Synkretyzm szczerości

Autor: marcinjodlowski
Czy podobał Ci się to opowiadanie? 0

 "Szczery aż do bólu. Masochista czy sadysta?"(St. Tym)

   Ciągle żyję przeszłością, a w wolnej chwili, przyszłością. Ale to nie tak, że nie nic nie jest mi potrzebne. Stoję tak pośrodku pędzącego życia, gdzie przeszłość umiera, a przyszłość nie potrafi mnie odnaleźć.
Nie umiem po prostu "być".
Bywa, że muszę myśleć zbyt dużo o tym, co we mnie. A wolałbym nie zaprzątać sobie tym głowy. Sypiam półsnem. Prawie nigdy snem. Zamykam oczy,telefon nastawiam na budzenie. Przez 77 minut rozprawiam się ze snem. Dlaczego 77 minut? Nie mnie o tym decydować. Może i dlatego, że jestemnumerologiczną siódemką. No więc, rozprawiam się z marami, duchami przeszłości i z tymi, z przyszłości, połową swojego życia i z planami enigmatycznejprzyszłości. Eos nie chce przyjść. Jedynie w moim mózgu tworzy ulgę, ale zaraz Ereb coś w nim rozpala, albo też przywali łomem, że aż Ego trzeszczy i ugina się. I nie wiem, czy jestem na Elizjum czy już w Tartarze. Nie daję więc szany budzikowi. Wygaszam budzenie przez budzeniem. Szybki prysznic i odruchowe spojrzenie w lustro. Włączam płytę Cecili Barteli " Sacrificium". Ego wyje wturując fałszywie, formuje usta do klasycznego "auuuu". Pobudzone muzyką, rysuje wzorki na podłodze, do złudzenia przypominające "La leçon de ski" - dzieło Joana Miró. Granatowy marker jest permanentny. Na długo rysunek zostanie zachowany, umartwiając Czas, co zabiera wszystko - nawet myśli.
Nie umiem po prostu "być".
Spotkała mnie przykrość. Kolokwialnie rzecz ujmując- rzecz to prawie normalna. Zważywszy na permanentną powtarzalność, nie powinno to mnie dziwić. A jednak czuję się pokonany emocjonalnie, wytrącony z iluzorycznej równowagi, irracjonalnie zawstydzony, przygnębiony i winny. Trochę później, po zderzeniu z toksycznym człowiekiem, ogrania mnie niesmak w klimacie zagłaskiwanej dekadencji. Kiedy mam do czynienia z wrednymi ludźmi, współczuję im, ale i mówię- dosyć. Wymagana jest w takich razach trudna sztuka zachowania empatii i asertywności równocześnie. Zastanawiam się, czy nie jest to najtrudniejsze z wyzwań, jakie stanowią kontakty z owymi ludźmi. Nie dać się krzyżować za szczerość, jednocześnie nie stosując agresji i nie tracąc życzliwości dla świata. Jak to pogodzić? Przecież nie zareaguję słowami Miłosza:
"Który skrzywdziłeś człowieka prostego
Śmiechem nad krzywdą jego wybuchając,
Gromadę błaznów koło siebie mając
Na pomieszanie dobrego i złego".
Daremne byłoby to, a nie chcę używać słynnego powiedzenia "Rzucać perły przed..."Nie dokończę, abym i ja nie zobrazował siebie wrednym..
Zadaję sobie serię spóźnionych jak Inter City w zimie, retorycznych pytań - dlaczego przegrywam, dlaczego pierwszy się poddaję. Nie powiedziałem tego, co naprawdę czuję. Dlaczego nigdy nie przedstawiam swojego punktu widzenia? Dlaczego nie potrafię, nie umiem sie bronić? Bezradność i poczucie stłamszenia. Od zawsze... Poprzez amalgamat defensywnych zachowań, ulegam złudnemu poczuciu bezpieczeństwa, jakie uzyskuję, godząc się na wredną indoktrynację.
