Pan B. - wiersz
Zgasły reflektory w pochmurną noc,
Wiatr zaplątał się w koronie drzewa,
Szerząc błysków głos.
Ostatni szept spoczął na policzku,
Odchodząc w krainie snów.
Dźwięk gęsty bił w cień bloku.
Nie umarł sens,
Gdy zniknął człowiek,
Choć jego namiot rwany wciąż na stawach,
A stos książek gnije gdzieś w wódki oparach.
Przegniło ciało smutkiem już za życia,
Gdy kroków szczebiot znaczył granice przepicia.
Nie było dnia jak go skądś nie wyrzucili.
Siła tak więdnie z każdym dniem,
W mrokach przekraczasz siebie.
Nocy oddając ciche łkanie,
A los znaczy butelka,
Byś był na chwile w Niebie.
Umarł piękny człowiek,
Co podnieść się nie mógł.
Kruk zataczał się w listowie.
Śmierć zabrała głuche wołanie:
Pomóżcie, proszę.
Nie wiem co mnie jutro zastanie.
Pamięci bezdomnego, który umarł z przepicia.