I biegł. Biegł, a nieprzenikniony mrok otwierał swoje podwoje, by zamknąć się zaraz za plecami Kałasznika. Wirowały w aksamitnej czerni odcienie jaśniejsze, podrygująca latarka chirurgicznie cięła ciemność, skupiona wiązka światła wyłuskiwała przeszkody i nadawała sens ledwie widocznym kształtom. Biegł, na chwilę zapomniał o poranionej nodze, o rozsądku, o wszystkim poza samą istotą biegu. Za nim kroki, szczęk broni i pancerzy, żołnierskie nawoływania, coraz cichsze, coraz dalsze, coraz bardziej stłumione.
Umieranie, skonstatował, to dziwna sprawa. Niby mówią, że widzisz życie, że odtwarza się jak w tych przedwojennych dziwactwach, w ruchomych obrazkach... w filmach. A tu nic, pustka, pamięć wykastrowana.
Więcej