Czaszka Nienawiści - wiersz
Czaszka już nigdy nie przejrzy na oczy
już nigdy łzy nie uroni,
a co jeśli za życia nie widziała ani nie płakała,
okryta błoną niezrozumienia,
i wilgotnym nakryciem wspomnień.
Robaków planety ziemi, żerujących w szarych szczelinach
oczodołów będącego ich nowym domem,
spowitym obojętnym mrokiem,
niekończącej się podróży owadów po otworach,
oraz zakamarkach tytułowej czaszki.
Kiedyś rozbrzmiewały z niej bóle
i nienawiści dzikie wrzaski,
dziś niepamięć tęchlizny sarkofagu,
i zabłąkana rogata dusza,
szukająca ulgi reinkarnacji.
Elastycznej jak ciepła plastelina,
na styku prze zacnej bramy,
że niby zamieszki nagich rys twarzy.
Bez złotych sygnetów i szat wspaniałych,
ważeni bo równi na wadzę,
nie brudni i nawet nie czyści,
strachem ponoć owiani.
Lecz tylko swym czynem sądzeni
czaszka nie myśli, martwa niekarmiona nienawiścią
chytrym bodźcem cudzego spełnienia,
niemożnością odnalezienia słodkiej trucizny,
płynu na podobieństwie ognistej wody,
do czasu likwidującą wszelaką frustracje,
tylko do czasu bo po czasie
pojawia się nowy wzmacniający wtórną nienawiść.
Specjalnie tkwiący w otchłani iluzji podróży
do miejsca enklawy lamentu bosego,
i białych ścian zimnych
przez normy ciemnogrodu,
smutnego przekazywania nasienia
dla zwiększenia populacji.
Dlaczego ludzka czaszka po śmierci
straszy żywych skoro już nie myśli,
już nie odpowie na kłamstwo wobec niej,
już nie zauważy emocji drugiej osoby,
nie ma na sobie tylko skóry,
a jednak jest taka straszna.
… Strach jest domeną głupców,
lecz gdy jedwab muska twarz
oczy widzą materiał,
i woń kruchej psychiki.
Przenika nawet powieki
i nie istnieją łzy szczęścia,
gdy pycha być może pokarmem wcielenia.
… Każdy posiada dwie strony,
bo ma wolną wolę,
ale szlak nawet pokrętny,
ma światło słabe zaćmione,
lecz przez pryzmat widoczne.
Ręce przecinają nienawiści pnącze,
owoce posiadają długie kolce,
dlatego ciało rozdarte nimi,
przez lukę do dotyków
aloesowych na rozstaj dotrze.
Długo można okłamywać siebie,
słuchając lamentu ziemskich doradców,
ale w miejscu o którym powiadam
człowiek jest sam … niekoniecznie,
myśli hipnotyzują emocje
które w takich monetach nie są potrzebne,
bo wprowadzają nędzny zamęt i niepokój,
w wyborze drogowskazu z napisem …
… Więc idę i bełkot stłumiony
lecz wrzaskiem słyszę,
mając dla innych wręcz chorą logikę,
upadnę ciosany miłością niechcianą,
i ujrzę robactwo, a stałem i było tak samo
powagą zasnuty w komnacie niechcianej,
to otchłań szarpanej, uryny bezpańskiej
gdzie słowa będą do końca bytu przeinaczane.
Ileż chudych i śliskich węży
sunie śluzem po mózgu,
za dużo tych co pragną jadu w swych ustach,
całując strzygi w upojnych nocach,
kwas spływa przez przełyk do żołądka
tworząc wywar którego nie zwrócisz.
Cierpienie jest miłe czynione świadomie,
smutek oczyszcza w tym wymiarze,
bo to jedyne antidotum
dostępne dla biednych,
a i też nie każda dawka będzie skuteczna.
Iż celem jej spełnienia jest koncentracja,
w szamotaninie niebiańskich odczuć,
przenikliwych niczym prąd,
lecz i tak zaprzeczy uziemieniem,
bo osaczony a jednak wolny,
w paśmie bezkresu nicości obrzydłej.
I trwa bo tkwi na polu marazmu …
kolejne istnienia krążą po czaszce,
zajmując swe miejsca w przegrodach
niedostępnej komunikacji, językiem echa próżni
tym samym a jednak obcym zlepkiem sensu,
ustalonego przez struny głosowe potężne.
przed siebie na ślepo racząc się ciszą
rozległą gdzie połać milcząca bezkresu,
w koloniach schematy tradycji niszowej,
zatęchłej przez reżim nieustannego cyklu
szczęścia w nieszczęściu jednostek chodzących,
w strefie rzekomej harmonii nachalnej.
Gdzież znajdę swą stronę w rękopisie,
nieprzeczytaną na wskroś,
lecz w kurzu spełnienia,
woda uspokaja a bywa że się jej brzydzę,
bo niepokój umysłu mój depta.
Stałem się tym przed kim
nie udało mi się uchronić,
pyłem na matrycy lęków ukrytych,
za kotarą ciepło jasności promieni,
lecz cień mi bliższy nie będąc nachalny.
Ubóstwiam mrok gdyż nie patrzy na mnie
i brudu mej twarzy również nie widać,
czerń o nic nie pyta myślami racząc,
sumienie znieczulam ropą wewnętrzną,
złudnie spekulując na sennej tafli.
Wpatrzony w córki kosmosu
rozłożę płótno zszarpane,
by chodź miejsce tułaczki załatać,
zadumą tak trwałą a jednak beztroską,
rozwianą skupieniem ulotnym.
I chylę się ku płaszczyźnie poczekalni
by znieczulić te kilka godzin,
a lep na ślepiach gorzeje
od nachalnego cyklu słonecznego,
potem smród rozsiewa komnatę,
i ciało do oporu dogorywa.
Posada to trująca nasycona pajęczyna,
a ja to głowonóg którym cyklicznie gardzisz,
posiadam skwerek przy kości policzkowej,
gdzie wejście i wyście napawa monotonny widok,
tych samych bladych insektów,
niezdolnych dopuścić do czaszek świadomości wszelakiej.
Kocham nienawidzić, nienawidzę kochać …
Myślę …
Uwaga :
(Nie znam się na poprawnej interpunkcji robię to na wyczucie)