Chomik

Autor: pisasz
Czy podobał Ci się to opowiadanie? 0

Przy ulicy Wolnego Narodu 44 w Warszawie stał blok, w bloku jak to bywa w blokach, mieszkało całkiem dużo różnych ludzi. Mieszkał na przykład gruźlik, który codziennie rano chodził w kółko tego bloku oznajmiając swoim kaszlem, że jest już nowy dzień. Tak zsynchronizował swój kaszel, że zawsze o godzinie siódmej rano dostawał ataków wykrztuślnych, które doprowadzały mieszkańców tego bloku do głosów oburzenia i zniechęcenia – nowym dniem – oczywiście. Były to normalne, ludzkie głosy, typu: „O Boże znowu”, albo „... mać znowu, kiedy to się skończy”. Świadczące o niechęci ludzi mieszkających w bloku przy ulicy Wolnego Narodu 44 do jakiejkolwiek pracy. Głosy kończyły się o siódmej trzydzieści pięć po czy każdy się mył, ubierał, jadł śniadanie i szedł do pracy. Albo i nie. Byli też tacy którzy przewracali się z boku na bok, myśląc „Dopiero siódma, jeszcze z godzinkę pośpię”. Tak myślał między innymi Pan Henio. Pan Henio uważał, że był kombatantem wojennym, walczącym w Powstaniu Warszawskim i był uznawany przez niektórych za „bohatera narodowego”. Ze względu na to, że jako jeden z nielicznych mieszkańców miał dużą kolekcję medali i orderów. Złośliwcy, za jego plecami mówili, że kupił sobie kilka orderów na aukcji internetowej. Miał o tym świadczyć krzyż zasługi, który jest odznaczeniem wojennym – to fakt, ale żołnierzy austriackich i to rozdawanym w czasie I wojny światowej. Pan Henio nie przejmował się tym wcale, tłumaczył fakt posiadania tego odznaczenia ogólną sytuacją finansową ówczesnych żołnierzy. Jak to sam mówił sztab był biedny i czasami za odznaczenia niektórzy dostawali igłę i nitkę i każdy mógł sobie wyhaftować odznaczenie według swojego pomysłu. Nie zawracał sobie głowy komentarzami odnośnie jego wieku, miał pięćdziesiąt pięć lat i był rencistą, który stracił nogi w wypadku przy pracy w Hucie. Mieszkał tutaj od początku jak tylko ten blok powstał. Co prawda dostał przydział na mieszkanie właśnie dzięki temu wypadkowi, ale ze względu na obecną sytuację polityczną i mieszkające tam dzieci, został uznany przez niektórych mieszkańców bloku za „bohatera narodowego”.  Nie przez każdego, ale głównie przez ludzi posiadających  dzieci. Pan Henio o godzinie ósmej rano miał zwyczaj wyjeżdżać przed blok na swoim wózku i po prostu siedzieć na świeżym powietrzu. Najpierw pozdrawiał gruźlika, który zazwyczaj podnosił się potargany atakami spazmów z ziemi, później wyciągał chusteczkę i czyścił swoje medale, zaczynając od największego. Ludzie którzy nie poszli do pracy, a byli to głównie zajmujący się swoimi pociechami, wychodzili przed  blok razem ze swoimi dziećmi i którzy mieli to szczęście, polegające na posiadaniu już czteroletnie lub starsze dzieci mogli je bez stresu zostawić przy Panu Heniu i wykorzystać ten czas wyłącznie na swoje potrzeby. Pan Henio zaczynał snuć wtedy swoje wersje wydarzeń z powstania warszawskiego. Obok miał jako przykład słuchowej egzemplifikacji fanclub miłośników jazdy motocyklowej. Zawsze zaczynał nawiązując do ryku tych maszyn, które niejednokrotnie ryczały bez tłumików. „Tak – zaczynał Pan Henio – taki sam odgłos jak hitlerowcy na swoich maszynach nas ganiali. Myśmy wtedy schodzili do kanałów. Tam nie mogli wjechać. Tam byliśmy bezpieczni.” Nikt nie miał wtedy za złe, Panu Heniowi, że tak łatwo nawiązywał do „kanału”. Każdy ze słuchających dorosłych pamiętał „kanał” jako film albo ogólnie mógł sobie wyobrazić co to pojęcie znaczy. Zejść do kanału, czyli uciec do mokrego z suchego, do ciemności ze światła itd. Większą część słuchających, a były to akurat urzędniczki państwowe, rozumiały najlepiej co pojęcie „kanał” albo „dramat” znaczy. One przeżywały to na co dzień w pracy, kanałem było źle napisać podanie albo nieuważnie przystawić pieczątkę. Więc chwaliły w myślach Pana Henia, za zrozumienie ich niedoli, do tego stopnia, że czasami się zapominały i jak mąż przez przypadek zapomniał przynieść coś z samochodu to dało się słyszeć z bloku przy ulicy Wolnego Narodu 44 w Warszawie „Co za kanał!” i wcale to nie był męski głos. Wręcz przeciwnie męski głos zazwyczaj odpowiadał „Daj spokój, nie wrócę dzisiaj do tego kanału zrobię to jutro”. Zupełnie tak jakby samochód rzeczywiście zawierał bardzo nieprzyjemne środowisko dla życia ludzkiego. Więc „kanał” był na porządku dziennym. Dzieci też oswojone z tym pojęciem, za każdym razem kiedy gruźlik zaczynał swój poranny atak, bardziej śmiałe krzyczały z okien „Co za kanał...”. Każdy mógł wtedy z niesmakiem na widok nowego dnia powiedzieć co naprawdę myśli o tym nieprzyjemnym wręcz uczuciu jakie dawał mu widok porannych promieni słonecznych.

Najpopularniejsze opowiadania

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Forum - opowiadania
Reklamy
O autorze
pisasz
Użytkownik - pisasz

O sobie samym:
Ostatnio widziany: 2009-09-07 11:57:42