Sanatorium

Autor: brunokadyna
Czy podobał Ci się to opowiadanie? 0

Wciąż widzę ten pióropusz, jak nim wachluje, kiedy rusza głową.

– Myślicie, że nas znają?

– Pewnie – mówię.

– Uważam, że nie. Tym razem nie wzbudzamy podejrzeń, ja mam fartuch, jestem lekarzem, to wzbudza zaufanie – Romek gestykuluje paluchem, jak szabelką.

– Może masz rację – mówię.

Baśka i ja mamy na sobie dresy i laczki, a Romek buchnął jeszcze z dyżurki fartuch.

Chwilę siedzimy cicho. Baśka też, o dziwo, a dłonie trzyma na kolanach. Zawsze, kiedy coś ją niepokoi, przestaje naparzać dziobem.

Krótko to trwa zazwyczaj.

– Ha! A może... – wybucha, ale od razu powietrze z niej schodzi. – A jednak nie.

Ludzie ciągle się oglądają.

– No, to wydarcie na pewno przyśpieszy akcję poszukiwawczą – mówię.

– Kogo poszukują?! – wrzeszczy Baśka.

– Jakichś zbiegów – mówi Romek.

– Jakich, skąd?! – Ona autentycznie nie wie.

– Nas do cholery!!

– Cisza, dzieci, pax – mówię.

– Ja jednak chcę siedzieć tam gdzie Riciu. A ty chcesz się przesiąść, Wielebny?

– Nie!

– Bo w ogóle ze mną nie rozmawiacie.

Teraz widzę, jak sypie jej się z tego pióropusza, musi być tak stary, jak ona.

– Romek, zamieńmy się. – Baśka podnosi tyłek.

– Siedź, gdzie siedzisz.

Kobieta obraża się na siedem sekund.

– No weź się przesiądź. No co za człowiek.

Odzywam się klerykalnym głosem.

– Daję ci reprymendę, żebyś się w końcu uspokoiła.

– Jak chcecie. Riciu, a ty nie chcesz się przesiąść tak sam z siebie?

Zbywa ją machnięciem dłoni i zwraca się do mnie.

– Masz jakiś pomysł, gdzie spierdzielić?

– Trzeba zgrzeszyć, ale nie za mocno, żeby nie narobić sobie biedy.

– Biedy zaraz. Nie mogą nas karać, co to w ogóle ma znaczyć? – mówi Romek.

– Środek konieczny – przypominam.

– O, nie! Ja się nie zgadzam! – Baśka ścisza głos. – Widzieliście, co zrobili Irenie?

– Ci ludzie wciąż się na nas patrzą. Na twój fartuch głównie – mówię.

– To nas ratuje, myślą, że jestem lekarzem.

– Aaaahahaha! – Baśka wybucha takim decybelem, że słychać ją pewnie w Muzeum Kopernika. – Ty lekarzem!

– Uważam, że całkiem nieźle się do tego nadaję, ty koczkodanie.

– Na pewno już nie myślą, że jest lekarzem, dzięki Baśka – mówię. – Zatańczyłabyś lepiej z tym pióropuszem.

– Jakim pióropuszem?

– Wydarłaś się jak kastrowany na żywca osioł. – mówi Romek.

– Pff. – Kolejne siedem sekund obrazy.

– Miałem nadzieję na kufel piwa i jedzenie – dodaje Romek.

– Podziękuj żonie. Teraz są pewni, że nie mamy pieniędzy. Musimy się rozdzielić, pozbyć Baśki.

– O, nie! Ja się nigdzie nie ruszam.

– Mogę ci nakazać.

– Tak, jasne, wszystko.

– Może – potwierdza Romek wolnym potakiwaniem. – Duchowni zawsze sprawowali władzę nadrzędną. Frombork jest tego świetnym przykładem. Biskup nadał prawa miejskie, decydował, kto ma rządzić. Co dopiero, kto ma zginąć, szczególnie taki mały koczkodan znaczył tyle co komar.

Czuję, jak rosnę do rangi biskupa, a Romek jest moim lekarzem, moją prawą ręką.

Najpopularniejsze opowiadania
Inne opowiadania tego autora

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Forum - opowiadania
Reklamy
O autorze
brunokadyna
Użytkownik - brunokadyna

O sobie samym:
Ostatnio widziany: 2024-01-19 08:57:23