Fedruję w drugiej komorze. Wywiad z Agnieszką Miklis

Data: 2013-12-11 13:38:58 Autor: zbrodniczesiostr
udostępnij Tweet

Wściekła skóra, bo taki jest tytuł Twojej powieści, to Twój debiut literacki. Co to jest wściekła skóra? 

 Mogę powiedzieć czym jest wściekła skóra w mojej książce. Powinnam chyba zacząć od tego, że większość bohaterów cierpi na jakieś skórne przypadłości:

Edwin, Hankie, sprzedawczyni w markecie, do której matka całe życie mówiła: masz wściekłą skórę, komentując w ten sposób pokrzywkę na jej twarzy. Na pokrzywkę cierpi zresztą sama Roswita Rein – dopada ją ona często w stresujących sytuacjach i utrudnia życie. Z tego tytułu Roswita zazdrości czasem muzułmankom ich chust i czadorów, najchętniej sama zakutałaby się w burkę. Jak widać, część bohaterów ma ze sobą problemy już na poziomie naskórkowym, a to dopiero początek. Wściekłość rodzi się na styku świata wewnętrznego ze światem zewnętrznym. Tym, co oddziela jedno od drugiego jest właśnie skóra. Myślę, że ta książka miałaby szansę zaistnieć wśród dermatologów. 


Tak, to z pewnością byłaby sensacja, kryminał dermatologiczny. W wywiadach z pisarzami najczęściej padają trzy podstawowe pytania: co czyta autor, jak wygląda jego dzień pracy i co teraz pisze. Zaczniemy od tego, co czyta Agnieszka Miklis? 

 Różne rzeczy. Kiedyś czytałam niemal wszystko, teraz krąg moich zainteresowań jednak się zawęża. Zawsze lubiłam pisarzy amerykańskiego Południa: Johna Steinbecka, Williama Faulknera, Trumana Capote’a; z nowszych – Donnę Tartt czy na przykład Johna Harta. Odpowiada mi gęstość i klimat tej prozy, ta czasoprzestrzeń, która pobudza moją wyobraźnię wizją leniwego popołudnia, codziennego życia. Drugą grupą książek, które bardzo lubię, są thrillery, choć nie wszystkie. Uwielbiam – i tu raczej nie będę oryginalna – Thomasa Harrisa i jego sagę o Hannibalu Lecterze. Widać jak głęboko w tych książkach Harris sięgnął do własnej podświadomości – dzięki temu można je interpretować w nieskończoność. Właśnie tego typu oszczędne, przemyślane pisarstwo mi odpowiada. Na przykład Nędzne psy Williamsa, niewielkiej objętości książka (ok.180 stron), która świetnie ukazuje bardzo ciekawy proces wewnętrznej transformacji, jaka zachodzi w wykładowcy akademickim, zmuszonym bronić rodziny przed bandą rozwścieczonych wieśniaków. Ta sytuacja kapitalnie pokazuje wszelkie napięcia zachodzące na styku jednostka-wspólnota. Co można, a czego nie można, co jest właściwe, a co nie, gdzie leżą granice, do których może się posunąć zarówno jednostka, jak i wspólnota w obronie status quo. No i co się dzieje, kiedy granice te zostają przekroczone. Kapitalna książka.

Lubię też książki eseistyczne. Jedną z moich ulubionych jest zbiór esejów Petera Zumthora pt. Myślenie architekturą. Autor to słynny szwajcarski architekt i myślę, że jego książka mogłaby być również świetnym podręcznikiem dla adeptów pisarstwa. Niektóre uwagi autora dotyczące architektury są również świetnymi wskazówkami, jak pisać. Na przykład uwagi o detalach – o tym, że powinny one wzmagać obecność dzieła, a nie rozpraszać, że powinny służyć idei całości. Świetna książka, wciąż do niej wracam. Ciekawostką jest to, że autor cytuje w pewnym momencie Andrzeja Stasiuka.

Co jeszcze czytam? Oczywiście, są to konkretne nieśmiertelne tytuły: Przeminęło z wiatrem, Ojciec chrzestny, Wilk stepowy.

