Sylwester
tej sytuacji znaleźć. I przysięga sobie, że to był pierwszy i ostatni raz nie wiedząc jeszcze, że ta głupota nie ma zamiaru go opuścić. Pierwszej prawdziwej dumy młodzieńca okazanej opiciem z kumplami pępowiny, bo udowodnił sobie i całemu światu, że oto stał się mężczyzną. A litościwa nieświadomość skrywa jeszcze przed nim, że to wrzeszczące maleństwo sprowadzi go na ziemię zmuszając do zastanowienia się nad tym, jaka jest różnica miedzy męskością a mężczyzną. I wielu innych pierwszych doznań. W tej chwili radości chcę, by wiedzieli, kim jestem i jak się nazywam. Wyjmuję długopis i wypisuję na ich nadgarstkach swoje imię i nazwisko. Podciągam koszulę i na moim przedramieniu oni zdradzają mi swoje prawdziwe imiona. Czerwonej zmory już tu nie ma. Zabrała kuper, ogon i poszła dręczyć kogoś innego. Rozmowa trwa i trwa aż do chwili, gdy Suchar zamyka oczy, opiera głowę o ścianę i zaczyna chrapać. Niteczka okrywa go kocem i przepraszająco uśmiecha się do mnie. - Pani Niteczko! – mówię do niej. - Ja teraz pobiegnę do domu, zdrzemnę się chwileczkę, ogarnę i przyniosę noworoczne śniadanie! Zjemy je razem, dobrze? Patrzy na mnie jakby chciała mi coś powiedzieć. Chwytam ją za ręce i powtarzam: - Dwie, trzy godziny i jestem z powrotem! Kiwa głową. Ale jakoś smutno. Pędzę przez park, kilka ulic i wpadam do mieszkania trochę zaniepokojony tym, co mnie tam czeka. Nic. Mieszkanie jest jakby większe o brak obecności drugiej osoby. Otwarte, puste szafy wyjaśniają wszystko. Nie ma nawet tej szpetnej sukienki, którą w akcie desperacji właścicielka sklepu wywiesiła na wystawie. Padam na łóżko i pogrążam się we śnie. Po kliku godzinach budzi mnie pragnienie. Skaczę jednym susem do kranu w kuchni z zamiarem zrujnowania miejskich wodociągów. Przyssany jak pijawka uświadamiam sobie, że legenda o Wawelskim Smoku jest mocno przesadzona. Taki smok przy mnie to mała jaszczurka! Szybki prysznic, wygarnięcie zawartości lodówki do torby, ukłon do zrozpaczonych swoją pustką szaf i jestem na ulicy. Wpadam na stację benzynową po piwo dla Suchara, bo wiem, jak chciałby sobie powiedzieć – Dzień dobry! Biegnę tych kilka ulic przez park i już jestem. - Suchar! Niteczka! – wrzeszczę jak opętany, aż kilku spacerowiczów patrzy na mnie ze zdumieniem. Dopadam kanału i … nie mogę podnieść pokrywy. Jeszcze raz i … nic. Ani drgnie! Wygląda jakby nigdy nie była otwierana! Przełykam ślinę i krzyczę: - Suchar! No, co ty Suchar! Niteczko! Cisza. Bezwzględna, obrzydliwa cisza. Powoli jak jad kobry moje żyły wypełnia okropne podejrzenie. A może ich nigdy nie było?! Może przekroczyłem cienką granicę między rzeczywistością a złudzeniem wywołanym przez alkohol? Może ogromną tęsknotą przywołałem na świat te istnienia? Nie! To niemożliwe! Pewnie tylko gdzieś poszli, może po jedzenie i zaraz wrócą! Walcząc z wątpliwościami, czekam. Nie ma ich, nie ma. Nagle coś sobie przypominam! Długopis! No pewnie! Na środku deptaku zrzucam z siebie płaszcz, marynarkę i podwijam rękaw koszuli. Jest, jest! Nie. Ogarnia mnie rozczarowanie. Ślad po napisanych imionach Suchara i Niteczki jest ledwie widoczny. Przeklęty prysznic! Nie jestem w stanie stwierdzić czy to oni czy ja napisałem. A więc jednak alkohol! Ale przecież wszystko dobrze pamiętam! Wszystko! No to, jaka jest prawda?! Ubieram się powoli i zrezygnowany siadam na ławce. Na tej ławce. Bijąc się z myślami, przerażony, że stanąłem w obliczu upadku mojego umysłu nie zauważam zapadającego mroku. Już wiem, że nie przyjdą, ale łudzę się, że powodem nie jest ich nierealność tylko złośliwość jakiegoś chochlika, który wyznaczył im inną drogę. Zmęczony, przestraszony pochylam głowę, a z moich oczu spada między stopy łza. Wytapia w śniegu dziurkę i wygląda jak kropka zamykaj