Szklane szuflady. - wiersz
Wstałem wyspany, choć czas wczesny, zmierzchem ranny. Podszedłem o gołych stopach do okna, którego blada stora przysłaniała zwierciadła przejrzyste, nagie szklane. Przez chwilę, jakbym się zamyślił, patrząc ślepym wzrokiem, zaspanym. Szukałem światła chyląc zimną dłonią tą szatę. Wpatrzony w tłum osobliwości, który jakże zuchwale spacerował chodnikiem w zgiełku ulic szukałem tej twarzy, twarzy z makijażem podkreślającym jej charakter. W moich oczach przebłyski wspomnień tych mienionych chwil tętniącym uniesieniom jakże istotnym. Mijały się postacie jedne z uśmiechem na twarzy, inne dumą uniesione i te smutne pośpieszne, których czas przegonił… Uchylił bym okno na którym zwierciadło mej twarzy rysuję swą jawę, lecz myślę. że światło zmażę me odbicie w tej szklanej szufladzie. Odszedłem zza ściany, omijając cienie padające zewsząd, niczym różane płatki i patrzyłem na zegarek, zegarek, zmęczony czasem. Dumnie odliczałem minuty, które z upływem chwili stawały się dziwnym obyczajem, obyczajem mego istnienia, czasochłonnego milczenia…