Koza - nie głupiec, śmierci umie uciec.

Autor: echopark
Czy podobał Ci się to opowiadanie? 0

Zbliżał się wieczór. Jaśniejące słońce w żadnym wypadku nie zwiastowało późnej już pory. On zaproponował jej nocny seans. Zgodziła się. Jednak ktoś powiadomił ich, że dziś jest ten dzień. Ten, w którym wszyscy zmierzają na seans do lasu. Oczywiście, atmosfera się napięła. Obydwoje wiedzieli, że w zamiarach mieli przeżyć przesiąknięte dreszczem chwile grozy przed wyszukanym horrorem. Wiadomość o tym, że to samo miejsce będzie miało
w lesie, zaskoczyła ich, a jednocześnie zaintrygowała. Każde z nich wzięło swój rower
i spokojnie, spacerkiem, wybrali się do lasu.

Droga była naprawdę przyjemna. Istnie wiosenny dzień – mimo zbliżającej się jesieni. Ona wiedziała, że już kiedyś jechała tą drogą. Zaraz. Ona dobrze zna to miejsce. Nic mu nie mówi, a on nadal prowadzi ją przez  - już – coraz bardziej rozwinięte runo ku najgęściej odrzewionym miejscom. Wzięła psa. Na wszelki wypadek? O nie, on na pewno by ich nie obronił. Poduszkowiec z nieprzyzwoitą manierą przystawania na siusiu w „szczytowym zmęczeniu”. Tymczasem tuptał sobie swobodnie za nią, za swoją panią. Właściwie ona – bo suczka, już całkiem wiekowa. Dlatego bała się o nią podświadomie. Ileż pies w takim wieku może jeszcze znosić? Wielokrotnie okazywało się, że obawy były wyolbrzymione. Cicha woda brzegi rwie.

Jak na dotychczas widziane lasy, stwierdziła, że ten jest chyba najmniej do lasu podobny. Dlaczego? Było w nim zwyczajnie za jasno, zbyt przyjaźnie. Las powinien być ciemny, a tutaj zastali tylko małą, ciasno skupioną gromadkę sporych sosen, otoczoną pięknymi łąkami. Pomyślała sobie –
Tak, bywałam tutaj nieraz, z ojcem.
Prawdopodobnie jeden z wielu wyjazdów na grzyby, które kiedyś często preferował, mając
z dziećmi jeszcze całkiem niezły kontakt. Tak w ramach integracji. Raczej. Poczęła rozglądać się w nadziei na rwący potok wspomnień związany z tym miejscem. Zauważyła, że jej towarzysz się trochę oddalił. Także się rozglądał, lecz zapewne z tego względu, iż nie widział nikogo więcej prócz nas – na wielkim seansie leśnym. Ogarnęło ją dziwne przeczucie, że coś jest nie tak, jak powinno być. Nagle, kątem oka dostrzegła jakiś ruch między drzewami. Przez chwilę pomyślała, że być może w końcu dobija do nich reszta kinomanów. Jednak jej podejrzenia nie sprawdziły się. Nie wiadomo skąd i kiedy, ściemniło się, między drzewa wkradła się oziębła szara poświata. Poczuła w piersi walące jak młot serce, które rozszarpywało jej ze strachu ciało. Spojrzała wymownie na niego. W jego oczach malowało się nic innego, jak to, co u niej. Panika. Tylko nie panika. Obejrzała się znowu. Między drzewami ponownie przebiegła jakaś postać. To nie był człowiek, raczej cień.
O co chodzi?
Ktoś sobie robi z nas jaja – wypowiedziała na głos – przyjmując w tym samym czasie bolesnego kuksańca od obok stojącego towarzysza.
Siedź cicho, jasne? To nie są żadne jaja, spójrz do góry. – wycedził.
Nie chciała tego robić. Już nie raz widziała w jego oczach ten nieprzyjemny wyraz. Przerażenie. Jednak zdała sobie sprawę z ciężaru brzemienia, jakie na nią spadło. Nie miała wyboru. Chęć zwalczenia strachu była większa od stłumienia go w zarodku. Zacisnęła ręce
i nerwowo wciągnęła przez usta siwą mgłę, która corazbardziej szczypała w oczy. Uniosła lekko głowę i wcale nie musiała wytężać wzroku. To, co znajdowało się w odległości pięciu metrów nad nią, ugięło jej kolana. Kiedy jej zduszony krzyk odbił się echem o każde drzewo się tam znajdujące, dopiero zdała sobie sprawę, jak ogromną rację miał przed chwilą jej towarzysz, mówiąc, że ma siedzieć cicho.

