"Amelia"...cz.5
-To się tak nie da...
-Czemu?
-Bo musiałbyś zniknąć albo ja najlepiej ja....
-Nie znikaj bo umrę bez Ciebie...
.....Po północy Amelia obudziła się z bólem.
-O matko gdzie ten dzwonek...nie zniosę tego już ,nie dam rady...,- płakała. Jakimś cudem podciągnęła się wyżej i prawie wypadł jej z dłoni.
-Jesteś dziadygo...!!! ,- nacisnęła go kilka razy....
-proszę przyjdź, przyjdź do mnie , błagam nie zostawiaj mnie już...,- płakała , łzy płynęły po bandażu na twarzy. Oczy piekły i wciąż płakała. Skuliła się w sobie. Miała przed oczami jego twarz, i to wszystko co było ich częścią. Każdą chwilę , sekundę i minutę.
- Amelia co się dzieję?...,- odezwał się nagle.
-Boli cię ? Już ci daje przeciwbólowy.
-To nic nie da...
-Da koteczku zaraz Ci przejdzie...
-To daj mi coś na serce....proszę
-Serce Cie boli? Odwróć się do mnie zaraz cię osłucham...,- .odwróciła się....
-Płaczesz? Co się dzieje? Amelio powiedz...,- spojrzała na niego tymi swoimi wielkimi oczami pełnymi łez..
-Nie masz gorączki?...
-Mam....
-Już sprawdzam, ….nachylił się do niej a ona pociągnęła go za koszule do siebie....
-Wow teraz to ja mam gorączkę kochanie....usta przylgnęły do siebie w namiętnym pocałunku. Nie ważny był ból i nic innego..tylko ona i on...
Po kilku dniach Amelia wyszła ze szpitala. Pojechała do mamy. Od dawna jej nie odwiedzała. Jej ciocia zajmowała się jej synkiem a dziś odbierała jego i jechała nad morze.
Gdy wyszła ze szpitala taksówka już czekała. Kazała się zawieść pod wskazany adres. Jechała jakiś czas. Dojechała na miejsce. Wysiadła, zapłaciła kierowcy, i poszła. Jej synek czekał z ciocią na dworze, koło huśtawki leżały jego rzeczy. Kiedy ją zobaczył zaczął ją wołać i cieszyć się.
-Mój kochany mój malutki, mój słodziutki …,- przytulała go mocno w ramionach.
-Kocham …,- powiedział jej synek...
-Och skarbie moje ja ciebie też...a teraz jedziemy do babci, cieszysz się?
-Tak , tak...,- piszczał chłopczyk....
-Amelio dasz sobie radę? Może odłóż jednak tą podróż...
-Dam radę, spokojnie , wszystko mam zaplanowane. Do mamy jadę w nocy ,żeby aut nie było za dużo na drodze. Będę robić dużo przerw, spokojnie...nie martw się ciociu. Jestem już duża...
-To ja to wiem Amelko tylko wiesz sama kobieta z dzieckiem na drodze w nocy może być niebezpiecznie.
-Ale czemu? Przecież będę w aucie. A postój tylko w pewnych miejscach i dobrze mi znanych. Zresztą nie jadę sama, przecież....
-No tak z dzieckiem...
-Oj nie tylko...
-Co ty mówisz?
-Jadę z kimś...
-Z Piotrem ??? , przecież on nie lubi takich wycieczek....
-Boże broń!! absolutnie nie z nim....zresztą to już skończone...
-Co skończone?
-Cioteczko kiedyś ci opowiem....a teraz lecę bo ktoś na mnie czeka...,- uśmiechnęła się .
-Dobrze, dobrze dbaj o naszego chłopczyka...
-Z pewnością, kochana choć uściskam cię...dbaj o siebie niebawem wrócę...,-wszystkiego dobrego...do zobaczenia....
-Pa Amelciu...
-Pa pa....
Wzięła rzeczy syna i wsiadła do auta ,które podjechało pod dom jej cioci...
-Cześć..
-Cześć kochanie....o kogo my tu mamy!!!...cześć kolego. Co tam masz? Autko? Wow super...
chłopczyk bawił się czerwonym autem...a na widok mężczyzny uśmiechał się
-To co Ami jedziemy?
-Tak , w drogę....
-Jak się czujesz? Jak polik? Masz wypis?
-Tak mam.... nie martw się...
-No muszę się martwic. W końcu tam pracuje muszą ci zrobić wszystko jak należy. Słuchaj to jedziemy do ciebie , zabierasz swoje rzeczy i od razu w drogę czy jak chcesz?
-Myślałam ,że prześpimy się w domu a w nocy pojedziemy.....