Obudziłem się, jak zawsze, między bokami. Między przodem a tyłem, górą a dołem, w takim centrum, które wielu jednak nie wystarcza. Między północą a południem, oflankowany wschodem i zachodem. Zamknięty w środku, powinienem być zadowolony, umiejscowiony wyraźnie, jak jądro. Ale było to raczej jądro niepewności.
I wtedy przyleciał dzwoniec. Przebił świat na wylot i siadł w pobliżu. Tak nagle, że nie zdążyłem dokończyć spojrzenia. Myślałem formę i słyszałem dźwięk, których treść siedziała na krzaku. Nie byłem pewien, czy jeszcze kiedy leciał, najpierw zobaczyłem ruch, czy może barwę. Chyba jednak ruch, trudno było rozstrzygnąć. Podobnie z głosem: co było pierwsze - nuta czy decybel? Zdaje się, że decybel, za nim dopiero muzyczność i wartość rytmiczna. A wszystko to nazywało się Choris chloris, dzwoniec.
Więcej