Kosodrzewina vel. Żeglarz

Autor: saidaq
Czy podobał Ci się to opowiadanie? 0

 

            W pieśni swej dla Jej poranków przelewał piękno morza, które zaczął odwiedzać co nocy, w śpiew dla Niej, którą budził co ranka. Przestał sypiać, ale robił to dla Niej, nie czuł zmęczenia.

            Wylatywał zawsze wieczorem, po całym dniu śpiewania. Po locie siadał na tym samym, zawsze suchym drzewie, i czuł sercem jak leci nad morzem, by móc opowiadać Jej o tym później.

 

            Kiedy wrócił któregoś ranka zauważył, że cała polana jest już ogarnięta przez jej gałęzie. Cieszył się z Jej piękna.

            Ale z czasem powroty zaczęły być inne. Myślał, że to przez zmęczenie. Coraz trudniej było mu znaleźć miejsce Ukochanej, w którym mógłby usiąść. Coraz ciężej było mu wlecieć pomiędzy jej liście by znaleźć jedną z gałązek, z której mógłby Ją budzić.

            Przez kilka dni nie wylatywał  w kierunku błękitu. Pozostawał wtedy na swoim miejscu pomiędzy jej liśćmi i śpiewał . Ale słyszał, że jego śpiewowi brakuje piękna, które mógł mu dać tylko niebieski bezkres. I czuł, że mimo ogromu miłości, jeśli tu zostanie, nie będzie dla Niej szczęśliwy.

            I wyleciał znowu.

 

            Jednak powroty były jeszcze trudniejsze. Nie był już w stanie usiąść w Jej koronie zlatując z nieba.  Wspinał się wtedy od dołu skacząc z gałęzi na gałąź. Ale po całonocnym locie nie miał siły by dotrzeć na szczyt. Zostawał wtedy gdzieś po środku drogi i śpiewał tak pięknie, jak tylko umiał. Ale nie był w Jej koronie, nie mógł patrzeć na Nią gdy się budziła i oblewać Ją swą miłością. Ranił Ją tym. Śpiew zaczął go boleć. Zaczął kochać ciszę na morzem, słuchaną w szumie fal z zawsze suchego drzewa.

 

            Ona rosła, gęstniała. Już nie bała się wiatru, już nie chciała słuchać o tym, że wichura kiedyś minie.  Liście Jej same zrzucały deszcz, a Ona wiedziała, że słońce znów wyjdzie.

            Któregoś dnia, kiedy przy Jej zasypianiu znowu opowiadał o potędze swojego uczucia, przerwał w pół tonu. Nie wiedział dlaczego, ale bał się bardziej niż niegdyś morza. I wtedy zbliżyła się pora, by znów wzlecieć. Rozłożył skrzydła i zaczął rytmicznie uderzać powietrze. Wzbił się, pofrunął nad wzgórza. Poleciał wyżej i wyżej, ale zawrócił. Zaczął szybować nad polaną zajmowaną przez Nią i przypatrywać się Jej pięknu. I zobaczył.

            Liście jej zgęstniały tak bardzo, gałęzie w swej potędze tak zaplotły się o siebie, że wiedział, że tym razem, jeśli poleci nad morze,  już nie da rady usiąść na jednej z nich. Serce jego wyrywało się z wiecznie zmęczonej piersi, jego myśli rozbijały się w oszalałej głowie.

            W końcu zrozumiał, że nie może dłużej krążyć… z miłości poleciał w stronę morza. Oszalały pomyślał, że jeśli Ona kocha znajdzie dla niego miejsce. Chociażby na ziemi, przy Jej korzeniu. Nie chciał myśleć o tym, że wie, że będzie inaczej.

 

            Po jakimś czasie oszołomionego lotu zobaczył swój ukochany widok, wielkość, szum. I ujrzał suche drzewo, na którym zwykł był patrzeć w otchłań. Ale nie usiadł. Zamiast tego zaczął silniej poruszać skrzydłami, wzbijał się wyżej i wyżej. Drzewo minęło, plaża została za nim, a on leciał tam, gdzie dotąd był tylko swą pieśnią. Wzbijał się jak mógł najwyżej, falą uderzeń skrzydeł szarawych, po czym szybował pokazując morzu swą pierś na wietrze niesioną. Pod nim rozciągnęła się niebieska potęga, w swych tajemniczych falach. Czuł jej ogrom, jej ciszę, zimny powiew pod sobą, przepływający przez jego ciało nocy księżyca pełnej. Cały był morzem, które było pod nim. Cały był niebem, które było oceanem. Oddychał pełną piersią, tak małą a przepełnioną taką wielkością. Gdy szybował czuł, jak niesie go strach, jakim wypełnione było jego wnętrze. Gdy wzbijał się w górę, czuł jak trwoga dodaje mu siły. Coraz dalej, coraz dalej, w to wszystko, o czym kiedyś śpiewał…

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Forum - opowiadania
Reklamy
O autorze
saidaq
Użytkownik - saidaq

O sobie samym:
Ostatnio widziany: 2010-08-06 19:34:45