Biografie, w tym moja ukochana biografia Assi Wevill, którą mogłabym czytać wciąż od nowa. Wiele się mówiło o Sylwii Plath, a mało kto pamięta o jej rywalce – Assi, której biografia odzwierciedla nie tylko tragiczne losy tej konkretnie kobiety lecz także tragiczne losy Europy związane z drugą wojną światową, pogromem Żydów, niemieckimi korzeniami. Ja myślę, że powinno się więcej mówić o tej kobiecie. Na jej przykładzie można wytłumaczyć wiele rasowych fobii i zahamowań. Można pokazać jak okrutni potrafią być na przykład Anglicy. Zachowanie matki Teda Hugesa wobec Assi to według mnie mała lekcja historii w pigułce. Przez tę postać przebiegają chyba wszystkie charakterystyczne dla XX – wieku napięcia. Ta biografia ma niezwykłą głębię. 


Wygląda na to, że dałaś nam wykład na temat literatury, do którego szybko będziemy musieli się odnieść, poszukując wymienionych tytułów w internetowych bazach danych. Znamy już Twoje upodobania. A teraz powiedz, o czym opowiada Twoja powieść. 

Trudno mi jest odpowiedzieć na to pytanie. Niełatwo mi patrzeć na tę książkę z całkowitym dystansem. Oczywiście jakiś dystans osiągnęłam, ale nie da się całkowicie pozbyć emocji. Chyba było to łatwiejsze zanim przeczytałam recenzje, ale teraz widzę, że zaczyna się ta książka dorabiać kolejnych interpretacji, co mnie cieszy, bo oznacza, że jest w niej głębia.

W skrócie można powiedzieć, że jest to historia dwóch młodych kobiet, które wyruszają "na saksy" do Holandii i wplątują się w wir tragicznych wydarzeń. To jest fabularna oś, kręgosłup, na którym wszystko się opiera. Dzięki tym dwóm kobietom zawiązuje się właściwa akcja, dochodzi do punktu kulminacyjnego, po którym rusza lawina tragicznych zdarzeń. Wielu czytelników stwierdza, że dopiero w tym momencie zaczyna się się właściwy thriller. Kobiety pochodzą ze Śląska, jak większość pozostałych bohaterów, i legitymują się podwójnym obywatelstwem.

Czas trwania akcji to przełom 2004 i 2005 roku, a więc moment tuż przed wejściem Polski do Unii Europejskiej. Miejsce akcji: ośrodek Noord Riesen, dawny ośrodek wczasowy dla Holendrów, obecnie miejsce zakwaterowania gastarbeiterów. Kobiety pracują w zakładzie przetwórstwa owoców. Główna bohaterka, Roswita Rein, wyjeżdża do Holandii po kolejnej rodzinnej awanturze, natomiast Tani Konecki przyświeca zgoła inny cel. Jest żoną i matką, tzw. "kurą domową", która pragnie zaszaleć. Innymi słowy: gotowa na wszystko.

Roswita i Tania są jak ogień i woda, dwa przeciwstawne charaktery, a jednak zbliżają się do siebie. Pewnej nocy Tania znika w niewyjaśnionych okolicznościach, a jedyną osobą, która rusza na jej poszukiwanie, jest właśnie Roswita. Po jakimś czasie do Roswity dołącza policjant, Peter Drosd. Tylko oni dwoje przeczuwają, że Tania nie zniknęła z własnej woli. Wszyscy inni uważają, że po prostu uciekła. Te poszukiwania obnażą wiele sekretów i wiele tłumionych emocji wyjdzie na jaw. A pomiędzy naszą małą ekipą dochodzeniową, czyli Roswitą i Peterem, rozkwitnie miłość. 

 

To powieść z wątkiem feministycznym. Przepraszam, jeśli nieco zdradzę treść tym, którzy jej nie znają. Tania wyrywa się z domu spod kurateli męża, aby poszaleć seksualnie, Erika mści się za doznane krzywdy, a Roswita też nie ma potrzeby, aby zostać pokorną matką i żoną. Czy to odzwierciedla Twoje wyobrażenie o świecie współczesnych kobiet? 

Nie mam jakichś szczególnych wyobrażeń na temat świata współczesnych kobiet. Kobiety to kobiety, mężczyźni to mężczyźni, a życie jest ciężkie. W dzisiejszych czasach coraz cięższe i trzeba jakoś wspólnymi siłami pchać ten wózek. Jestem przeciwniczką wszelkich przechyłów w jakąkolwiek ze stron. 

