. Był jednak zbyt zmęczony, aby analizować. Wrócił do pokoju, rzucił się na kanapę, nakrył swe zmęczone ciało narzutą z fotela
i zasnął.
              Morfeusz, czy też inne zjawisko nadziemskie o podobnych predyspozycjach, najwyraźniej w odruchu litości nie zsyłało na niego, tym razem, żadnych niepokojących obrazów, tylko zamknęło w otchłani głębokiego, wyciszającego snu. Obudził się po kilku godzinach – głodny, spragniony. Wyruszył do kuchni na poszukiwanie łupów. Postanowił zjeść coś, ogolić się i wracać do szpitala, aby zmienić mamę, która tam teraz czuwała. W lodówce znalazł kilka jajek, w szafce kawałek czerstwego chleba. Podszedł do zlewu w kuchni i odkręcił kurek kranu z potencjalną wodą – nic. Nawet kropli. Poszedł do łazienki odkręcił wszystko co dało się odkręcić. Susza.
 - Co jest kurde? – wyszedł przed dom, aby się rozejrzeć, kogoś spytać i zobaczył kilkanaście metrów dalej samochód służb wodociągowych. Poszedł w jego kierunku, ale zanim dotarł pojazd odjechał. Zobaczył człowieka siedzącego obok dołu wykopanego w ziemi w charakterystycznym uniformie, rozwijającego kanapkę. Zbliżył się do niego szybkim krokiem.
 - Co to? Jakaś awaria? – spytał zbliżywszy się wystarczająco.
 - A dzień dobry panu. Awaria. Co zrobić? – odpowiedział człowiek spokojnie nadal rozwijając kanapkę.
 - A dlaczego jej nie naprawiacie?
 - Tak się zdarzyło, że kolega miał wypadek losowy. Musiał jechać, ale zaraz wróci i zrobimy co trzeba. Spokojnie. Życie jest za krótkie, żeby go na nerwy tracić. Pan usiądzie, widoki poogląda. Wiosna idzie, wszystko kwitnąć zaczyna. Wodę się zrobi.
 - Tak się składa, że się trochę spieszę i nie mam czasu teraz na awarie. Nie może pan sam czegoś zacząć? Cokolwiek poszłoby do przodu.
 - Niech się pan nie denerwuje. Odkopaliśmy, co mieliśmy odkopać. Teraz trzeba kawałek rury wymienić. Sam nie dam rady. Tu jeden musi trzymać, drugi kręcić, a Adaś tylko do szkoły do córki skoczył, żeby jej coś podrzucić. To niedaleko. Lada moment będzie.
 Kryspin zniecierpliwiony włożył ręce do kieszeni i potupał nogą.
 - No niech mi pan wierzy, że ja bym z najszczerszą chęcią to zrobił, ale nie da rady. Chyba, że mi pan pomoże – człowiek spojrzał na niego pytająco – Pójdzie nam raz dwa.
 Kryspin zastanowił się chwilę. Miał do wyboru. Albo czekać na człowieka, który nie wiadomo kiedy wróci, albo zakasać rękawy i pomóc, żeby mieć w końcu wodę.
 - No dobra – zawiadomił podwijając rękawy – Co mam robić?
 - No to mi się podoba – uśmiechnął się hydraulik zawijając swoją kanapkę – Tak w obecnych czasach to się rzadko zdarza, żeby człowiek sam z siebie człowiekowi pomógł, a tu proszę. – schował kanapkę i sięgnął po narzędzia z którymi zszedł do dołu - Wie pan. Jak człowieki człowiekom pomagać nie będą, to ten świat dobrze nie skończy. A czasami wystarczy trochę dobrych chęci i życzliwości. Mam rację?  - Przykucnął przy rurze w dole - Pan tu wskoczy i potrzyma, ale tak z siłą. – Kryspin wgramolił się do dołu przeciskając się obok człowieka, chwycił gdzie mu wskazano, a hydraulik ponownie sięgnął do skrzyni z narzędziami wyjął coś i pochylił się z drugiej strony odkrytej rury – Ja to zawsze powtarzam, że człowiek wtedy dopiero jest człowiekiem, jak potrafi szanować innych – mówił  mocując klucz i przymierzając się do niego. Zebrał się w sobie, żeby przekręcić. Faktycznie szarpnęło i Kryspin musiał się zaprzeć, żeby utrzymać swoje narzędzie. Szarpali się chwilę nim zaciski puściły. Hydraulik cały czerwony z wysiłku uśmiechnął się z satysfakcją – No proszę. Co to znaczy jak człowiek człowiekowi bratem, a nie wilkiem. Teraz ten klucz pan da tutaj – przypadkowy pomocnik w pośpiechu przełożył narzędzie. Fachowiec znów zaczął kręcić i mówić przy okazji. – Ludzie to tak tylko kariera, kariera, pieniądze, nowe samochody, a do grobu to się tego nie zabierze. Na tamten świat to się tego nie zabierze.
