Zwyczajnie - miłość (XVI) Trochę magii

Autor: zielona
Czy podobał Ci się to opowiadanie? 0

W przyrodzie istnieje pewna magia. Nie jest ani czarna, ani biała, ale moc ma niesamowitą. Nie wnikając w to skąd pochodzi, nie można zaprzeczyć, że jest i działa. Mówi się, że natura wie…, że przyroda sama rekompensuje sobie braki, że życie potrafi się bronić z wielką determinacją. Można się zastanawiać dlaczego łososie giną wracając na tarło w miejsce swego urodzenia, dlaczego żółwie pokonują tysiące kilometrów oceanów w określonym kierunku nie mając mapy, ani kompasu, jak to się dzieje, że organizmy w kolejnych pokoleniach zmieniają się dostosowując swe cechy do warunków i potrzeb bytowych. Gdzie ta przyroda ma mózg i jakiś centralny układ nerwowy zbierający informacje i wydający dyspozycje? Niech sobie będzie, że natura… Tak czy inaczej my też podlegamy tej magii dążąc do połączenia się w pary, dobierając partnera życiowego, broniąc za wszelką cenę swego potomstwa. Czasami siła natury jest tak silna, że tracimy jasność myślenia. Obdarzona mózgiem i wydająca dyspozycje natura? Fajnie. Ludzie ulegający jej sile? Może. Tylko jako, że człowiek to stwór dość skomplikowany w swej strukturze psychologiczno – społecznej, toteż, choćby założenie nowego gniazda w stworzonej przez niego rzeczywistości to wyczyn nie lada.
Przeżywanie kolejnych dni zostało zepchnięte u Magdy i Dawida gdzieś na obrzeża świadomości. Taki stan, gdy mamy wrażenie, że nie jesteśmy podmiotami, ale świadkami własnego życia. Kiedy noce są niedospane, a dni pchają nas na przód, jakby własną, a nie naszą siłą. Kiedy wszystko poza nami dzieje się jak film, a nasze czucie i myślenie wciąż rozmywane jest przez jedno dążenie, emocję. Niby działamy, podejmujemy decyzje, uczestniczymy w życiu, ale dzieje się to, jakby przez pryzmat nierealności. Zdarza się wam? To chemia organizmu – pobudzone i uwolnione hormony, które działają na mózg jak narkotyk. Bliskość i namiętność uwalnia ich jeszcze więcej. Trudno w takim stanie myśleć logicznie o życiu, perspektywach, ale jednak przetrwać trzeba. Oni teraz tak mieli. Wieczory i poranki namiętne, bo siła przyciągania była duża i uwolnione hormony trudne do ujarzmienia. Z coraz większym apetytem badali wzajemnie swą anatomię, poznawali tajemnice ciała drugiego i własnego przy okazji. Teraz też stykali się jedno z drugim w całej krasie nawyków i upodobań. Magda musiała przywyknąć do tego, że Dawid modlił się – zaraz jak zszedł z łóżka, zanim przystąpił do czegokolwiek, po powrocie do domu, następnie przed położeniem się i czasami nawet klękał na podłodze od razu po namiętnym zbliżeniu, aby w skupieniu odmówić wyuczoną formułkę. On sam wiedział ile wysiłku go kosztowała taka konsekwencja, ale nie odpuszczał. Próbował też przywyknąć do nadmiaru rzeczy, jakie jego zdaniem posiadała jego żona i do tego, że robi porządek w jego skromnej garderobie. Ot. Coś wyrzuciła, utopiła mu w misce z szamponem adidasy. Może i czuć je trochę było, ale to było jedyne obuwie, jakie posiadał. Następnego dnia wyszedł w wilgotnych, niedoschniętych butach. Jednak w tym magicznym stanie na wszystko można było przymknąć oko, wszystko wybaczyć i rozpuścić w czułych spotkaniach ciał. Przed południem ona zajęta była w amfiteatrze, ale momenty wspólnych doznań wciąż pływały po obrzeżach świadomości. Później chodziła i pytała o możliwość zatrudnienia, o mieszkanie. Ofertę pracy mogłaby mieć od zaraz, ale za bardzo małe pieniądze na wiele godzin, przy czym trzeba było coś dźwignąć, coś przenieść. Gdyby nie ciąża i niedawne problemy, zdecydowałaby się, ale w obecnej sytuacji wolała jeszcze poszukać. O jakiekolwiek mieszkanie było trudno. Nawet za najskromniejszą kawalerkę każdy chciał zapłaty z góry.  