Bo miłość nie jest taka prosta. Przeszłość zawsze wraca. Tom 2, część 5.
***
Rozdział 17
***
Marzec to miesiąc, który powinien jeszcze nieść ze sobą nieco chłodu. Ten dzień jednak zupełnie się do takich nie zaliczał. Kiedy czas pracy Mikea dobiegał końca, otrzymał telefon. Dość zaskoczony i widocznie rozweselony wyszedł z pracy i udał się do szpitala. Marika urodziła.
-Co za piękny widok!- Powitał przyjaciół wchodząc na salę.
-Witaj!- Marika wciąż jeszcze wykończona, odpoczywała na szpitalnym łóżku a Charlie siedział obok trzymając maleństwo na rękach.
-Jak się czujesz?- Spytał.
-Okropnie! Jednak faza, w której planowałam morderstwo mojego narzeczonego już mi minęła.- Powiedziała Marika widocznie zmęczona, ale uśmiechnięta.
-To kiedy zostaliście rodzicami?
-Wczoraj nad ranem.- Mała zakwiliła.
-Gratuluje.- Uśmiechnął się Mike.
-Chrzciny planujemy na ostatnią sobotę kwietnia.
-Tak szybko?- A Marika odpowiedziała:
-Szybko nie szybko, ale podobno kwiecień plecień co przeplata. Słyszałeś to kiedyś, prawda? Ponoć początek zapowiada się niemrawo, ale później ma być ładnie. Oby tylko nie pojawił się śnieg.- Wtedy Charlie zapytał:
-Pamiętasz, że jesteś ojcem chrzestnym?
-Nie martw się, pamiętam. Jak jej dacie na imię?- Marika uśmiechnęła się i odpowiedziała spokojnie.
-Emilia. A na drugie Hortensja.
-Po twojej mamie.
-Tak. Emilia Hortensja.- Patrzyła na małą i się uśmiechała.
***
Mike nie mógł jednak długo zostać u Mariki. Po jakiś trzydziestu minutach przyszła pielęgniarka i zapowiedziała koniec odwiedzin. Mike zawahał się, jednak stwierdził, że nie ma nic do stracenia. Zapytał Charliego wychodząc z sali o Roxanę.
-Wiem, że pytałem, ale zapytam jeszcze raz.- Nie wyczuwając jego napięcia w głosie, ten przyjaźnie zapytał:
-O co chodzi?
-Nie o co ale o kogo. O Roxanę- Charlie spuścił wzrok i trochę się zmieszał.
-Na prawdę nie dawała żadnego znaku życia?- Spytał Mike jakby niedowierzając, że przez tyle czasu nie odezwała się do brata.
-Martwisz się o nią?
-Zniknęła bez słowa. Jak się mam nie martwić?- Powiedział z wyczuwanym przygnębieniem w głosie.
-Taka jest jej natura, tego u niej nie zmienisz.- Łagodnie odpowiedział Charlie.
-Znikała już tak wcześniej?
-Raczej podejmowała nieprzewidywane decyzje. Ciężko czasem za nią nadążyć.- Spojrzał na Charliego i po chwili dodał.
-Ty wiesz gdzie ona jest, prawda?
-Nie wiem.- Odpowiedział.
-To skąd wiecie, czy pojawi się na chrzcinach?
-Bo nie zrobiłaby mi tego, stąd wiem.- Podał dłoń Mikeowi.
-Trzymaj się, do następnego.- Odwzajemnił uścisk, Charlie poszedł w swoją stronę a Mike w swoją. Zanim pojechał do domu, odwiedził cmentarz. Po wizycie tam, był jakiś przygaszony i zamyślony. Kiedy wrócił, siadł w salonie przed komputerem. Wtedy wróciła Debora. Przeszła przez salon jak burza prosto do swojego pokoju. Po kilku chwilach poszła do łazienki. Mikea coś tknęło. Wstał i poszedł w stronę łazienki a wtedy w drzwiach stanęła Debora. Wystraszyła się, spuściła głowę i poszła bez słowa do pokoju.
-Debora? Co jest?- Nie odpowiedziała. Zapytał jeszcze raz jednak znów nie było odpowiedzi. Postanowił wejść. Leżała na łóżku, z głową odchyloną do tyłu przykładając do nosa opatrunek.
-Po co tu wszedłeś?!- Żachnęła się.
-Bo mi nie odpowiedziałaś. Co ci się stało?
-Nic.- Zaklęła pod nosem i znów wstała. Tym razem weszła do łazienki i nie domknęła drzwi. Stanęła przed umywalką i splunęła krwią. Mike stał w drzwiach.
-I to ma być nic?!- Poszedł do kuchni i wyciągnął lód. Zrobił szybki okład. Wziął również ręcznik. Przyłożył Deborze na okaleczone miejsce. Zimno sprawiło, że po kilku minutach krew przestała lecieć. Położyła się, więc w pokoju, mając w pogotowiu ręcznik do tamowania.