 

Zabrzmiało oficjalnie. A teraz przyjrzyjmy się mężczyznom we Wściekłej skórze. Większość z nich to uosobienie zła.  Peter, komisarz prowadzący śledztwo w sprawie zaginięcia Tani, wydaje się na ich tle zupełnie normalny. Pozostali są albo zdegenerowani, albo ułomni fizycznie. Rysujesz bohaterów grubą kreską? 

 Tu muszę zaprotestować! Żadnego z bohaterów nie narysowałam grubą kreską. Nad każdym się pochyliłam, starając się wniknąć jak najgłębiej do źródeł jego motywacji. Myślę, że dotyczy to nawet bohaterów drugo- i trzecioplanowych, którym starałam się nadać indywidualny rys.

Oczywiście, cały czas trzymałam się zasady architekta Zumthora, aby detale nie przysłoniły idei całości i myślę, że mniej-więcej mi się to udało. Co do mężczyzn, których rzekomo uczyniłam uosobieniem zła - tu również trudno mi się zgodzić. Wszystko zależy od punktu odniesienia. Peter jest normalny i sympatyczny i jest podobny do Roswity – dlatego wybucha między nimi uczucie. Jest najzupełniej normalny z punktu widzenia Roswity, ale już jego koledzy z pracy, matka, ciotka, chociaż go lubią i kochają, doszukują się w nim różnych wad. Czym są wady? Najczęściej jakimkolwiek odchyleniem od obowiązujących kanonów danej grupy społecznej. Natomiast mężczyźni, których Ty uznajesz za złych, czyli jak przypuszczam Johan, Christiansen, Geert Mulder są uważani w swoim społeczeństwie za bardzo wartościowych mężczyzn.

Postaci zniekształcone chorobą lub chore psychicznie to znów zupełnie inna kategoria problemów, nietrudno zrozumieć, że życie pokomplikowało ich ścieżki. Ale, oprócz Petera, w książce występuje wielu najzwyklejszych w świecie facetów: Achim Parusel, który przyjechał do Holandii, żeby kupić najmłodszemu wnuczkowi drogie zabawki. Mnie ta postać wzrusza na przykład. Koledzy Petera z pracy. Marcel Bossenbroek – o to jest świetny facet. Ostatecznie nawet tego biednego Edmunda Osińskiego można zrozumieć. Rzeczywiście, w książce przeważają brutalne postaci, ale tak jak mówię – to wszystko jest względne. 

 

A teraz zapytamy o to, jak wygląda Twój dzień. Wstajesz o 4.30 i... 

Przewracam się na drugi bok. 

 

Tak, to zapewne robi każdy z nas. Ale wiemy, że pisarze muszą prowadzić ekstremalny tryb życia... A jak już się przewrócisz i wstaniesz, to co najpierw? Znana jest historia Marka Krajewskiego, który swoje pierwsze powieści pisał na stolnicy opartej o wannę w łazience. Jak Ty pracujesz? 

 Nie mam jakiejś niezwykłej historyjki związanej z moim pisaniem. Myślę, że jeśli się w najbliższym czasie takowej nie dorobię, to chyba będę musiała ją wymyślić. Do dzisiaj pamiętam na przykład informację, że Ernest Hemmingway lubił pisać na stojąco, Truman Capote pisał w pokojach hotelowych, a Steven King stworzył Carrie przy dziecinnym biureczku. Wiele z utworów tych pisarzy wyleciało mi z pamięci, a takie szczegóły wciąż tam tkwią – to znaczy, że jest w nich siła. O metodzie Marka Krajewskiego nie słyszałam, ale też jest ciekawa. Ja piszę tradycyjnie, przy normalnym biurku, na którym stoi komputer. Ostatnio tylko zmieniłam fotel na wygodniejszy, bo poprzedni już się rozlatywał, a ja razem z nim. Teraz się trochę wyprostowałam.

Gdy o tym dłużej myślę, to widzę, że jednak pochopnie stwierdziłam u siebie brak pisarskiej obsesji. Jest nią chyba układ przedmiotów na blacie biurka. Tak, mam na tym tle delikatnego chyzia. Myślę, że nie mogłabym zacząć pisać, gdyby coś było nie na swoim miejscu, a strategiczne pod tym względem są chyba płyty CD i mój starej daty boombox. Mój mąż nienawidzi tego przedmiotu, już kilka razy chciał wyrzucać to „radyjko”, ale jakoś się uchowało. A mnie ono własnie służy za źródło natchnienia. No i jest jeszcze kaczka-temperówka. (Po śląsku się mówi ostrzówka). No, jak się tak zastanowić, to bez kaczki ani rusz…

Lubię też wpatrywać się w jakieś zdjęcie na ścianie przed sobą, to pozwala mi zebrać myśli. A więc jednak wszystko ze mną w porządku – mam swoje małe fobie.

