Smykałka

Autor: jkz007
Czy podobał Ci się to opowiadanie? 0

W takie jesienne wieczory, kiedy wiatr hula w kominie jak szalony, nachodzą człowieka różne myśli. To chyba nazywa się zadumą. Lubimy wtedy z Kolą patrzeć na ogień, który przechodzi przez fajerki kuchni i rozżarza je do czerwoności. W kuchniosaunie jest zawsze gorąco, więc siedzimy na zydelkach nagusieńcy, polewając się zimną wodą z cebrzyka. No nie całkiem nagusieńcy, bo Kola siedzi w pilotce z żabiej skóry. To oczywiście jego wyjściowe nakrycie głowy, ale przydatne również w kuchniosałnie, bo skóra żaby dobrze przepuszcza opary, więc w sumie to nie ma znaczenia, że siedzi się w czapce. Wdychamy luksusowy opar  z samogonki i zioła, tak zwany „mikst”, który wesoło bulgocze w kociołku. Samo zdrowie i higieniczna przyjemność z zapachem pokrzywy, rumianku i szałwii. Organizm oczyszcza się wewnętrznie i zewnętrznie, ale nostalgia, czy jak to tam zwał, może egzystencjalne myśli, krążą coraz szybciej. Coś nieuchwytnego zaczyna wisieć w powietrzu. Nie opar z kociołka, bynajmniej, bo ten jest uchwytny. Mówię o czymś zupełnie innym. Czort wie jak to nazwać. Pomyślałem,
że zapytam Koli, czy on też to czuje. Użyłem jego pełnego imienia, co rzadko się zdarza, ale to prawdopodobnie wynikało to z tego mojego zagłębiania się w sobie. Po prostu, człowiek chce, żeby  zwrócono na niego uwagę, żeby wsłuchiwać się w jego wewnętrzny głos.

-Znów przyszła jesień Mikołaj.

- Ano – odpowiedział nieco niechętnym do dialogu westchnieniem, odwracając oczy na drugą stronę. Tak, że widać było tylko białkówki. Jednocześnie kiwał się przy tym, w przód i w tył. Wyglądało to jak modlący się martwy Żyd. Może to jakiś rodzaj transu – pomyślałem, ale mimo wszystko, postanowiłem kontynuować dialog, bacznie obserwując jego reakcje.

- Wiesz, żyję już sporo lat. I tak sobie myślę, że do niczego nie mam smykałki. Owszem, umie się pewne rzeczy, bo to przychodzi z wiekiem i doświadczeniem, co nieuchronnie prowadzi do edukacji, ale żeby mieć smykałkę. Taką wiesz, smykałkę do czegoś …No choćby weźmy moje zdolności muzyczne, czyli do śpiewu - kicha, zero, o graniu na czymkolwiek nie wspomnę. Tańczyć umiem dopiero po uprzedniej premedykacji i to niezbyt dobrze. Zdolności manualne, no może i są, ale wypracowane, a nie oparte na odruchach bezwarunkowych, czyli znów odczuwalny brak smykałki. Żebyś mnie dobrze zrozumiał, mam tu na myśli zdolności do wręcz natychmiastowego przyswojenia pewnej umiejętności. I takiej nie widzę. Słowem, nie mam smykałki.

Kola nadal „transował”, ale po chwili odezwał się zdawkowo.

-A na co ci to. Mamy wszystko, łącznie z zapasami na zimę.

Rozdziawił przy tym japę i głośno ziewnął. Trochę mnie to zirytowało. Nawet w tym swoim transie potrafi wszystko olewać.

- Jak to na co ?- Wrzasnąłem - a choćby mieć taki węch i wzrok jak ty. No trafiać do celu potrafię, kompas w głowie też mam, ale to wyuczone. Kapujesz! Wy-u-czo-ne!. Mnie tu chodzi o szybkie podwojenie jakiejś możliwości, o genialność w jakiejś dziedzinie.

- Mam doktorat z fizyki teoretycznej, znam sporo języków nowożytnych i zapomnianych, a wcale się ich nie uczyłem. Do tego życiowa wiedza historyczna, która też przyszła sama i ch… z tego- filozoficznie odpowiedział Kola, który w końcu odwrócił oczy i przestał się telepać.

- No właśnie, o tym mówię - masz smykałkę, a ja nie.

- Ot, żyjemy tu sobie razem, raz nam lepiej, raz gorzej. Najlepiej kiedy nikt nie przeszkadza. No, ale skoro chcesz mieć smykałkę - to będziesz ją miał, mój druhu.

Mówiąc to Kola wstał, ubrał się w strój roboczy, czyli uszankę i waciak, i wyszedł.

Zostałem sam w kuchniosaunie. Nie wiedziałem co Kola miał na myśli i po co polazł gdzieś w jesienną noc. Westchnąłem sobie, bo pomimo sporej dawki „miksta”, ten tęskny nastój mnie nie opuszczał. Dołożyłem więc drew do kuchni, puściłem nawiew do wentylacji, którą wzorem krzyżackich zamków zaprojektował - no kto? No oczywiście Kola. Zaszumiało ciepłe powietrze i  w kilka minut wypełniło ciepłem pokoje naszej chaty. Położyłem się nagi na dębowym łóżku, bo i po co ubierać się w takim cieple. Wciągnąłem zapach świeżego siana z siennika, łabędziego puchu z poduszki i zasnąłem. Oczywiście nadal tłukąc się z moimi myślami.

Najpopularniejsze opowiadania
Inne opowiadania tego autora

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Forum - opowiadania
Reklamy
O autorze
jkz007
Użytkownik - jkz007

O sobie samym: w większości przypadków w ogóle się nie staram
Ostatnio widziany: 2024-03-28 10:35:55