Samotność.
Następny dzień nadszedł tak szybko, jakbym mrugnęła. Siedzę na werandzie, której nie można nazwać werandą. Schodki są do połowy zdewastowane, a po drewnianym ogrodzeniu nie ma śladu, tak jak po wczorajszej pięknej pogodzie. Niebo jest zachmurzone, liście drzew poruszają się wściekle rozjuszone zimnym, srogim wiatrem. Zmarznięta wracam do domu. Pogrążona w bezgranicznym smutku wchodzę do mansardowego pokoju. Staję przed dużym, dwumetrowym, opartym o bladą ścianę lustrem. Krople deszczu zaczynają uderzać o parapet. Do pomieszczenia wdziera się zdradliwy wiatr, który mierzwi moje rozpuszczone włosy w herbacianym kolorze. W zwierciadle znów nie widzę swojego odbicia, tylko przenoszę się do kuchni starego dworku położonego na walijskich wzniesieniach. Jestem ubrana w wąską, ołówkową spódnicę i jedwabną, prześwitującą koszulkę, przez którą widać śnieżnobiałą bardotkę. Na biodrach przewiązany mam jasnoróżowy fartuch. Włosy, przefarbowane na jaśniejszy kolor, mam mocno natapirowane. Doskonale podkreślają moje wesołe, marzycielskie oczy w kolorze kawy z mlekiem.
Mała dziewczynka o kręconych, czarnych włosach siedzi na kuchennym blacie i z uwagą przygląda mi się, jak mieszam białą czekoladę ze śmietanką i rumem. Ma prześliczne piwne oczy, tak samo figlarne i przenikliwe jak ty. Otwierają się białe drzwi, rzeźbione ręcznie. Stoisz w progu i wpatrujesz się we mnie z uśmiechem. Mała na twój widok piszczy zachwycona. Szybko schodzi z blatu i rzuca się w twoje silne ramiona. Podnosisz ją tak, że wasze twarze są na tej samej wysokości i całujesz ją w policzek, potem pozwalasz jej się wtulić w twoją szyję. Na wasz widok uśmiech rozpromienia mi twarz, a serce ze wzruszenia i niepohamowanej radości rozsadza mi pierś.
Masę przelewam do dwóch małych miseczek. Podchodzisz do mnie energicznym krokiem z małą na rękach. Uwielbiam podziwiać twoją wrodzoną elegancję. Cmokasz czubek mojej głowy. Czujesz zapach mojego truskawkowego szamponu, który tak lubisz. Mimowolnie uśmiechasz się.
- Pięknie dziś wyglądasz - szepczesz zduszonym głosem, a twoje rubinowe usta kąsają moją szyję. Lustrujesz moją wąską, smukłą talię. Zatrzymujesz wzrok na zarysowanych krągłościach. Patrzysz na moje wypielęgnowane dłonie.
- Kocham cię - dodajesz podnieconym głosem. Moją twarz rozjaśnia jeszcze większy uśmiech, a oczy mienią się blaskiem dziecinnej wesołości.
- Ja też kocham mamusię - mówi niewyraźnie moja córka.
Moja córka… moja i znów czuję ukłucie w sercu. Ogarnia mnie znajomy ból z tym nieznośnym smutkiem i bolesną tęsknotą. Jej nigdy nie było, ciebie też …nie ma.
Stoję pośrodku luster, które odbijają mnie. Tylko mnie. Dlaczego lustrzane historie tak szybko się rozmazują i ściągają mnie do ponurej rzeczywistości w opustoszałej poniemieckiej wsi, gdzie samotnie borykam się ze wspomnieniami i sennymi marzeniami?
Łzy spływają mi stróżkami po policzkach. Krew pulsuje mi w żyłach. Znowu wpadam w rozpacz. Przeglądam się w małym lusterku z ramą pomalowaną w kwieciste wzory. Widzę, jak wysiadasz z furgonetki, trzeci. Przed tobą wyszli dwaj twoi przyjaciele. Studiowałeś z nimi na praskim uniwersytecie prawo. Wychodząc, zatrzymujesz się na chwilę. Przyglądasz się szaremu murowi. Z lewej strony niemieccy żołnierze ładują pociskami karabiny. Po prawej - piętnaście drewnianych trumien. Jesteś blady z przerażenia. Ustawiony przodem do szarego muru przy Josefie i Tondanie z trudem powstrzymujesz łzy napływające ci do oczu. Furgonetka pustoszeje
i rozlega się piętnaście ogłuszających strzałów. A później… już tylko przerażająca grobowa cisza.
Odgłos kropel deszczu uderzających o parapet. Drżę, z piersi wyrywa mi się gwałtowny szloch. Ty zginąłeś latem 1943 roku.
Dodany: 2017-08-29 17:28:18
Dodany: 2015-02-24 23:26:11