Skądinąd. I zewsząd /2/

Autor: rafalsulikowski
Czy podobał Ci się to opowiadanie? 0

***

  Tymczasem “Sekretcy&Spółka” otrzymali szczegółowe informacje o opowieści pacjenta. Nadal nie trafiono na ślad Żuławskiego i towarzysza. Telefony obu panów zachowywały się tak, jak gdyby przebywały poza zasięgiem czasu lokalnego w zupełnie egzotycznej strefie czasowej. Do tego stopnia, że nie można było nawet nagrać wiadomości na pocztę głosową ani namierzyć za pomocą sygnału satelitarnego miejsca, gdzie telefony fizycznie się znajdują. Kolejnego dnia nie wydarzyło się nic. Szef wysłał pracowników na całą Polskę, obstawiono wszystkie regiony, ze szczególnym naciskiem na Dolny Śląsk, miejsce zamieszkania i ostatniej pracy neurologa. Biuro odwołało wszystkie inne pomniejsze zlecenia, w rodzaju “proszę sprawdzić, gdzie on jeździ wieczorami” czy też “niech pan namierzy moją żonę, bo coś mi się zdaje, że ma kogoś”. Skupiono się tylko na wciąż zagadkowej sprawie odnalezienia pacjenta R. i jednoczesnego zaginięcia Żuławskiego. Pewnego dnia do gabinetu szefa wszedł jeden z najlepszych pracowników firmy. - Chyba coś mam - powiedział i położył na stole niewielką, szarą paczkę. Szef rozwinął ją i wyciągnął plik mocno pożółkłego papieru, formatu A4. Były to stare wydania “Gazety Opolskiej” i “Gońca Opolskiego” z roku 1907, a więc sprzed obu wojen światowych, a dwa lata po krwawej niedzieli w Petersburgu. - Niech pan przeczyta to - wskazał jedną z gazet, otworzoną na stronie tytułowej. Kiedy szef przeczytał pierwsze zdania i nagłówek wiadomości sprzed wieku, osłupiał. Nagłówek brzmiał: “Niezwykli goście w Opolu. Cud czy przebierańcy?”. Spojrzał prosto przed siebie, jakby zobaczył ducha, który właśnie przed momentem uległ materializacji. Pracownik stał w milczeniu. - Skąd pan to znalazł? - szefowi pomieszała się gramatyka. Pracownik stał w milczeniu. - To proste. Każde miasto posiada archiwum miejskie. Założyłem, że - co bardzo mało możliwe - jeżeli pacjent mówi prawdę, to powinien zostać po tym zdarzeniu jakiś namacalny ślad. Poprosiłem o wyciąg wszystkich mikrofilmów z tamtych lat. No i coś mamy... - dodał zupełnie skromnie, bez cienia zarozumiałości, jak przystało na pracownika najlepszej agencji w mieście. - Niech mnie pan zostawi samego - powiedział szef i szybko zaczął studiować notatkę. 


***

  Psycholog zbaraniał, kiedy usłyszał od pacjenta, że “trzeba będzie pozamykać wszystkie okna w mieszkaniu”, albowiem właśnie tak sobie powiedział w duchu, aby zabić czas, gdy czerwona kula wisiała nad szpitalnym ogrodem zakładu dla obłąkanych w mazowieckich Tworkach. Pacjent oprzytomniał w try miga. Psycholog widział, jak mętne i błędne dotąd spojrzenie R. nagle stało się trzeźwe, jak po nocy przespanej po suto zakrapianym wieczorze przez nałogowego AA. Siedział teraz naprzeciwko zupełnie o zdrowych zmysłach, na co psychologa, który widział już co prawda wiele, ale widocznie nie wszystko, zdjął prawie pobożny strach. Gdzieś tam z tyłu głowy pałętały się przecież wciąż stare pojęcia, pochowane wstydliwie, jak pamiątki po prababce w piwnicach nieświadomości. Były to pojęcia niegdyś powszechnie używane, jak “obłęd”, “szaleństwo” czy mityczna i rzekoma całkowicie niepoczytalność pacjentów w czynach i mowie. Nigdy też nie zdarzyło się, żeby pacjent, który jeszcze pół minuty wcześniej był nieprzytomny, pogrążony w nierealności, ot tak po prostu wyzdrowiał. Psycholog zaczął tedy powątpiewać w duchu, jak Piotr idący po jeziorze, dlatego zaraz zaczął tonąć w swoich myślach. “- Chyba się musiałem przesłyszeć…” - zaczął, ale pacjent nie pozwolił dokończyć, bo z jego ust padły słowa, które nie miały wcale prawa paść nie tylko w świecie normalnych, ale nawet tu, w wariatkowie. - Nie przesłyszał się pan. Opowiem panu, co się zdarzyło. Wiem, że pan mi nie uwierzy, ale to i tak nie ma teraz większego znaczenia. - ciągnął R., którego styl stał się o wiele bardziej czysty niż był jeszcze piętnaście minut wcześniej. Psycholog na to wstał i powiedział: - Proszę tu poczekać. Zaraz przyjdę. Po czym szybko otworzył drzwi i ruszył przed siebie korytarzem niczym stado poczciwych wieprzy po zboczach jeziora Genezaret. Pacjent spojrzał przytomnie za okno. “- Naprawdę powinien dziś pozamykać wszystkie okna…” - po czym wewnętrznie zgłuszył myśli i obserwował, jak na horyzoncie nadciąga stado stalowych i buro-sinych chmur. W oddali, spomiędzy wysokich, mocnych drzew parkowych i dalekiego lasu mazowieckich pól i pastwisk, błysnęło. Po chwili odezwał się pomruk czerwcowej burzy, a słońce jakby przygasło. Blade cienie wyszły spomiędzy drzew i krzewów, by zacząć swój przedwieczorny taniec o zmierzchu. Zaczęło się ściemniać…

Najpopularniejsze opowiadania

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Forum - opowiadania
Reklamy
O autorze
rafalsulikowski
Użytkownik - rafalsulikowski

O sobie samym:
Ostatnio widziany: 2024-05-11 16:41:02