Pieśń drzewa IV - wiersz
Cisza słonecznej łąki na niej zabawa,
A msza późna horyzont wolno wykrawa.
Nic nie zważa na wiatr, co oczy zamglawa
Wzrusza lepkie oczy jesienna kurzawa.
Magnoli blask przybledł z wiekiem jak jej kwiat.
Zwolnij przy niej i tak, by objąć słodyczy smak.
Dłoni młódki nic przy tem, oczy kryją wspak.
Broni ci nektaru tylko czas i ptaków krak.
Staw masz martwy w tak bliskiej okolicy,
Sław czystość obrazu, który niczym z miednicy.
Traf może cię tu przygna, gdy blisko od przecznicy,
Traw urokliwość zjedna, mamiąc mgłę przezroczy.
Dechy niczym serpenta owijają gałęzie,
Śmiechy ucichły, a innych już nie będzie
Krechy śmierci grubą linią znaczą skronie,
Klechy poczekają, na pana w koronie.
"Więc słuchajże mnie piękny chłopcze.
Widzisz że róże, gdzie słońca obręcze,
Służą naturze, wygrzewając igieł chaszcze.
Nuże, że nie maszże humoru na rozwaru paszcze,
Bo w chórze emocyji mam tylko hulaszcze,
Smutne dodatkiem na wstępie zaznaczę.
Nie czekamże więcej już, aż smutne tatuaże,
Na twej duszy zgrozą wyparzę.
Byłaże jedna z wieskiej okolicy,
Istna cud dźwięczna dziołcha,
Rodem ze stolicy.
Przy powietrzu pełnym, wiosny zapachach,
Niczym kania dżdżu, chciała poznać chłopaka.
Niemaże w łaknień żarze niczego czarnego w snach,
Bo głupie ciągnie, gdzie większa draka,
Szczególnie ta sercowa,
To jakieś ludzkie uwarunkowanie.
Osnowa była jasna,
A i tak takie pragnie, aż jaka nowość się stanie.
Małgosia się zwała, była piękna krasawica,
Wydatna jej pierś, oczy świetlne jak mgławica.
Włosy kasztanowe i gładziutka tchawica.
Na brylantów miarę, czy inne precjoza.
No miałżeby chłop majętny wracać do czego !
Rozsiąść się w czym, nie uciekać do innego.
Skarbu jak miód lepkiego, też jak cud jasnego.
Michaś to był cel młódki, zdjętej ledwo z mamy cyca.
Aże daleki miał wzrok celował wysoko, i tylko nabzdyczał,
Wioskowe dziołchy, co ojca skaraniem.
Jak tu chlopca na wiosce, do krów tycia,
Ostawić i nie puścić, choćby rzeki był zalew ?
Karolcia była Gosi miła i każdym zdaniem,
Potykały się by Michałka uzbroić w wybranie.
Chłop był psotnik, a hormony biły.
Nie starczyło mu już słów,
Gdy kobiece tony w ich trzewa zabiły.
Więc Karolcię zgarnął, gdyż bliższa mu była,
Na sianie, w kogutów tonie, tak ją pokryła,
Chłopca siła, co zmleczyła jej skronie.
Gosia honorna wydała się sprawa,
A że nie mogła go ująć jej żadna przewaga,
Szkliwem zmęczyła skórę, oddając ducha nad stawem,
Aż wyrosłe te róże, obleczone zgubnym żalem."