Restaurator 7

Autor: klaudiuszlabaj
Czy podobał Ci się to opowiadanie? 0

W teorii nieprzytomny a w praktyce włóczący się chodnikiem, były odwiedzający szpital miejski, który stał się na krótko jego pacjentem zlał się ze środowiskiem nocnego życia ulicy. Wyglądał jak pijany a o tej porze pełno było takich co każdy weekend zaczynają w piątkowe popołudnie a kończą w poniedziałkowy ranek, lecząc kaca w pracy albo ‘chorując’ w domu. Nieliczne trzeźwe osoby przenikające przez niebezpieczne o tej porze ulice, mijali mężczyznę bardzo szerokim łukiem. Przeciętny pijany, zależnie od stopnia upojenia w jakim się znajdował, zataczał się po szerokości całego chodnika, od czasu do czasu przystając aby utrzymać równowagę bądź poprzeklinać na nieobecnych wrogów, księży, polityków, rosjan, szkopów, niedobre żony czy innego rodzaju siewców zła, najczęściej określanych jako ‘kurwy’. Mężczyzna tego nie robił, nie bełkotał, szedł prosto ale potykał się bardzo często sprawiając wrażenie jakby mógł upaść przy każdym kroku. Zatrzymywał się aby wybuchnąć płaczem, po chwili przestawał łkać, zbierał się w sobie i rozglądał się wokół z nienawiścią, jakby wzrokiem bazyliszka. Niestety nikogo nie mógł zamienić w kamień, bo jego płacz skutecznie przegonił każdego przechodnia na drugą stronę ulicy. Kiedy wpełznął do nocnego tramwaju inni pasażerowie zajmowali miejsca na drugim końcu pojazdu odwracając się do niego plecami. Był jak bezdomny, który brakiem higieny odpędza od siebie społeczeństwo. W przeciwieństwie do kloszarda, ludzi od tego człowieka nie przeganiał smród tylko cień jaki za sobą niósł. W kraju tak zwanych chrześcijan nie znalazła się osoba na tyle odważna aby spytać obcego co mu jest. Wszyscy byli odwróceni, chociaż podejrzewali, wiedzieli, albo nawet byli pewni ale bali się, nie chcieli mieć nic do czynienia z człowiekiem będącym uosobieniem cierpienia. Odetchnęli z ulgą kiedy nieszczęśnik wysiadł na przystanku i zniknął im z oczu strasząc kolejnych przechodniów.
Dotarł do mieszkania kiedy noc powoli ustępowała od wschodu ciepłej luminescencji. Zaczynał się nowy dzień, który w pustym mieszkaniu samotnego człowieka nie przynosił żadnej nadziei tylko nienawiść do słońca, że chce znów się pojawić takie radosne, promieniste, niosące życie. Jak mogło w taki dzień nie zgasnąć?
Razem z pierwszymi promieniami słońca odezwał się dzwonek. Mężczyzna pewnie by nie zareagował, ale stał jeszcze w drzwiach, których nie domknął. Ktoś, po drugiej stronie nacisnął klamkę i wetknął głowę do środka.