Uff...

Najlepiej pisze mi się rano, w trzy, czterogodzinnym ciągu. Gdy odchodzę od komputera, trudno mi tego samego dnia osiągnąć takie samo skupienie, ale historia, o której piszę, jest stale ze mną – wciąż ją przetwarzam, nawet jeśli dzieje się to w podświadomości. Są oczywiście różne życiowe powinności, które kiedyś mnie denerwowały, a teraz cieszą, sprawiają, że nie odfruwam zbyt daleko od rzeczywistości. Pewnie lekko „odfrunięta” jestem – to chyba nieuniknione, gdy chce się tworzyć – ale tylko trochę. Codzienne życie wytwarza właściwe ciśnienie dla pisania i chwała mu za to.

Jest jeszcze kawa – napój, który uwielbiam i piję w dużych ilościach, ale ostatnio stwierdziłam, że czas przystopować, bo się wykończę. Tak więc ograniczyłam spożycie do trzech filiżanek dziennie, w planach mam zejście do dwóch. Gdy piszę, lubię też wcinać suszone jabłka z ogródka mojej mamy. To niesamowite, rodzice mają na działce jedną jabłoń, a na przetworach z niej mogłabym ujechać całą zimę: musy z jabłek, jabłka tarte, żel z jabłkami, no i jabłka suszone. Być może własnie dlatego zdecydowałam się część akcji Wściekłej skóry umieścić w zakładzie przetwórstwa owoców.

Pracując, staram się mieć zawsze w zasięgu ręki moje ulubione książki i płyty. Gdzieś czytałam, że Zadie Smith też lubi się otaczać arcydziełami literatury światowej, podczytuje je sobie i w ten sposób się dopinguje. Ma też zwyczaj, że zamyka się z pizzą w domu i odcina z tymi książkami od świata. Tak bym nie mogła. Po pierwsze: nie lubię pizzy, po drugie: bałabym się, że mogę z tej przygody nie wrócić. Natomiast otaczanie się książkami jak najbardziej. Gdy mi się fabuła zacina, sięgam po jakąś książkę i czytam ulubiony fragment albo pierwsze słowa. Bliski jest mi też sposób pisania Annie Proulx, tej od Kronik portowych – czyli nakręcanie się muzyką. Jeśli jakiś wątek muzyczny pasuje mi do tego, co akurat piszę – odtwarzam go w nieskończoność. To prowadziło często do scysji, bo mój mąż na Wild world reagował już alergicznie. W sumie mu się nie dziwię.

Pisząc, cyzeluję. Jest to bardzo męczący sposób pisania, który jednak – o ile stosujemy się do rad architekta Zumthora – przynosi według mnie bardzo dobre efekty. Marzy mi się jednak napisanie kiedyś powieści na tzw. „jednym wdechu”. Tutaj od razu przypomina się scena z Lepiej późno niż później z Diane Keaton jako pisarką, która męczy się niemiłosiernie z jakąś wydumaną sztuką. Po czym przytrafia się jej przygoda z Jackiem Nickolsonem i pisanie rusza pełną parą. Oczywiście, pisanie nowej sztuki. Ja też mam takie pokusy. Cyzelujac Ślepe ryby, nieraz miałam ochotę rzucić tym w diabły i napisac coś świeżego, za jednym zamachem, ale instynkt mówi mi wtedy: spokojnie. Drąż, górniku, drąż. Widocznie taka moja dola: cyzelować i w nieskończoność przepisywać.

A skąd bierzesz pomysły? Podsłuchujesz w maglu? 

Nie korzystam z magla. I nie podsłuchuję. A w każdym razie nigdy nie robię tego z premedytacją. Pomysły tkwią we mnie, zeskładowane tam przez lata. Chyba jestem trochę jak górnik, który opróżnia z węgla kolejne komory. Zjeżdżam do kopalni i opróżniam komorę – tak to właśnie wygląda. Obecnie fedruję w drugiej.

