Stos

Autor: rygezengro
Czy podobał Ci się to opowiadanie? 0

Kiedy wszyscy zebraliśmy się na placu stos był już gotowy. Wysoka drewniana kolumna stała wbita w stożkowaty słup siana związanego skórzanymi linami. Było nas na placu może z pięćdziesięciu. Cała reszta ustawiła się wzdłuż drogi z więzienia na plac z kamieniami i kijami, którymi będą wieńczyć ostatnią podróż skazanego.

Było ciemno i przerażająco cicho.

Nie wątpliwie doznał już bólu tam skąd wyszedł. Stos był zwieńczeniem Jego szlachetnego życia, zaś oprawcami nie byli strażnicy, którzy bądź co bądź wykonywali jedynie swój obowiązek, a Ci co rozkaz wydali.

Usłyszałyśmy okrzyki i wyzwiska. Chyba już wyszedł.

Ludzie wydzierali się i bili skazańca. Nie byłyśmy w stanie ich dojrzeć, ale mieliśmy świadomość, że droga krzyżowa naszego lokalnego Jezusa nie była wcale mniej okrutna niż tego z Nazaretu. Być może przyjmie go do siebie, Pan pełen łaski. Może Jego życie się nie skończy. Może jest jeszcze szansa.

Widziałyśmy jak Ci stojący u łukowatego wejścia na plac zamachiwali się kamieniami. Większość tak naprawdę umiera już w drodze.

Zobaczyłyśmy strażnika na koniu, który ciągnął za sobą młodzieńca. Bili go kijami, matki ze łzami w oczach i dziećmi na rękach miotały bluzgami i biły go po twarzy. Jakiś starzec uderzał go laską po lędźwiach. Młodzi – najgorliwsi – byli odciągani przez straże jak nie potrafili powstrzymać pięści. Kilku poniosło i zaatakowali straż. Może będą następni na piekielny stos naszego miasta.

Lud który zionął płomieniami nienawiści wpadł na plac, i zebrał się wokół stosu. Wszystko jednak zdołałyśmy ujrzeć, bo stałyśmy na niewielkim wzniesieniu, który był początkiem uliczki idącej w górę miasta.

Strażnik na koniu odszedł kiedy odwiązano więźnia. Dwaj pozostali, którzy szli za więźniem wzięli go pod pachy i poprowadzili po płaskich schodach na środek placu.

Lud naszego religijnego miasta wołał „spalić go ! na stos !”. Strażnicy zatrzymali się z winnym tuż pod stosem oczekując na rozkaz spalenia.

Plac otaczały kamienice z których wychodziły balkony na plac. Były to najdroższe posiadłości w mieście, właśnie ze względu na balkony wychodzące prosto na miejsce śmierci. Właściciele tych lokali ogłaszali na kilka godzin przed wyrokiem, iż wynajmują miejsce na swoim, ogromnym tarasie za pokaźną sumkę. Chętnych nigdy nie brakowało. Była to jedyna rozrywka naszej mrocznej społeczności.

Wszystkie balkony były przepełnione oprócz jednego, największego. Po chwili wyszedł na Niego starosta generalny z dwoma urzędnikami.

Grubiutki krasnal z wąsem i peruką. Ubrany w kosztowny strój ze złotymi guziczkami. Najbogatszy jegomość w naszym skromnym, zapadłym mieście który wozi się złotymi karawanami, a Jego dom wspanialszy jest od naszej katedry.

Stanął przy małym płotku balkonowym i urzędnik po Jego lewej otworzył gruby zwój z którego zaczął czytać.

-Ten oto mężczyzna którego widzicie, zwany Korostawicem, dopuścił się wielu zbrodni. Największą jednak z Nich było bluźnierstwo na naszego Królewskiego Boga – Jezusa Chrystusa !

Cały lud począł zdobić na sobie znak krzyża. Na ich twarzach malowała się złość i nienawiść. Patrzyli na Niego i bluzgali, całując wielkie krzyże na rzemykach i żegnając się pokornie.

-W związku z zaistniałym faktem, zostanie On skazany na najlżejszą karę, jaka grozi za takie znieważenie !

Gubernator  odwrócił się do drugiego urzędnika i zaczął coś pisać i przybijać pieczątki. Kiedy skończył ukłonił się i wyszedł. A jeden urzędnik z Nim. Czytający został i zamknął zwój, kończąc słowami:

-Wykonać wyrok. Na stos !

A lud powtórzył

-na stos !

Dwaj strażnicy przywiązali go do wielkiego słupa, ciasno wiążąc go rzemykami. Kiedy wzniósł się na stos zobaczyłyśmy go dokładniej.

Najpopularniejsze opowiadania

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Forum - opowiadania
Reklamy
O autorze
rygezengro
Użytkownik - rygezengro

O sobie samym:
Ostatnio widziany: 2013-09-30 23:18:53