Mizantropia - fragment III

Autor: Mizantropia
Czy podobał Ci się to opowiadanie? 0

            To mi absolutnie nie przeszkadza. Nie mą ambicją być twórcą czegokolwiek. Stopy nie są po to, żeby zostawiać ślady, lecz spierdalać na nich jak najdalej od zbiorowości. I z tą wesołą myślą udałem się na przystanek autobusowy, definitywnie przesiąkając dymem papierosa.

            Transport publiczny to nader specyficzne miejsce i nie tylko dlatego, że nie uświadczymy tam savoir-vivre[6] lub chociażby higieny osobistej współpasażerów. Komunikacja miejska jest wyłączona spod jakiejkolwiek jurysdykcji. Nie obowiązują w niej także żadne traktaty czy konwencje zawarte przez społeczność międzynarodową, traci moc Powszechna Deklaracja Praw Człowieka i Karta Praw Podstawowych, a przede wszystkim artykuły mówiące o przyrodzonej godności i zakazie nieludzkiego lub poniżającego traktowania. Wartością dominującą jest natomiast prymitywnie pojmowana siła. Tutaj większy, liczebniejszy, bardziej agresywny i chamski podporządkowuje sobie zmarniałą resztę, zmuszoną ulec samozwańczemu władcy. Zadziwiające, że tyran może objawić się w każdym, zarówno w grupie zidiociałej młodzieży, każącej słuchać wraz z nimi kiepskich piosenek z telefonów komórkowych, jak i w podchmielonym mężczyźnie po pięćdziesiątce, który poszukując taniej rozrywki, obliguje przypadkowych jadących do rozmowy.

            Zaciągnąłem się po raz ostatni, kiedy spostrzegłem, że pojawił się mój autobus. Zgasiłem niedopałek w śmietniku i niepewnie podszedłem do ruchomego ucieleśnienia Guantanamo. Nacisnąłem przycisk otwierania drzwi i odczekałem moment, wypuszczając na zewnątrz marazmem pomalowane twarze, twarze rzeźbione zmęczeniem, przeorane wkurwieniem twarze. One poinformowały mnie o sytuacji w środku, radząc przygotować się na pandemonium. Wciągnąłem ze świstem powietrze i wszedłem do przegubowca.

            Na wejściu z gracją emerytowanego boksera po wylewie uderzyła mnie mieszanina potu i ciepłego powietrza. Jednakże to nie atmosfera, lecz ludzie nadają temu miejscu specyficzny koloryt. W środku mieszczańska klasyka: wyczerpane fizycznie babcie z jeszcze bardziej wyczerpanymi fizycznie siateczkami na siedzeniach obok; para pulchnych, zgrzanych wąsaczy w ciąży spożywczej przystrojonych w kultowe białe skarpetki, klapki, koszule z przed 89' i krótkie spodenki, którzy debatowali na temat harówki na działce; jeden delikwent wydzierający się do telefonu komórkowego, jak gdyby bał się, że rozmówca uroni chociażby monosylabę z toku jego wypowiedzi; pryszczate niedorostki tradycyjnie okupujące tyły (jeden w dodatku pochłaniał aromatycznego kebaba z sosem ostrym, sądząc po zapachu) oraz rozrzuceni po całym autobusie moi ulubieńcy, do których zresztą sam często się zaliczam, to jest autobusowi nihiliści negujący znaczenie bytów obserwowanych za oknem, niewzruszeni na bodźce z otoczenia. Dopełniać całości przy takim zestawie mogliby wyłącznie kanar albo cuchnący bezdomny.

            Jako że do przystanku na którym zwykle wysiadam jest jeszcze daleko, zdecydowałem  się przycupnąć przy jednym z indywiduów z ostatniej grupy, wiedząc, że nie grozi mi z ich strony rozmowa. Schludnie ubrana niemłoda dama wedle oczekiwań nie zaszczyciła mnie nawet spojrzeniem, kiedy usadowiłem się przy niej. Jej brak atencji jest w istocie rozkoszny i delektowałbym się nim, gdyby miejsce przy kobiecie znajdowało się dalej od bezustannie marnującego ślinę oraz i tak znajdujący się na wyczerpaniu tlen krzykacza, który chyba nie odkrył, że telefon wymyślono po to, żeby do siebie nie wrzeszczeć. Kilka urywków z mimowolnie podsłuchanej rozmowy każe przypuszczać, że oto było mi dane podziwiać działania typowego parweniusza rozwiązującego pilne życiowe i zawodowe kwestie przy pomocy rozlicznych koneksji i układów. Nagminnie przy tym powtarzał słowo "załatwić" w wielorakich znaczeniach: raz jakąś rzecz "załatwił", o czym nie omieszkał z dumą poinformować; innym razem zaś brutalnie, po zwierzęcemu kogoś "załatwił", dając tym samym sygnał, iż jego durnowata i licha prezencja nie przeszkadzają mu w byciu omnipotentnym samcem alfa. Wstręt na jego widok wzrastał w takim tempie, że już przed pierwszymi światłami przekląłem brak jakiejkolwiek książki albo odtwarzacza muzyki. Na szczęście dla mnie i pozostałych współpasażerów mężczyzna nieprzerwanie wyrzucający z siebie androny opuścił przegubowiec na najbliższym przystanku, pozostawiając nas we względnej ciszy.

Najpopularniejsze opowiadania
Inne opowiadania tego autora

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Forum - opowiadania
Reklamy
O autorze
Mizantropia
Użytkownik - Mizantropia

O sobie samym:
Ostatnio widziany: 2016-04-18 18:08:07