"Piersi fiołkami pachnące" - wiersz
Rankiem, gdy przybył czwarty anioł
Smarowano decyzję iskrzącym blaskiem zieloności...
Zaraz po chwili zachwytu poczęto trąbić w niebiosach
A ptakiem i liściem w oczekiwaniu drżało.
Gdzieś w dole - co nieistotne - zstępowały gromy i błyskawice.
Po cóż, po cóż ta epifania i apoteoza wdzięku,
Słodyczy warg, lśnienia ud i śliny palców
Z pokolenia: księżyc, gwiazdy, dżokeje,
Penetrujący nozdrza karmazynu zapach.
A ponad wszystko dym i rozpacz
I dotyk dłoni, co jeszcze i wciąż niepewne
I zawsze zdziwione i zawsze tuż obok
Modlitwy - kadzidła z rąk świętych.
Przekomarzań rozkosze i słowa bez słów
Piołun, konie i biada! biada! biada!
Jak duszę własną, jak duszę własną!
Szarańcza, ABADDON i głowy lwów.
Bądź ze mną; odwrócili się, odwrócili...
A więc tęcza i słupy ognia!
„O przyjaciółko moja, jakże jesteś piękna!"