Mistrz i bohater

Autor: mjacen
Czy podobał Ci się to opowiadanie? 0

W międzyczasie chmury odmieniły sposób swojego przebywania na nieboskłonie. Śmiało kłębiły się w coś na kształt czegoś, czego do tej pory nie udało mi się zobaczyć. Tam gdzie ustępowały pola, niebo mogło swobodnie wybrzmieć swoim wesołym błękitem. Stało się tak tym bardziej, że ja i Mistrz spojrzeliśmy w górę i dostrzegliśmy przemiany na niebie. Przedpołudniowe słońce rzucało swoje promienie na wszystko co popadnie ze śmiałością przynależną godzinie jedenastej, chociaż wydawało się, że nie pytało wcale, która godzina. Zauważyłem, że taki rodzaj oświetlenia krajobrazu wywołuje we mnie jeszcze inny nastrój, dojmujący jak jedyna kropla wody skapująca do środka beczki bez plusku, cichy jak widok nieba, odludny jak miejsce, z którego przed chwilą odszedłem, żarłoczny na wskroś ze swoim świecącym zębem mądrości. Nie potrafiłem nazwać tego nastroju. To jest nastrój jak żywe ciało, którym w zgoła odmiennych okolicznościach, mógłbym się napić, najeść, nasmarować swoje żywe ciało od stóp do głów.

- Nie potrafię nazwać tego nastroju, to po prostu takie śmiertelnie poważne igraszki metafizycznych chochlików – powiedział nagle Mistrz. Uprzedził moje pytanie, którego nie potrafiłem mu zadać. Tak Bohaterze, to są takie metafizyczne chochliki, które figlują tuż obok mnie, grają mi na nosie jakieś zbyt ciche melodie, niedosłyszane ale dudniące w trzewiach, a może ja jestem po prostu przygłuchy, bo czasami i Sztuka Fugi wydaje mi się ciszą. Metafizyczne chochliki nie dają się złapać za nogi, za czapki z pomponem, czy za coś, co tam mają. Prześmiewczo nic im nie wystaje i nie wyrasta. A w ucieczce są wprawione, rozwrzeszczane, pewne swego.

Krajobraz wędrował posłusznie za oknami samochodu. Mimo, że pora była jeszcze wczesna, znużeni byliśmy już rozmową i zgodnie oddaliśmy się własnym myślom. Miałem jednak wrażenie, że w rozmyślaniach o psocących metafizycznych chochlikach nie oddalałem się zbyt daleko od Mistrza. Pomimo panującego w kabinie Geparda milczenia, którego nie można nazwać inaczej niż brakiem słów, nasza rozmowa trwała w dalszym ciągu. Patrzyliśmy na te same bocianie gniazda znajdujące się na przydrożnych słupach i dachach domostw, te same twarze przykuwały naszą uwagę, zwracaliśmy uwagą na te same cysterny z mlekiem umocowane na naczepach potężnych samochodów ciężarowych, które w tych okolicach stawały się bardzo powszednim widokiem. Stało się nad wyraz jasne, że wszystko, co mogliśmy powiedzieć w tamtej chwili, byłoby już tylko czczą gadaniną. Jedynie równy pomruk motoru był równym pomrukiem motoru dobrego samochodu, kiedy przekraczaliśmy tory kolejowe w Szepietowie na linii kolejowej Warszawa-Białystok.

Zbliżaliśmy się do celu naszej dzisiejszej wyprawy. Jeszcze tylko kilkanaście kilometrów dzieliło nas od Wysokiego Mazowieckiego a nasuwający się krajobraz wydawał się jeszcze bardziej znajomy, tak jakby moja nieistniejąca przeszłość zamajaczyła snem, którego jeszcze nie śniłem. Przydrożne, rozbisurmanione w swoich kształtach domy głośno krzyczały absurdem swoich brył. Niezwykle zuchwała odwaga brzydoty okolicznych domów mogła wyjść tylko spod szlachetnej ręki architekta z miejscowego Urzędu Tego Co Niewidoczne. On nie popełnia błędów w sztuce.

Przed wjazdem do miasta zatrzymaliśmy się na stacji benzynowej. Wysokooktanowa benzyna do naszego Geparda była tu o kilkanaście groszy tańsza, niż ta oferowana na stacjach benzynowych na trasie Warszawa-Białystok. Przyszła mi wtedy do głowy myśl, bardzo odpowiednia w tamtych okolicznościach, można powiedzieć nawet – dobrze wychowana myśl. Pomyślałem mianowicie w tamtej chwili, że Wysokie Mazowieckie przywitało nas gościnnie. Mimo, że nie spotkaliśmy się z otwartymi dowodami tej gościnności, a jedynie takimi, które można jedynie zauważyć przy odrobinie dobrej woli, dlatego, moje odczucie można uznać za słuszne. Mistrz również sprawiał wrażenie zadowolonego z biegu zdarzeń i zaciekawionego dalszym rozwojem wypadków. Stojąc przy dystrybutorze, lekko uśmiechnięty czekał aż klamka dystrybutora stuknięciem zasygnalizuje napełnienie baku do pełna. Tak też się stało i był to początek kolejnych niewiarygodnych zdarzeń tego dnia.

Najpopularniejsze opowiadania

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Forum - opowiadania
Reklamy
O autorze
mjacen
Użytkownik - mjacen

O sobie samym:
Ostatnio widziany: 2017-04-11 16:16:31