Nie miał twarzy, nie miał włosów, właściwie to, co on miał? Nie widzieli. Postać była całkowicie czarna. Od stóp do głów. Jak wycięta z papieru i powieszona na choince. Powieszona. Na oplatającej szyję grubej, bosmańskiej linie. Odebrało im mowę, czegoś podobnego ich oczy jeszcze nie widziały.
Jeśli tak ma wyglądać ten seans, to ja rezygnuję! – ucięła z parszywym uśmiechem.
Nie mogła opanować drżących nóg. Wiedziała, że to się na tym nie skończy. Atmosfera była zbyt napięta, by w finale ujrzeć tylko jakiegoś wisielca. Obejrzała się nerwowo za siebie.
Z miejsca pożałowała. Byli otoczeni. Regularnie co kilka sekund pojawiały się te dziwne cienie. Wokół słychać było tylko świst trącanych liści. To nie były duchy. Zaczęła rozglądać się za swoim psem. Na szczęście stał u jej stóp, równie przerażony. Nie chciałaby teraz uganiać się za nim, może jeszcze pogwizdując i krzycząc. Dziękowała w duchu, że wiek nie pozwala jej już na takie wycieczki, jak niegdyś – bez opieki oczywiście. Oprócz tego,
że dostrzegła bezpiecznie ulokowanego psa, to ujrzała także jedną z bardziej zastanawiających rzeczy tego wieczoru – była całkiem bosa. Co się stało z jej obuwiem? Fakt, że jakieś straszydła jeżą im skórę nie wydawał się już tak zaskakujący – z przyczyn takich, że właściwie przyszli tutaj na horror – lecz buty to ona nogi dziś wkładała. Nim jednak zdążyła poświęcić im chwilę dłużej, niż przewidywała, jej oczom ukazały się następne kołyszące się postacie – na sznurach. Po uprzedniej dawce strachu jej świadomość nie chciała już więcej przyjąć. Po prostu olała to i ze zgrozą w głosie oznajmiła ściszonym głosem, że –
Spierdalamy!
To nie było pytanie, żadna prośba, to był rozkaz. On nie miał nic do powiedzenia, wiedział, że polegać może tylko na niej – ona doskonale wie, co tutaj jest grane. Czy wiedziała? Owszem, przeżyła już to, ale to nie oznacza, że znała przyszłość. Po chwili okazało się także, że wcale tak szybko nie biegnie, jakby to się jej zdawało. Trudno nawet przyrównać to do truchtu. Zwyczajnie nie mogła. Była bosa i raniły ją gałęzie. Wiedziała, że to zamierzony ruch z ICH strony. Przechytrzyli ją. A jej towarzysz w agonii coraz bardziej się od niej oddalał. Chwyciła zwinnie psa pod rękę, przeskoczyła ogromny konar, który nagle wyrósł
z pod ziemi (co także przypisywała IM) i nagle znalazła się już u jego boku na łące, na obrzeżach lasu. Zorientowała się, że przez cały czas oprócz psa, targała ze sobą ten nieszczęsny rower, którym nie sposób było poruszać się w tych chaszczach. Zaklęła pod nosem, ciesząc się tym głupim szczęściem.

Najpopularniejsze opowiadania
Inne opowiadania tego autora

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Forum - opowiadania
Reklamy
O autorze
echopark
Użytkownik - echopark

O sobie samym:
Ostatnio widziany: 2010-11-12 17:29:33