Nie umiem po prostu "być".
Zbyt szybko wycofując siłę perswazji, nie mówię, jaki jest mój punkt widzenia, nie daję indoktrynującej osobie tych informacji, które mogłyby niwelować złe emocje. Równocześnie nie potrafię ignorować toksycznych ludzi. Nie umiem w swoim dekalogu uszeregować pejoratywnej indoktrynacji. Czego się boję? Pustki w sobie, utraty entuzjazmu i resztek empatii. Co dla mnie ważne? Książki, empatia, mój czarny nienazwany kot, naturalny śmiech,ludzie, których rozumiem i oni mnie rozumieją, równowaga wewnętrzna. W co wierzę? Wierzę, że kiedyś będzie taki świat, którego nie podpierają rusztowania, że nie będę się za niego wstydził. Czego nienawidzę? Wszystkiego, co nie jest powyższym...
Nie umiem po prostu "być".
***
Szczerość nadaje inny ciężar gatunkowy temu, co złe. Tyle teoria.
"Celowo oddalasz się, myśląc że tak jest łatwiej. Tylko ja w tłumie wysłuchać cię umiem, tak jakby obok nie było nikogo. Powiedz jak ci pomóc, wytłumaczyć dni, które chcesz zapomnieć, wyrzucić z pamięci bagaż złych doświadczeń. Mówisz - "nie mam chęci". Cokolwiek powiem, nie zmienię niczego. Nie twierdzę, że ode mnie możesz uczyć się, bo także popełniam błędy, lecz silna od wewnątrz staram się przetrwać. Nie lubię zwlekać, ale czekam na ciebie, bo chcę czekać..".
Spotkała mnie przykrość. Wiara w szczerość powyższych słów, wyrządziła mi dużo złego. Dlaczego? Bo wierzyłem w Szczerość. Bo byłem, jestem i pomimo traumy zawodu, dalej chcię być szczerym i w tenże sposób, wewnętrznie spolegliwy. Szczerość dla mnie jest siostrą Prawdy. Zapomniałem ojednym. A mianowicie, iż za parawanem teorii podstępnie ukryty jest synkretyzm. A Prawda często okazuje się być chustką do nosa i półprawdą. I jako taka, zawsze jest sowizmatem. Manipulowane szczerość i prawda, nie uznają litości. Brutalna szczerość kaleczy. Nieszczerość i spreparowana prawda są, paradoksalnie, podstawą dobrych relacji pomiędzy ludźmi. Taka, powiedzmy, "szczera i ładna nieszczerość". To, co zwykle ciekawe w szczerości, to właśnie bezczelność, rzadko tolerowana w relacjach międzyludzkich.  Najbardziej niebezpiecznymi są ci, którzy próbują nas kontrolować i manipulując nami, obniżają naszą samoocenę insynuacjami, subiektywnymi ocenami, poniżaniem lub w bezczelny sposób interpretowaną szczerością, czyli - "powiem ci prawdę, co z tobą nie tak". Pewnie i jestem nieco powichrowany emocjonalnie, ale to ja i tylko ja decyduję, co jest dla mnie dobre, a co złe. Pewnie też dlatego stawiam votum separatumbezczelnej szczerości, obojętnie w jakie szaty byłaby ubrana. Tym bardziej stawiam, bo twierdzę z całą zmobilizowaną odwagą i stanowczością, że nikt nie ma prawa drugiemu narzucać, jak ma przejść przez życie. Nie ma prawa chociażby tylko dlatego, bo nikt za nikogo umierać nie zechce. 