Wściekła skóra ma rozbudowaną fabułę i pomysły na nią przychodziły mi stopniowo. Pierwszym błyskiem był wyjazd do Holandii. Czułam wtedy, że to nośny temat. Wiedziałam już, że „coś” mam. Zakłady, w których pracowałam, te wszystkie sytuacje – wiedziałam, że to jest warte opisania. Ale wiedziałam też, że to za mało. Potem przyszedł pomysł na intrygę – pewnego dnia, czy raczej wieczoru, zatelefonowałam do domu. Był to brzydki, ponury wieczór, ale jednak w powietrzu unosiło się coś niesamowitego, jak gdyby zaraz miało się coś wydarzyć. Nic się nie wydarzyło, ale ja w tym samym momencie miałam fundament czyli intrygę – wyobraziłam sobie, że w niewyjaśnionych okolicznościach znika młoda kobieta. Myślę, że to właśnie w tym momencie Wściekła skóra ruszyła pełną parą. Temat, czyli emigracja zarobkowa i clou intrygi, czyli zaginięcie – były w stanie udźwignąć całą resztę.

Pomysły na to jak rozwiązać jakiś mniejszy problem fabularny, jak poprowadzić wątek poboczny, albo zupełne drobiazgi: imiona, przedmioty przychodzą znienacka. Są jednak wynikiem tego, że ja to ciągle w podświadomości międlę. Jak to ujął Stephen King w swoim słynnym Pamiętniku rzemieślnika: kociołek wciąż buzuje, a zupa dochodzi na wolnym ogniu.

Źródłem pomysłów jest dla mnie również literatura, sztuka, malarstwo, architektura, muzyka, przyroda. To wszystko gdzieś tam się przenika.

 

Kim z zawodu jest Twój mąż? Też czyta?

Mój mąż jest policjantem. Czyta głównie literaturę wojenną, lubi Svena Hassela, interesuje go też wiedza z zakresu żeglarstwa, bo jest zapalonym żeglarzem. 


No to macie o czym porozmawiać! Rozmawiacie o kryminałach przy kolacji? Rozumiem, że infiltrujesz środowisko policyjne i wieści masz z pierwszej ręki? Dzwonisz do komendanta i mówisz: "Tu Miklis. Jak się robi dochodzenie?" Po czym komendant Ci wszystko tłumaczy?

Wyobraź sobie, że nie. Tylko raz skontaktowałam się z technikiem policyjnym, aby upewnić się co do jednego szczegółu, ale to wszystko. Intryga jest w miarę zagmatwana, ale bardzo niewiele elementów wymagało skontaktowania się ze specjalistami. Wyznaczam pewne granice prawdopodobieństwu i staram się ich nie przekraczać. Bardzo skrupulatnie wszystko sprawdzam, żeby się nie ośmieszyć, ale nie jestem pod tym względem fanatyczką. Czasem blefuję. W końcu to jest fikcja literacka. Męża podpytywałam o niektóre szczegóły techniczne, o auta – to on doradził mi nissana navarrę w scenie gwałtu. O policję raczej nie pytam, bo rzecz dzieje się w Holandii, a tam to trochę inaczej funkcjonuje. Literatura to w moim pojęciu magia. Ma stwarzać pozory rzeczywistości, a jednocześnie za rękę prowadzić w las. Przynajmniej ja tak myślę - być może się mylę. 


Kiedy pojawi się Twoja kolejna powieść?

Pracuję nad nią. Już niedługo.

1

Zobacz także

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Warto przeczytać

Reklamy
Recenzje miesiąca
Virion. Legenda miecza. Krew
Andrzej Ziemiański ;
Virion. Legenda miecza. Krew
Herbaciane róże
Beata Agopsowicz ;
Herbaciane róże
Kołatanie
Artur Żak
Kołatanie
W rytmie serca
Aleksandra Struska-Musiał ;
W rytmie serca
Mapa poziomów świadomości
David R. Hawkins ;
Mapa poziomów świadomości
Dom w Krokusowej Dolinie
Halina Kowalczuk ;
Dom w Krokusowej Dolinie
Ostatnia tajemnica
Anna Ziobro
Ostatnia tajemnica
Hania Baletnica na scenie
Jolanta Symonowicz, Lila Symonowicz
Hania Baletnica na scenie
Lew
Conn Iggulden
Lew
Jesteś jak kwiat
Beata Bartczak
Jesteś jak kwiat
Pokaż wszystkie recenzje