- Dzień dobry panie sąsiedzie - w szparze pojawiła się głowa siwej staruszki, mieszkającej naprzeciwko - usłyszałam kroki na schodach a że już nie spałam a mam coś dla pana to pozwoliłam sobie do pana zajrzeć. Wczoraj wieczorem zapukała do mych drzwi taka bardzo miła i ładna młoda kobieta. Powiedziała, że pana nie zastała a córka zostawiła aparat i chciała go panu oddać. Może go pan ode mnie zabrać? Wygląda na bardzo drogi, nie chciałabym go popsuć albo zgubić a nie byłoby mnie stać na odkupienie.
Wyciągnęła starą, pomarszczoną dłoń z nie pasującym do niej nowoczesnym, lśniącym czarnym prezentem urodzinowym osiemnastoletniej dziewczyny. Odebrały go młodsze dłonie, drżące, przepracowane, brudne a obchodziły się z tym przedmiotem nowoczesnej techniki jak z umierającym motylem podniesionym z chodnika po którym tłum bezdusznych ludzi pędzi na ślepo zapomniawszy o prawdziwym pięknie.
- Dobrze się pan czuje?
Staruszka ledwie co dokończyła pytanie. Spojrzała w oczy swego rzadko widywanego sąsiada i cofnęła się przerażona kilka kroków do tyłu aż oparła się plecami o drzwi swego mieszkania. Przeżegnała się niezgrabnie i zamknęła się w mieszkaniu przekręcając do oporu wszystkie klucze i zatrzaski i schowała się w miejscu najbardziej oddalonym od drzwi. Dziś nie pójdzie na poranną msze, będzie modlić się w domu bardziej gorliwie niż kiedykolwiek w świątyni.
Za drzwiami jej sąsiad, który nie wydobył z siebie słowa od kilku godzin uruchomił aparat i włączył tryb przeglądarki. Obrazy zamarzniętego życia przenikały jego świadomość podrażniając struny niedawnej ale martwej rzeczywistości. Pierwsze zdjęcia: Marcin i on, ona, oni razem, klienci, robotnicy, studenci, starszy samotny pan, Monika, jeszcze raz Monika, jeszcze kilka razy Monika, ulica, gołębie na deptaku, dziewczynka bawiąca się z psem, kwiaty miejskie na tle śmieci, zgarbiona babcia o kulach pod wejściem luksusowej restauracji, znowu jego miejsce pracy i Marcin, uśmiechnięty jak nigdy dotąd, znów miasto, tłum na ulicy, uśmiechnięty barman z shakerem w dłoniach, Monika smutna, Gruby ze swym głupim uśmieszkiem, Kieta z twarzą cwaniaka i Cygan zły na cały świat. Koniec zdjęć.
Śpiących jeszcze sąsiadów i modlącą się żarliwie kobietę za szczelnie zamkniętymi drzwiami, przeraził harmider i łoskot demolowanego mieszkania. Rozbito pięścią telewizor i monitor komputera, przewrócono komody i nogą wybito dziury w tylnich ścianach mebli, w kuchni wyrzucono na podłogę stosy równo poukładanego zestawu porcelany i szkła, wszystko to zamieniło podłogę w ścieżkę tortur dla człowieka chodzącego na kolanach.
Nikt z sąsiadów nie zareagował, nikt nie zadzwonił na policję. Zorientowali się, że coś jest nie tak ale do tej pory sąsiad był spokojny, miał do poprzedniego dnia bardzo dobrą opinię. Wczoraj głośna muzyka do samego rana, odgłosy seksu, dziś rano szczyt sąsiedzkiej tolerancji. Demolka mieszkania i hałas nie do zniesienia, wszystko trwało bardzo długo ale jak nagle się zaczęło tak nagle znikło. Mężczyźnie ze nie zniszczonych rzeczy w mieszkaniu pozostało tylko zdjęcie córki na ścianie, przestał zachowywać się jak wściekły byk, zerwał ramkę ze ściany i chwycił je oburącz przyciskając do piersi. Na chwilę znów stał się człowiekiem. Padł na kolana i zapłakał po raz ostatni w swym życiu, pośrodku pobojowiska rzeczy martwych, które określają nasz codzienny byt nie mając nic wspólnego z sensem życia dopóki nie utracimy tego co najważniejsze. Dla tego człowieka życie straciło sens ale pozostał cel w życiu, wyznaczony przez niczego nieświadomą staruszkę. Życie, aby trwać potrzebuje punktu docelowego, coś co sprawia że chce się oddychać, wkładać do ust pożywienie, chronić swe zdrowie. Musi istnieć powód by trwać, nieważne jaki. Czasami, jest to powód wysoce niemoralny. Ale jest to zawsze jakiś cel. Chyba, że ktoś albo coś posłużyło się staruszką aby pchnąć pionek w planowanym konkretnym kierunku w tylko sobie znanym celu.

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Forum - opowiadania
Reklamy
O autorze
klaudiuszlabaj
Użytkownik - klaudiuszlabaj

O sobie samym: Kim jestem? Ojcem pięcioletniej Weroniki, pisarzem, robotnikiem, kucharzem, melomanem, kinomanem, samotnikiem, rowerzystą, pasażerem autobusu 672 Wesoła-Katowice. W skrócie ale prawdziwie.
Ostatnio widziany: 2013-06-19 08:52:35