Winkler i Lewandowski

Autor: deora
Czy podobał Ci się to opowiadanie? 0

go nie było. W tym czasie chyba i Winkler, i Lewandowski lepiej się poczuli, bo przez całą jesień widywałam ich znowu często na posterunku. Wydawało mi się tylko, że jeszcze bardziej posiwieli, a poza tym, chyba dlatego, że tak przyzwyczaili się do mojej – latem – obecności, zapraszali mnie teraz gestem do siebie, na ławeczkę, co im się przedtem nie zdarzało, żebym posiedziała z nimi przed pójściem do szkoły. Lewandowski częstował mnie landrynkami – i czułam się tak dziwnie, jakby obok była moja mama, gdy Winkler mówił nienaturalnie wysokim i ciepłym głosem: „Pędź malutka, bo się spóźnisz.” - zupełnie jak ona. Mijały lata - i w końcu przestali się pojawiać zupełnie. Poumierali pewnie, ale nie pamiętam kiedy. Chociaż bywały takie dni, gdy wychodziłam zamyślona z domu, zwłaszcza wtedy, gdy już, prawie dorosła, zostałam sama, bywały takie dni, że wychodziłam na ulicę – i w tym samym momencie – łapałam się na tym, że przypominałam sobie, że na ławce - a było tak, że aby się dostać do bramy trzeba było przejść przez podwórko, obok trawnika – że na ławce widziałam, tak! widziałam Winklera albo Lewandowskiego! Jak co roku, w dzień Wszystkich Świętych, wybrałam się na cmentarz, żeby zapalić światła na grobie rodziców. W miarę upływu lat sąsiedzi przenoszą się tutaj. Tyle znajomych nazwisk. Są. Oczywiście, są tutaj. Hubert Lewandowski i Slavko Winkler (jednak pozostał Slavkiem do końca) – moi przyjaciele. Leżą tuż obok siebie. Szybko zapadają ciemności, tylko światełka na grobach migocą. W ich migotliwym blasku przyglądam się datom. Byli rówieśnikami. Urodzili się w tysiąc osiemset dziewięćdziesiątym piątym roku. Na tę okrutną wojnę poszli jako dziewiętnastoletni chłopcy... Zapalam znicze, odgarniam świeżo spadłe liście, groby są zadbane – obaj dochowali się całego grona wnuków i prawnuków, a może i praprawnuków... I umarli też w tym samym roku, w maju, w odstępie kilku dni. Nie dziwi mnie to wcale. Nie mogli żyć bez siebie. Cyfry układają się w znajomą datę. Jeden, dziewięć, dziewięć, zero. Pamiętam ten rok. To rok śmierci mojej mamy.

Najpopularniejsze opowiadania
Inne opowiadania tego autora

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Forum - opowiadania
Reklamy
O autorze
deora
Użytkownik - deora

O sobie samym:
Ostatnio widziany: