TYMCZASOWI

Autor: marcinjodlowski
Czy podobał Ci się to opowiadanie? 0

 

 "Aby zrozumieć drugiego, trzeba być dobrym człowiekiem". (mj)

   Otwieram jak zawsze niecierpliwie, program pocztowy. Niecierpliwie, bo permanentny brak czasu ostatnimi dniami, buduje podwyższone stany emocji..czyli stan nerwowej tzw. "kurw...bocznej". (Przepraszam, za nazewnictwo owego stanu ducha). Jak zwykle, czego się spodziewałem, przyszło kilka próśb o dodatkowe informacje na temat organizowanego pleneru literackiego, także nachalne reklamówki produktów wszelakich, w tym kilka bezczelnie próbujących naciągnąć mnie na kasę. Wśród śmiecia reklamowego, jakimś cudem zawieruszył się mail od pani, która przybrała, prawdopodobnie z potrzeby ukrycia prawdziwej tożsamości, pospolite nazwisko - "Kowalska". Nie byłoby w tym niczego dziwnego, bowiem dostaję sporo dziwnych, a czasem dziwacznych maili, w tym i obraźliwych, ale ten już w pierwszym zdaniu mnie zaintrygował. Bowiem, mail zawierał pewne pytania, na które najsławniejsi filozofowie starożytności nie dali jednoznacznej odpowiedzi. W czasach nowożytnych, próbowano definiować hasła z postawionych mi pytań, ale nawet Freud, a tym bardziej Jung, niczego sensownego nie powiedzieli, a zagmatwali bardziej jeszcze obraz frapującego ludzkość tematu. Niżej wyłuszczyłem swój punkt widzenia w poruszonym temacie i bardzo proszę o traktowanie moich dywagacji z przymrużeniem oka. Wszak nie jestem mądrzejszy ani o włos od nawet mniej uznanych autorytetów, w wyżej wymienionych naukach. Czyli - parafrazując słynne - "Wiem, że nic nie wiem" powiem - "Wiem, że o najważniejszej w dziejach ludzkości rzeczy, niewiele wiem".
***
Pozwoli Pani, iż zanim jednakże podejdę próbę odpowiedzi na zadane pytania, gwoli przypomnienia zacytuję owe pytania.
Oto i one - cytuję: "Mam prośbę taki człowiek jak Pan - co tak naprawdę myśli Pan o "miłości"...Czy naprawdę jej nie ma?..A jak Cię już dopadnie w swoje szpony, to musi Cię zniszczyć?...Czy ona w ogóle jest, czy to wytwór naszej wyobraźni?...Bardzo mnie ciekawi, co Pan myśli o tym…Kasia"
***
Zadała Pani nie jedno, a kilka pytań. Rzecz w tym, iż od zarania ludzkość, próbuje odpowiedzieć właśnie na te pytania. Dlaczego tak trudno znaleźć odpowiedź? I na to pytanie tęgie głowy filozofów, socjologów, filozofów nawet gdyby nastąpiło sprzężenie zwrotne mózgów, sadzę, iż nie daliby jednoznacznej odpowiedzi. Z prostej zresztą przyczyn, a przyczyna jest banalnie prosta. I właśnie, że banalna, dlatego jest odpowiedzią godną geniusza. Nie pretenduję oczywiście do tego zaszczytnego miana, ale moim zdaniem, odpowiedzi jest tyle, ile ludzi, którzy umieją powiedzieć, iż są zdolni do okazywania uczuć. W tym momencie, nie jest istotnym, jakie to uczucia. Bowiem, w psychice żywej istoty, oczywiście, pod warunkiem, iż owa istota potrafi włączyć myślenie abstrakcyjne (np. Homo Sapiens Recens) zakodowana jest atawistyczna potrzeba okazywania uczuć. Może to być nienawiść, złość, obojętność. Wyższy stopień konstrukcji psychicznej, to rozwój empatii. To uczucie charakteryzuje się pozytywnym postrzeganiem, miedzy innymi drugiego osobnika swojego gatunku, a w następstwie tego - dostrzeganie w pozytywnym tego słowa znaczeniu - otaczającej rzeczywistości. Stąd już tylko mały kroczek do rozbudzenia w sobie jeszcze wyższego uczucia, polegającego na połączeniu empatii z ...no właśnie…. z czym? I tu tkwi problem w sprecyzowani jednoznacznego określenia tego "CZEGOŚ". Aczkolwiek wszystkie psychicznie poprawnie ukształtowane osobniki odczuwają to w sposób bardzo indywidualny. Indywidualny zarówno w świecie zwierząt, jaki i wśród ludzi. Tu działa ta sama prawidłowość, choć efekty są diametralnie rożne. Różnica wynika stąd, iż rodzaj ludzki, jako jedyny z gatunków żyjących na tym żałosnym świecie, obdarzony został, i za cholerę jasną nie rozumiem, dlaczego - ale faktem jest, iż obdarzony został umiejętnością abstrakcyjnego myślenia. W dzisiejszych czasach, programiści najchętniej nazywaliby to myśleniem, 3G, czyli przestrzennym. Choć Jean-Paul Sartre w swojej teorii egzystencjalizmu twierdził, iż Życie sklada sie z wolnych wyborów, których nigdy nie da się do końca usprawiedliwić, bo arbitralnie człowiek sam decyduje o swoim życiu, niktt nie rodzi się z gotowym scenariuszem w ręku a każdy sam sobie układa scenariusz od niemowlęcia począwszy, to nie zmienia faktu, iż mając wpływ na kształtowanie siebie samego, nie potrafimy, nie umiemy zapanować nad uczuciem wzmożonej empatii. Powiedziałbym raczej - skondensowanej empatii, jaką jest to, co zwykle nazywamy odczuwaniem uczucia miłości do osobnika płci przeciwnej (i nie tylko). Jest to oczywiście także gra endorfin w żywym organizmie. Oczywiście, żywym o znacznym rozwoju ewolucyjnym. Bo zdumiałbym się ogromnie, gdybym przeczytał w jakimś zwariowanym czasopiśmie naukowym, wyłaczając oczywiście tu science fiction, że i ameby także kochają się. Oczywiście, żartuję, ale w naszym świecie niewiele   informacji moze już zdumiewać.
Przepraszam, wpadłem w swój ulubiony akademicki dyskurs. Swoimi dywagacjami zaczynam zanudzać, a pytania Pani są przecież precyzyjnie sformułowane i jako takie wymagają rzetelnych odpowiedzi. Rzecz w tym, że chociaż przeczytałem w swoim życiu wiele, bardzo wiele książek, nigdzie nie znalazłem sensownej odpowiedzi na Pani pytania. One i mnie przychodzą do głowy, czasem spokoju nie dają. Staram się jakoś to wszystko uporządkować w swojej rozwichrzonej wyobraźni, ale, przyznam szczerze, czuję za każdym razem szum informacyjny. A to oznacza, że niewiele jednak wiem. Kiedyś, na potrzeby któregoś z moich opowiadań, stworzyłem taki oto tekst: "Pegazy dosiadać, szybować na nich aż do chmur i zrywać gwiazdy z nieba - ze mną każdy dzień jest inną przygodą. Kto odważy się na podniebne podróże ze mną? Razem zobaczmy perły łez słonecznych rumaków Heliosa...". Tak.. w tekście to wszystko wydaje się proste, ale niestety, nie w życiu realnym. Bowiem, Życie nie opiera się w założeniach na racjonalnych przesłankache, a pisze swoje, jakże często boleśnie z pogranicza dereizmu scenariusze, niewiele mające wspólnego z naszym i życzeniami. Jest nieprzewidywalne i może, dlatego tak je kochamy? Nie wiem...to kolejne pytanie, które być może na zawsze pozostanie retorycznym. Maria Dąbrowska powiedziała kiedyś, że "marzenia się spełniają, ale nie tak jak tego sobie życzymy". I dużo gorzkiej prawdy w tym…
Pyta mnie Pani, czy Miłość może niszczyć..Odpowiem - zdecydowanie NIE! Nie…ponieważ to my sami niszczymy, to, co dobre. Niszczymy z różnych pobudek. Nie będę wnikał teraz w szczegóły, bowiem powstałby kolejny wykład, a przecież nie o to chodzi. Rzecz w tym, iż problemów i nienawiści tak naprawdę nie ma. Nie ma także krzywdzącej obojętności, złych emocji. Matce Naturze, te pojęcia nie są znane. To my sami - ludzie - jesteśmy problemem, taką dwunożną Puszką Pandory i jednocześnie generatorem wszelkiego zła. Zła, którym wzajem się radośnie obdzielamy. Często obłudnie, w imię miłości do bliźniego. Czy nie tkwi w tym paradoks?! Mówimy o miłości, mówimy o uczuciach, później zapominamy i za kilka dni, miesięcy, lat - nie pamiętamy, iż wymawialiśmy słowa, słowa pełne uczuć pięknych, wzniosłych - które tak naprawdę niewiele znaczyły. Słowa...Słowa okazują się być opium obliczonym na ogłupianie. Dlaczego więc, później dziwimy się, że opuszczenie tak boli? Przecież wszystko to dzieje się na własne życzenie. Aczkolwiek, nie jest to regułą i jako takie nie zawsze musi kończyć się katastrofą czy psychiczną torturą. Rzecz w tym, iż pustosłowie, brak wyobraźni i odpowiedzialności, dewaluacja słowa "Miłość", staje się regułą w nowoczesnym społeczeństwie. Zaczynamy coraz częściej prowadzić Życie "TYMCZASOWE". Taka postawa pozwala na powierzchowność uczuć, tymczasowość i ślizganie się po powierzchni różnych życiowych spraw. Tak, jak Scarlett O'Hara, bohaterka światowego bestsellera "Gone With The Wind", Margaret Mitchell (Przeminęło z wiatrem - fantastyczna gra Vivien Leigh i Clarka Gable).
Kiedy orientujemy się, iż kusząca nietrwałość uczucia przy bliższym poznaniu nie wydaje się już tak kusząca, stajemy się zgorzkniali, winiąc świat cały za ubytki własnej wyobraźni. Mają niestety, zakodowany w sobie syndrom Scarlett O'Hara, z jej sławnym mottem "Pomyślę o tym jutro" - czyli zespół cech charakterystycznych u osób, którym nie zależy na tym, by zadbać o to, co dzieje się teraz. Dla mnie to skojarzenie z kimś, kto przegapił Życie, czekając na Miłość. Kimś, kto żyje marginalnie, z minimum wysiłku, tymczasowo, odsuwając najważniejsze życiowe decyzje "na potem" Czasem odnoszę wrażenie, że i mnie ten syndrom dotyka. Bo im bardziej jestem starszy, tym bardziej zaczyna dominować w we mnie owo poczucie. Pocieszam się tylko, iż z niektórymi rzeczami warto jednak poczekać do "Jutra". Zwłaszcza, jeżeli to sfera spraw trudnych i bolesnych. Bezpieczniej jest odłożyć je na chwilę, przemyśleć. Ale w końcu kierując się realizmem, rozwiązać, bo nikt tego za nas nie zrobi, tak, jak nikt umierać za nas nie zechce. Sam już nie wiem, czy to wina rozwijającej się w błyskawicznym tempie cywilizacji "techno cybernetycznej", nienadążającej z wyznaczaniem nowych norm etycznych czy zwykle to wynaturzanie się gatunku. Bo jeśli to drugie - to nieomylny otrzymujemy znak, że cywilizacja naszego gatunku zrobiła pierwszy już krok do krawędzi przepaści. Przeraża to Panią? Ten Armargedon? To kolejna zagadka urodzin i śmierci cywilizacji. Myślę, że w każdej z nich istniała Miłość, jako najwyższa forma empatii, jako spoiwo łączące i akumulujące dobro w gatunku, czy czym tam byliśmy. I chyba tak było i musiało być, bo w każdej religii świata, nawet w tych zapomnianych, głównym spoiwem i fundamentem wiary zawsze, powtarzam, zawsze było Miłość do drugiego osobnika. Wara w reinkarnację idzie nawet tak daleko, iż twierdzi, że przybieramy różne postacie po przejściu na drugą stronę Czasu, jako formy istnienia różne w gatunkach, nieprzypadkowe, ale żyjące. Stad tyle miłości do form Życia we wszystkich religiach świata. Wszystko to ładnie brzmi i jest piękne, czasem przepiękne, ale nie wyjaśnia fenomenu istnienia Miłości.. Oczywiście, mógłbym znowu tutaj przytaczać kolejne teorie wyjaśniające, z dziedziny chemii organicznej i związków przyczynowo-skutkowych, ale mija to się z celem. Bowiem, znowu po 100 napisanych teoriach znajdę się w punkcie wyjścia, będąc na początku wypowiedzi. Tak, więc cokolwiek bym nie powiedział, jakkolwiek bym nie dywagował - i tak nie zmieni to faktu, że jestem niepoprawnym romantykiem. Niekoniecznie to dla mnie dobre, w świecie, w którym pieniądz gra decydującą piłką.
Co tak naprawdę myślę o Miłości? - Zapewne istnieje, bo przecież nie powstałaby poezja. Tylko jej słowami, można oddać to, co w nas najlepsze, a więc i uczucie Miłości, takie, jakie okazujemy drugiemu człowiekowi. I nieważne tu, że jest mało zrozumiale, nieistotna jego geneza, skąd przychodzi i dokąd zmierza.. Ale przychodzi - czasem późno, często wcale. To zależy tylko od Losu i jego fiksacji. Wtedy najczęściej bywa ersatzem uczucia z młodości, namiastką, którą mylimy z wzniosłym uczuciem. Ma zbyt dużo twarzy i barw, indywidualnych, wyimaginowanych, czasem tylko prawdziwych, w kolorze późnej wiosny.