A ludzką krzywdę i łzy się zabierze. Mam rację? – spojrzał na swego pomocnika pytająco, a ten dla świętego spokoju potaknął.
 - Sama prawda. Kręć pan już.
 - Nie denerwuj serdeńko. Wszystko elegancko zrobimy. Zaraz rura będzie odkręcona. Jak się coś robi ze spokojem, to zawsze to lepiej wychodzi, niż nerwowo. I po co tu się denerwować? Słyszy pan jak ptaki pięknie trelują? Deszcz dopiero padał, a teraz słoneczko. Lada moment wszystko będzie zielone. – Kryspin rozejrzał się. Gałęzie przydrożnych drzew nieśmiało wypuszczały młode pączki, przez przyschnięte w zimie trawniki przedzierały kłosy młodej, świeżutkiej trawy, słońce wyglądało zza białych obłoków, a ptaki uwodziły się wzajemnie, czy kłóciły ze sobą. Wszystko jedno. To i tak było mało istotne, bo tam w szpitalu ojciec czekał, a siostrę też trzeba było jakoś odwiedzić. Hydraulik zakręcił kluczem bez uprzedzenia i szarpnęło Kryspinem tak, że na chwilę stracił równowagę. Zaparł się nogą o brzeg wykopanego w ziemi dołu. Hydraulik wyciągnął w końcu rurę i spojrzał na nią – Widzi pan? Tu coś puściło, tu utknęło. Jak w życiu. Nic przewidzieć się nie da, ciągle trzeba naprawiać, ale wystarczy trochę chęci i wszystko się da.
 - Pan mi wierzy, że życie bywa o wiele bardziej skomplikowane – odpowiedział poirytowany Kryspin myśląc o swej wybrance i o tym, że tutaj nic już nie da się zrobić.
 - Może i skomplikowane, ale jak człowiek człowiekowi człowiekiem to wszystko się da naprawić. Tak czy nie? Pan mi pomoże tę rurę stąd… - wskazał gestem głowy, że chodzi o wyrzucenie - bo sam chyba nie dam rady – wyjęli. Z odciętej rury cofnęło trochę wody wprost na buty Kryspina
 – Szlag by to – przeklął pod nosem patrząc z żalem na swe firmowe półbuciki, odrzucił rurę i wyskoczył z dołu.
 - Pewnie drogie były – zauważył hydraulik – Przykro mi. Takie rzeczy się zdarzają. Ale może pan umyje, wysuszy i dobrze będzie. Do roboty to trzeba raczej robocze rzeczy.
 - Na przyszłość będę pamiętał.
              Kryspin poszedł do domu, aby odszukać w piwnicy jakieś stare, ale suche buty. Zanim je znalazł w ręce wpadły mu stare sztalugi, pudło z jego pierwszymi szkicami, portretami, pejzażami. Usiadł i zaczął je przeglądać uśmiechając się do swoich wspomnień. Jego zniecierpliwiona siostra. Wciąż ją prześladował prośbami o pozowanie, a ona choć się boczyła była jedyną osobą, którą był w stanie namówić do tak długiego trwania w bezruchu. Były też portrety rodziców. Więcej mamy, bo tato był trudno uchwytny. Tutaj z fajką
w zębach, na fotelu przed domem, zamyślony. Wspomnienia wszystkich przeżytych chwil zaczęły wracać strumieniem. Wspólne wyjazdy, prace naprawcze w domu – ojciec wszystko cokolwiek się popsuło był w stanie popsuć bardziej. Mama się irytowała, a ojciec tłumaczył, że się zrobić nie dało, bo pewnych rzeczy nawet najlepszy fachowiec nie naprawi. Najczęściej kupowali nowe, bo po naprawach taty już nie było co naprawiać. – Kryspin uśmiechnął się do siebie. Odłożył obrazy. Trzeba było jechać do szpitala. Znalazł jakieś stare adidasy. Pobiegł do mieszkania. Odkręcił kurek z potencjalną wodą. Była tam. Odetchnął z ulgą.
 - Jak człowiek człowiekowi człowiekiem… – powiedział do siebie i uśmiechnął się.

Najpopularniejsze opowiadania
Inne opowiadania tego autora

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Forum - opowiadania
Reklamy
O autorze
zielona
Użytkownik - zielona

O sobie samym:
Ostatnio widziany: 2019-07-21 10:48:39