W  każdym z nas jest coś z tyrana. To prawda oczywista. Przekonanie o swojej moralnej wyższości jest niebezpieczne, bo rodzi się z takiego przekonania, że "ja nigdy nie krzywdzę ludzi". A więc mam monopol na widzenie Prawdy. Tymczasem - a mówi o tym krwawa historia gatunku Homo Sapiens - każdy z nas ma w sobie ciemną stronę, potencjał, żeby generować zło i wykonać niewielki krok - "a posse ad esse." Myli się ten, kto twierdzi, że historia rozumiana jako przeszłość, a nie proces, dotyczy spraw zamkniętych. Rzecz w tym, iż niczym circulus vitiasus, wraca do nas w sposób apokrytyczny, najczęściej w karłowatej, nowotworowej postaci.
Najbardziej niebezpiecznym jest to, iż im bardziej chcemy być doskonali i upieramy się, że czynimy samo dobro, kiedy werbalnie zapewniamy o szczerości naszych intencji, tym bardziej jesteśmy głusi na krytyczne informacje, tyczące naszych zachowań. Stąd i geneza pozornie banalnego porzekadła: "Dobrymi chęciami piekło wybrukowano". Ale jakże prawdziwego...Wierzę, że ponownie nadejdzie jeszcze czas narodzim niezakłamanej tolerancji i transformacji. Taki, jakim był w XVI wiecznej Polsce, w okresie Reformacji. Z dumą zawsze podkreślam, że moja ojczyzna, jako jedyny kraj w ówczesnej Europie, był kolebką tolerancji i nigdy nie był widownią krwawych rzezi w stylu nocy św. Bartłomieja. Wierzę szczerze, bez podtekstów , że możliwy jest taki świat, w którym będzie się liczyło zdanie każdego człowieka, bez bolesnych konsekwencji. Zrozumiemy, że porządek oparty na nieszczerości i dominacji, nikomu nie służy, niszczy wszystkich, także i tych, sprawujących nad nami władzę, z naszego zresztą przyzwolenia.
Może i jestem nieco powichrowany emocjonalnie, ale szczerze wierzę, że nie jestem osamotniony w oczekiwaniu i wizji nowej przyszłości. I że nie będzie to moje i mnie podobnych - pia desyderia. Ktoś, kto mnie krzywdzi fałszywą szcerością, nie jest moim dobroczyńcą. Rzezc u mnie normalna - nie odpowiem agresją na agresję. Nie leży to, na szczęście, w moim charakterze. Bo kimże byłbym? Oczywiście - mogę, ale nie muszę z czasem dojść do wniosku, że wiele nauczyłem się z tego, co mnie spotykało. Recz w tym, iż wyciąganie wniosków, to moja decyzja, czy w jaki sposób zechcę się z nich uczyć. Przekonywanie mnie, używając wyświechtanego i nicowanego argumentu, iż mój "krzywdziciel" jest jednocześnie "życiowym nauczycielem", w szerokim tego pojęciu, jest niemoralne. Jest zwykłym draństwem, zalatującym niemiłą wonią faszyzmu. Dlaczego tak sadzę?
Nie umiem po prostu "być"
***
Każdy przedmiot, cokolwiek by to było, oprócz tego, że ma swoją formę i funkcję, powinien też mieć osobowość. Nie znoszę awangardy w zachowaniach, choć rozumiem potrzebę jej istnienia, jako jednej z form alternatywnej wypowiedzi, ale tylko w bezpiecznych granicach.
Czuję się wędrowcem przez życie. Nie wiem, czy jestem emigrantem, czy imigrantem. I nie ma tu żadnej awangardy w tymże stwierdzeniu. Co najwyżej nieco banału... Myślę jednakże, iż taki stan rzeczy, stan zawieszenia, daje większą otwartość na doznania. Lubię to uczucie "obcości", jakie żywię wobec siebie samego. Nie przeraża mnie ono, a często fascynuje. Bo tak naprawdę interesuje mnie przemiana. Apologia przemiany emocji w spokojną bezpieczną samotność z jej zaskakującymi konsekwencjami. Parafrazując Hamleta - "nie wiem, czym jestem, lecz wiem, czym być nie chcę". Homo sapiens tkwi w samozachwycie, iż ludzkie możliwości szybko stają się nieograniczone. Że niebawem człowiek, niczym Orfeusz, zacznie przekraczać granice niemożliwego, nawet granice śmierci. Szczerość wiary w ów aksjomat jest budująca. Chciaż jest utopią z zawartym w niej pierwiastkiem szaleństwa. Tak jak utopią jest orficka wizja człowieka mówiąca, iż miłość w niebie jest większa od tej na Ziemi. Sięgamy zbyt wysoko. Trzeba najpierw po ludzku nauczyć się korzystania z dobrodziejstw szczerości w połączeniu z prawdą oczywistą.
