nic
Szósty buch.
Widzi zło między brwiami. Syk straszliwy, najgorszy z ust. Widzi rysy, zadrapania zła, nienawiści. A przecież jeszcze niedawno usta te szeptem czułym uspokajały jej łkania, całowały mokre od łez policzki. A przecież niedawno całowała to miejsce między brwiami i święciła opuszkami cudowną wypukłość ust. A przecież niebo piękne Jego oczu można wspominać, a potwory straszą.
Siódmy buch.
Widzi ruchy szeregowe, ruchy ustalone. Bunt wyznaczony, ograniczony ściśle ramami. Uśmiechy do wysokości łaskawie przechadzających się wśród pospólstwa. Ktoś w kącie dłubie w nosie? Nikt go nie lubi, nikt go nie widzi. Niektórych rzeczy, choć stoją bezpośrednio przed nami nie wypada widzieć. Widzi durnych studentów Pseudouniwersytetu Pedagogiki i cha cha Psychologii w Białymstoku.
Ósmy buch.
Widzę wspaniałe włosy majestatycznie przenoszące się na jedną stronę twarzy. I twarz jezusową. Rozpierdalający uśmiech i dwa pieprzyki na prawym policzku. Usta, które mówią podniecającą wadą wymowy, grzbietem przodojęzycznym, bez pytania zamieniają moje ciało w jedyny kosmos. Całuje, a włosy opadają… Mów, mów do niej i całuj…
Dziewiąty buch.
Widzi grupkę tych, co zamiast głowy mają młoty. I walą nimi we wszystko, co śmie nie zwrócić na nich uwagi. Co klną, co biją i piją tylko, i ćpają. A ją wyzywają od kurew i szmat. Może mają rację, może tak jest. Komu sił starczy na ciągłą cierpliwość? Widzi krew swoją na chodniku i spuchniętą mokrą twarz.
Dziesiąty buch.
Widzi miękkość kołdry nocnych chmur. Ciepło dają. A księżyc jak zwykle płacze, bo niemocy pełen jest, gdyż marnym jest tylko odbiciem starszego brata. Lecz za to Cię kochamy, pamiętaj o tym. Brzozy rażą bielą swą wśród mroków. Wiatr nie przesuwa malowideł srebrnych. Tam gdzie nie ma cienia nic nie rozpieszcza swymi barwami. Cicho tlą się zarysy kształtów wśród szarości i bieli. Brakuje jej kogoś.