tak zwyczajnie - wiersz
miasto leniwie przebiera szaty
mimo że ranek minuty ciosa
nieco z przymusu po grosz zapłaty
ulicą stąpa miedzianowłosa
na ustach dźwiga rozanielenie
uśmiech skradziony w mig brunetowi
jakaś pewniejsza jest także siebie
modra sukienka kształty jej zdobi
za chwilę zajrzy tak spontanicznie
w żarcie ukryje zakłopotanie
dzień zacznie dziergać nitka po nitce
fikuśnie chociaż na zawołanie
lecz kiedy kosmyk łaskocze rzęsy
tęsknota myśli ciepłe przywdziewa
dialog się staje troszeczkę śmielszy
małe pragnienie w piersi dojrzewa
zostawić kierat chociaż na tydzień
bez telefonów – rutyny – pracy
nie pytać po co – dlaczego – ile
Zorro bez maski w końcu zobaczyć
Tornado u wrót Sierra Nevada
bieluśkie szczyty lśniące Tahoe
żywioł co kusi wnętrze odmładza
kroplą przygody spływa po czole