Dalej - należy nauczyć się kochać bliźniego, bez względu na jego zapatrywania polityczne, kolor skóry, wiarę czy sposób bycia. I jeszcze - nauczyć się empatii i jako afirmacji, pierwszego ślubowania buddyjskiego zen: "Czujące istoty są niezliczone, ślubuję je wszystkie wyzwolić." I może jeszcze - "Od dzisiaj będę człowiekiem szczerym, nie będę krzywdził, bo we mnie jest radość i chęć czynienia dobra". Czy to aż tak wiele?! A wszystko to po to, aby mieć prawo do większej miłości po śmierci. Miłość, zachowaną w pamięci przyszłych pololeń. Ale i po to także, aby nie usłyszeć po przekroczeniu progu: " Wy nie podeszliście do góry, której można dotknąć, do płonącego ognia, mroku, ciemności i burzy". (Mojżesz 19.12.16.18)
I taki powinien być cel naszych działań, wykluczający narcyzm i megalomanię. Takie pojmowanie rzeczy, posiadają tylko jednostki emocjonalnie dojrzałe, nie reagujące na emocje w sposób infantylny. Bycie dojrzałym wymaga wytrwałości, cierpliwości w uczeniu się sztuki panowania nad złymi impulsami. Zafałszowana wyobraźnia i złe pragnienia, nie mogą dominować nad realną oceną rzeczywistości. Są takie hasła, powiedzonka, slogany i informacje, które nie powinny mieć prawa do życia i nazywania siebie priorytetami czy aksjomatami. Takie, które od lat są bezkrytyczne powielane. Znakomita ich część obrazuje się nieprawdą. Połączone z fałszywie pojmowaną szczerością, posiądą moc śmiertelnego porażania niewinnych. I tego będę się trzymał...No, więc pewnie i jestem nieco powichrowany emocjonalnie...
Nie umiem po prostu "być"
Ot, co..

Najpopularniejsze opowiadania

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Forum - opowiadania
Reklamy
O autorze
marcinjodlowski
Użytkownik - marcinjodlowski

O sobie samym:  Sentymentalny i uczuciowy romantyk lubiący nastrojową muzykę Enio Morricone. Kocham nieziemski głos Lisy Gerrard. Bliski sercu jest mi także blues i to, o czym mówi - o smutku, utraconej miłości, nienawiści, płaczu, tęsknocie i nadziei. Nostalgiczny czarny blues słuchany nocą, stonowane światło lampki, snujący się leniwie zapach wspomnień, dobra gorąca kawa i mój ulubiony fotel - to jest to, co wprawia mnie w dobry nastrój. Wierzę wtedy, że ten świat wart jest miłości. Lubię styl końca lat trzydziestych XX wieku. A w nim kobiety kolorowe jak kwiaty, cudowne jak miłość, delikatne jak motyle wiosny. Jestem typem samotnika. Bywam często zamyślony, czasem radosny. Łatwo ulegam nastrojom chwili, bo każda z nich jest niepowtarzalna w swoim przemijaniu.Nie ośmielam się twierdzić, że jestem poetą lub pisarzem.Coś jednak każe mi pisać - więc siadam do komputera i piszę. Wtedy ludzie i ich sprawy nie mają dla mnie najmniejszego znaczenia.  
Ostatnio widziany: 2011-04-29 22:22:51