Jaka jest Miłość? - Myślę, że jest też niebezpieczną, bowiem przestajemy racjonalnie myśleć i zachowujemy się niczym ślepcy, nie widząc prawd oczywistych. To przepiękne uczucie..Tyle, że trwa zbyt krótko i pozostawia po sobie przykry osad narkotyku. Wie o tym współczesna młodzież, żyjąc na "Tymczasowo", używając wszelkiego rodzajów dopalaczy, tak modnych na dyskotekach i nie tylko tam. Może i w tym tkwi tajemnica nierozszyfrowanego geniuszy Miłości i atawistyczna chęć jej zatrzymania? Nie mam pojęcia, ale tkwi w tym coś baśniowego. Gdy spotykamy kogoś i zakochujemy się, myślimy, że cały wszechświat nam sprzyja. Tak jak dzisiaj o zachodzie słońca, kiedy przypadkiem mignęła twarz, która kogoś przypominała. Tym razem uratowała mnie wyobraźnia. Pozwoliła przenieść się w czasie i w miejsca, o których opowiadano mi w dzieciństwie. W krainę wiecznie trwającej wiosny, a wyłączona - przywróciła realizm chwili. Wyobraźnia - najdoskonalszy sprawdzian. Może złamać na zawsze albo dać siłę do przenoszenia gór. Stajesz sam przed sobą w nagim lustrze wyobraźni, w tym w co ubiera cię uczucie, okoliczności, nadzieja. Bez tego, co wypada, a co nie. W zupełnej szczerości i bez udawania lepszego, niż jest się w rzeczywistości.
Ale kiedy coś nie pójdzie po naszej myśli, wszystko pęka, niczym bańka mydlana i bezpowrotnie znika. Złote promienie wspomnień, muzyka w oddali, smak ust. I chociaż niewiele rozumiem, cóż takiego niesie ze sobą Miłość - zadaję sobie pytanie - Jak piękno, które istniało chwilę wcześniej, może rozprysnąć się w jednej sekundzie? Dlaczego przenosi nas z raju w otchłanie piekieł, w ciągu zaledwie paru sekund?! Kilka miesięcy temu czytałem książkę pt. "Droga" Cormaca Mc Carty'go. Opowiada historię ojca, który przeprowadza syna przez świat zdruzgotany wielką katastrofą. Bez nadziei na przetrwanie, bez złudzeń na nadchodzące jutro. Mało jest ludzi, którzy by  nie czuli w powyższych sytuacjach, delikatnie rzecz ujmując - dyskomfortu.
Mówią, że cierpienie uszlachetnia. Czy rzeczywiście? Roma Ligocka, słynna "Dziewczynka w Czerwonym Płaszczu" z filmu - "Lista Obecności" Schindlera, zapytana o to, powiedziała: " Nie wierzcie w to, cierpienie czyni człowieka skałą". W tym wszystkim jaśniejszym punktem jest to, iż właśnie Miłość daje poczucie wartości samego siebie, sensu trwania. To w oczach, słowach, gestach osoby, którą kochamy, widzimy odbicie siebie takimi, jakimi chcielibyśmy być zawsze. Znajdujemy w sobie dobroć i piękno.. a może dopiero wtedy je zauważamy, choć zawsze w nas było, wnikamy w głąb siebie, patrzymy na siebie, w taki właśnie sposób, jak robi to ta druga osoba. Tylko, co dzieje się z nami, kiedy Miłość porzuca? Czasem lepiej nie znać odpowiedzi...Literatura zna tysiące przykładów nieszczęśliwej Miłości. Miłości, albo raczej obrazu osoby, jaki nosimy w sobie.. I to właśnie najbardziej boli, że wyobrażenie pozostawiło nas samym sobie, a nie osoba realna. Doznajemy pejoratywnego uczucia, jakbyśmy to siebie sami zdradzili. Śmieszne i jednocześnie żałosne. W każdym razie bardzo bolesne.. Na szczęście, tylko przez krótki czas.