On stał na ulicy z gitarą i śpiewał, aby zarobić na życie, ale raz po raz zamyślał się i uśmiechał do siebie wspominając noc i poranek. Nie jeden raz w związku z tymi myślami robiło mu się ciasno w spodniach i tylko dzięki temu, że miał gitarę, którą mógł się zasłonić unikał zawstydzenia . Myślał też o przyszłości, o mieszkaniu. Nie wyobrażał sobie, żeby za parę dni musiał powiedzieć teściowi, że nie mają gdzie mieszkać i potrzebują pomocy. Gdyby udało mu się zarobić za wyjazd za granicę… ale patrząc po dziennych zarobkach to było mało realne.  Spotykał innych grających na instrumentach. Czasami zatrzymywał się i słuchał, bywało, że wyciągał swoją gitarę i do kogoś dołączał - ot tak - dla spróbowania się. Asan i Baba byli jednymi z wielu. Różnili się od pozostałych kolorem skóry i swobodą bycia. Przystanął. Para ciemnoskórych mężczyzn grających na bongosach z taką energią i pasją aż serce żywiej biło . Stanął  obok nich, a ciało samo zaczęło poruszać się w rytmie. Wyciągnął gitarę i powoli ze swoją muzyką dołączył to duetu. Czysta improwizacja, ale wczuł się i wszystko zaczęło cudnie współbrzmieć. Mężczyźni grający na bębenkach posłali mu uśmiech i bardziej przyłożyli się do stukania. Przechodnie zaczęli rzucać więcej pieniędzy, zatrzymywać się, ale… Dawid stracił na tej grze trochę czasu, a pieniędzy nie wziął, tylko pokłonił się, podziękował, podał rękę. Przedstawili się sobie. Znali polski zdecydowanie lepiej od niego, ale po angielsku też się dogadali. Właściwie to była sama przyjemność. Odszedł, bo musiał zarobić na jedzenie, ale zarobił niewiele. Zaczął padać deszcz. Kupił za to tyle na ile mu starczyło, czyli kalafior na targu, pieczywo, jeszcze parę warzyw. Zdążył przyrządzić zanim wróciła Magda. Podał w elegancki sposób – kwiatek urwany na miejskim klombie w starym wazoniku na środku, duże talerze, wysokie szklanki z sokiem. Jeszcze kończył nakrywanie, kiedy Magda weszła do mieszkania. Minę miała bardzo markotną, ale kiedy kazał jej zaczekać i sięgnął po gitarę, aby zaśpiewać jej kawałek romantycznej piosenki Stinga, kiedy pomylił się i dołożył sobie – ta dam, coś tam, jakoś tak – nie mogła się nie roześmiać. Zjedli, a później było blisko i namiętnie. Zdążyli się prawie pozbierać, kiedy do drzwi rozległ się dzwonek. Anna przyjechała w odwiedziny z rondlem  gołąbków własnej roboty i półmiskiem oponek.
 - Wybacz córeczko, że ja tak bez zapowiedzi, ale ja musiałam zobaczyć jak wy tu sobie mieszkacie. Ja spać po nocy nie mogę bo myślę co się z tobą dzieje. Wpuścisz mnie, czy mam iść?
 - Chodź mamuś. Pewnie, że chodź.
W mieszkaniu był bałagan, tak po niedojedzonym obiedzie, jak i po namiętnych chwilach zaraz po. Magda zaczęła ogarniać wszystko w pośpiechu. Anna weszła i zaczęła rozglądać się w przerażeniu. Do jej oczu napłynęły łzy. Przez moment nie mogła wypowiedzieć słowa. Kiedy Magda już uporała się z tym co najbardziej rzucało się w oczy uśmiechnęła się niepewnie, odebrała od matki przyniesione dary, zaniosła do kuchni, a jej rodzicielka zrezygnowana przysiadła na rogu starej komody w przedpokoju.
 - Proszę wejść dalej – zaproponował Dawid – I proszę się nie przerażać. My tu tylko na chwilę. Szukamy innego mieszkania. Dłużej niż do soboty tu nie będziemy.
 - No ja mam nadzieję. Mam nadzieję. – Rozejrzała się jeszcze niepewnie i weszła głębiej do pokoju. – Może jednak tymczasem wrócicie do domu. Tylko zanim coś znajdziecie.
 - Dziękuję mamo, ale damy sobie radę – zapewniła Magda, chociaż pewna nie była. – Ja wiem, że to wygląda strasznie, ale jesteśmy na dobrej drodze. Oglądaliśmy już parę mieszkań, ale nam nie odpowiadały. Jak już będziemy zakładać własne gniazdko chcemy się w nim dobrze czuć. Nie będziemy brać pierwszego z brzegu. Tak?
 - No, ja rozumiem, ale te warunki. I pewnie jeszcze za to płacicie.
Anna wyszła od córki niepocieszona. Młodzi jednak zyskali chociaż solidny obiad. Część schowali na dzień następny, który miał być intensywny. Kolejna próba w amfiteatrze dla Magdy była dość stresująca. Trochę przestawała widzieć w tym sens. Nic nie wychodziło tak jak chciała. Dawid zebrał mało pieniędzy ze względu na utrzymującą się deszczową pogodę.  Mało ludzi chodziło po deptakach. Jeszcze mniej zatrzymywało się przy grających muzykach. Tego dnia była zaplanowana  wizyta w ratuszu dla podpisania dokumentów związanych z uregulowaniem stanu prawnego między małżonkami. Umówili się na konkretną godzinę i oboje dotarli na czas. Poszli na kompromis. Magda zostawiła sobie swoje nazwisko, a jego dołożyła jako drugie, podpisała zgodę, aby dzieci nosiły jego nazwisko i założyła miedzianą obrączkę, którą jej podał. Przy rozdzielności majątkowej nie upierała się, bo jak stwierdziła – i tak niczego nie mieli. Patrzyła na niego i nie była pewna czy dobrze robi. Zdawała sobie sprawę, że go bardzo mało zna, ale w sumie, przecież i tak już byli po ślubie – gdzieś tam w Stanach. Chyba więc nie zadziało się nic istotnego. Tylko w jego spojrzeniu czytała coś innego. Patrzył takim wzrokiem, jakby z wdzięcznością przyjmował jej obietnicę wspólnego życia.
- To jeszcze nic nie znaczy – zastrzegła. – Już byliśmy formalnie związani, a to ma tylko nam umożliwić rozwód, jakby co. Nic się nie zmienia.
- Jak uważasz. – Dawid wzruszył ramionami, po czym uśmiechnął się i objął ją. - No to idziemy szukać nowego mieszkania. Tak? – pocałował czubek jej nosa.
Poszli, pytali, sprawdzali różne stancje zwolnione na wakacje przez studentów, ale albo były już zajęte, albo właściciele żądali zapłaty za co najmniej miesiąc z góry. Mogli wynająć coś na tydzień – też za opłatą z góry, ale koszt był nieporównanie wyższy i też trzeba było zapłacić od razu. Wrócili do dotychczasowego lokum zrezygnowani i potwornie głodni. Niewiele mówiąc odgrzali i zjedli to co mieli, a potem spojrzeli po sobie z nieco markotnymi minami.
- To co? – spytała Magda – Od soboty idziemy mieszkać pod most?
- Po co pod most? Gwiazdy nam zasłoni. Lepiej pod gołe niebo. To przyjemne może być.
- Nie denerwuj mnie nawet. – Magda wstała i poszła do pokoju. Siadła do komputera. Włączyła. Wkrótce zabrzmiała muzyka. Dawid poszedł za nią i usiadł na wersalce wsłuchując się w odtwarzane dźwięki.
- To jest ta nowa kompozycja, którą chciałabyś sprzedać? – spytał – Rozmawiałaś z ojcem?
- Nie rozmawiałam. Pomyślałam, że jakby udało mi się w niedzielę, to może dyrektor orkiestry zainteresowałby się tym i można by to załatwić, bez pośrednictwa taty. – Nie przyznała się, że zadzwoniła. Spytała o zdrowie, powiedziała cokolwiek na temat tego jak sobie radzi, ale w sprawie pomocy nie zagadnęła. Bała się, że usłyszy – nie. Ojciec rozmawiał z nią bez ożywienia, wydało jej się nawet, że oschle, więc uznała, że zwracanie się o pomoc, to nie jest dobry pomysł. Odrzucenie przez ojca bolało, ale motywowało też w niesamowity sposób, aby udowodnić, że jest w stanie poradzić sobie sama. – Nie wiem czy to przedstawiać – poinformowała odnośnie muzyki - Coś mi tu jeszcze nie gra.
- Coś brakuje. – przyznał Dawid - Na początek mogłyby być jakieś grzechotki, takie wiesz – czycz, czycz, czycz… - albo bongosy - poruszając rytmicznie głową zaczął podawać dość ekspresyjny rytm. Potem mogłyby wejść twoje skrzypce i te tuby…
- Puzony – poprawiła go.
- Niech sobie będą puzony, a jak już zaczyna się tak dynamiczniej dałbym perkusję – taba daba dam dam dam – znów podał rytm, a Magda zmierzyła go gniewnym spojrzeniem.
- Chyba oszalałeś. To ma być utwór w brzmieniu klasycznym.
- Ale dlaczego w klasycznym? Żyjemy w dwudziestym pierwszym wieku. Dlaczego nie połączyć klasycznych instrumentów z nowoczesnymi i nie stworzyć czegoś oryginalnego? Pod koniec słyszałbym gitary elektryczne z piękną solóweczką, a potem powolne wyciszenie z tymi skrzypcami i jeszcze na koniec – plum – jakiś trójkąt, albo odgłos dzwoniącego telefonu. O.