Są i tacy ludzie, którzy patrzą na swój Los z dystansu i z poczuciem humoru. Być moze jest im tak łatwiej, bo nie są powiedzmy, artystami. Sława artystów bywa najbardziej zdradliwa, ponieważ kryje się w niej nadzieja na nieśmiertelność, a także przekonanie, iż powala na życie bez bólu, choroby, biedy i grzechu, cokolwiek to słowo znaczy. Ale najczęściej wszytko dzieje się inaczej, a im bardziej inaczej, tym bardziej cieszą się złośliwi bogowie i my, śmiertelnicy. Tak to już mamy zakodowane w podświadomości, iż kłopoty innych przekładają się w dowartościowanie samego siebie. Czy czujemy się wtedy lepsi, bardziej rozsądni i racjonalni Tak powstaje fałszywy obraz sytuacyjny. I tu upatruję źródło wewnętrznego zła mojego gatunku. Źródło, jako synonim obecnego Homo Oekonomicus.
No tak, spojrzałem do góry na ekran i przeraziłem się tym, co tam nawypisywałem. Trochę za dużo tu artefaktów, asocjacji niezrozumiałych w zdaniach, trochę osobistej aksjologii, niekoniecznie słusznej. Innymi słowy - rozum chce kierować się realizmem a dusza - romantyzmem. I tu następuje zderzenie aksjomatów. Który słuszny? Gdybym to ja wiedział! A tymczasem robię coś bardzo głupiego każdego wieczora, zupełnie pozbawionego sensu. Bowiem, co wieczór, wpatruję się w ekran komputera. Co wieczór przychodzi ta sama uparta myśl? A gdyby tak zamiast w ekran, popatrzeć na płomień świecy, przy którym krążą ja ćmy ciepłe myśli, i jak one, wpadają w płomień, późną nocą siedzieć w ciszy, słuchając cichego, niemal namacalnego syku palącego się wosku. Marzy mi się…marzy mi się dzień bez werbalnego świata, jego fabulacji, bez komputera, bez szarych myśli, uczuć, marzy mi się bezmyślność chwili...urlop od własnych myśli i samego siebie.
Czyż to nie romantyzm w czystej postaci? Ale i on nie wyjaśnia niczego. Czyli....nie dałem Pani żadnej sensownej odpowiedzi..
I jeszcze jedno - wcale nie uważam, iż zajmuje Pani mój czas. Chociaż mam go zbyt mało, dobrze jest porozmawiać na sensowne tematy, wymienić poglądy. W miarę możliwości, będę oczywiście odpowiadał na Pani maile. Proszę o wybaczenie, jeżeli nie zawsze na czas. Mam na głowie sprawy organizacji dwóch plenerów. A owe sprawy pochłaniają naprawdę sporo czasu. Jak każdemu organizatorowi, zresztą. Czas męczy tylko tych, co żyją zajęci błahymi troskami o swoją osobę. Jest krótki i mija szybko tym, co zapominają o sobie, pracują nad czymś, co ich pochłania. A mierzony wielkością śmiałego, dającego się zrealizować marzenia, prawie nie istnieje. I tak właśnie jest ze mną. Uciekam w pracę, aby zapomnieć o tym, co się wydarzyło.. a raczej - nie wydarzyło.
Jeżeli nie liczyć tego, że grunt osunął mi się spod stóp, że wiszę w próżni - reszta jest OK!
I jeszcze jedno spostrzeżenie - Człowiek jest tyle wart, ile odebrał mu Los. Jest to moja odpowiedź na każde postawione pytanie.
Tyle, a może aż tyle...
Ot, co...

Najpopularniejsze opowiadania

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Forum - opowiadania
Reklamy
O autorze
marcinjodlowski
Użytkownik - marcinjodlowski

O sobie samym:  Sentymentalny i uczuciowy romantyk lubiący nastrojową muzykę Enio Morricone. Kocham nieziemski głos Lisy Gerrard. Bliski sercu jest mi także blues i to, o czym mówi - o smutku, utraconej miłości, nienawiści, płaczu, tęsknocie i nadziei. Nostalgiczny czarny blues słuchany nocą, stonowane światło lampki, snujący się leniwie zapach wspomnień, dobra gorąca kawa i mój ulubiony fotel - to jest to, co wprawia mnie w dobry nastrój. Wierzę wtedy, że ten świat wart jest miłości. Lubię styl końca lat trzydziestych XX wieku. A w nim kobiety kolorowe jak kwiaty, cudowne jak miłość, delikatne jak motyle wiosny. Jestem typem samotnika. Bywam często zamyślony, czasem radosny. Łatwo ulegam nastrojom chwili, bo każda z nich jest niepowtarzalna w swoim przemijaniu.Nie ośmielam się twierdzić, że jestem poetą lub pisarzem.Coś jednak każe mi pisać - więc siadam do komputera i piszę. Wtedy ludzie i ich sprawy nie mają dla mnie najmniejszego znaczenia.  
Ostatnio widziany: 2011-04-29 22:22:51