- Jak sam będziesz pisał muzykę to ci będzie dzwonił telefon i będzie grać perkusja. O.
- Ja tak bym to widział, ale to ty tu jesteś profesjonalistką. Nie chcesz, to nie będę się mieszał. – Podszedł, pochylił się, odsłonił jej brzuch i pocałował go – Jak tam dzieciaki? – spytał – Nie dokuczają?
- Nie dokuczają, ale pytają z lękiem, czy rodzice będą mieli gdzie je położyć i za co utrzymać, jak już przyjdą na świat. Słyszysz?. Jedno pyta: tatusiu gdzie będziemy mieszkać?, a drugie: przeżyjemy?
- Dzieciaki cisza. – nakazał Dawid zwracając się do brzucha – Damy radę i tata wam to gwarantuje.
Masz skrzypce. To znaczy, że grasz na skrzypcach. Tak? – zwrócił się do Magdy.
- Owszem. Dlatego zabrałam je z domu.
- A potrafisz zagrać coś bez nut? Na przykład tę swoją najnowszą kompozycję? Potrafisz?
- Potrafię. – odpowiedziała z dozą irytacji, jakby samo pytanie było zarzutem.
- To dobrze. Pójdziemy sobie teraz na spacer. – Wyłącz to. – wyłączył za nią komputer, po czym wziął swoją gitarę, podał żonie futerał ze skrzypcami i pociągnął ją za sobą. Magda szła nieco zdenerwowana, nie mając pojęcia dokąd jest prowadzona, ale szła. Poprzez klatkę schodową, ulicę starego miasta w stronę rynku, po uliczce brukowanej wśród tłumnie przemieszczających się turystów w stronę dźwięku bongosów. Zatrzymali się przy sukiennicach, gdzie ciemnoskórzy mężczyźni grali na swych bębenkach. Na widok Dawida uśmiechnęli się, zawerbowali radośnie i na powitanie skinęli mu głową. Podszedł do nich, powiedział coś do ucha, wymienili kilka słów, po czym Dawid wrócił i wyciągnął swoją gitarę. Oni zamilkli, on na wieku gitary wystukał rytm, powtórzyli na bębenkach, wystukał znowu i spojrzał na Magdę.
- Wyciągaj skrzypce i dawaj ten twój utwór.
- Mój utwór? Chyba oszalałeś. – wahała się chwilę, ale widząc wyczekujące spojrzenia w końcu wyjęła instrument, umieściła pod brodą, ułożyła palce na strunach i smyczek w ręku, nabrała jeszcze powietrza, spojrzała porozumiewawczo na mężczyzn, a Dawid zawiadomił.
- Wchodź kiedy uważasz. – zaczęła grać przy dźwięku bongosów, a oni nieco przycichli wsłuchując się w jej grę i starając się znaleźć właściwy do muzyki rytm, grali cicho, gdy muzyka była melancholijna i płynąca. Patrzyli na nią uważnie. Przyśpieszyli z uśmiechem, gdy ona zaczęła grać ekspresyjnie. Grała żywiołowo mocno skupiając się na grze i swych palcach wędrujących po strunach. Dawid patrzył na nią z uśmiechem i w pewnym momencie sam uniósł gitarę i gdy skrzypce znów zaczęły śpiewać rzewnie, dołączył z przedziwną wirtuozerią gitary. Ku jej zdumieniu wyszło dobrze, przechodnie zatrzymywali się, wrzucali pieniądze, uśmiechali się, oglądali. Grupka turystów rozsiadła się nieopodal słuchając. Kiedy po dłuższym czasie wszystko ucichło uśmiechy były na twarzach wszystkich muzyków. Spojrzeli na siebie porozumiewawczo, a obok rozległy się brawa. To były brawa może ośmiu, może dwunastu osób, ale były. Dzień chylił się ku zachodowi, a Magda spojrzała na Dawida i mimo, że sytuacja wcale się nie zmieniła miała ochotę znów się uśmiechać. Zagrali jeszcze raz. To była czysta improwizacja, zabawa muzyką. Dla Magdy coś zupełnie nowego, ale wsłuchawszy się najpierw w odgłosy miasta, a następnie w dźwięk bongosów wpłynęła w tę zabawę całą sobą odczuwając każdy dźwięk na wskroś. Grała z taką energią i pasją jak jeszcze chyba nigdy. Dawid w pewnym momencie przestał grać patrząc na nią w zachwycie i dopiero po dłuższym czasie dołączył ze swoją grą z nie mniejszym animuszem.

Najpopularniejsze opowiadania
Inne opowiadania tego autora

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Forum - opowiadania
Reklamy
O autorze
zielona
Użytkownik - zielona

O sobie samym:
Ostatnio widziany: 2019-07-21 10:48:39