Fizyka na mecie
- Jezuuu, ja jestem kobietą!!!
Basia Sobas zrzuciła nocną koszulkę z różyczką na przedzie i podbiegła do lustra.
- Mam bimbały !!! - wykrzyczała na poły przerażona, na poły zachwycona.
- I maaaam... okres?! - wyjęczała pożółkła ze strachu.
Żadne pióro i długopis nie opisze, żadna, absolutnie żadna, nawet najbardziej wyczesana klawiatura, nie wystarczą do oddania tego, co się potem działo... Darujmy sobie więc opisywanie tej męskiej histerii w żeńskim ciele. Jedno jest pewne, ciocia Ala Sobas musiała polewać pozbawioną życia Basię Sobas wodą, odrywając się od swoich ważnych obowiązków (grzmociła właśnie śniadanie złożone z jajecznicy na cebuli, dwóch bułeczek hojnie omaszczonych masłem, odrobiny twarogu ze szczypiorkiem, rzodkiewką, śmietaną, solą i pieprzem, oraz jednego, ale to naprawdę jednego jedynego, maleńkiego naleśniczka, z tych, które mama Sobas smażyła na obiad. O napojach nie wspominamy, z nadmiaru wrażeń w jednym nawiasie).
Po pewnym czasie na policzkach Basi Sobas pojawiły się lekkie rumieńce i rozejrzała się wokół niepewnie, jak świeżo przez księcia rozbudzona Śpiąca Królewna, albo inna Śnieżka, jak kto woli. Po raz wtóry w tym dniu nadeszło przebudzenie, co do końca obaliło teorię strasznego snu. Zamiast boskiej twarzy księcia czy księżniczki, nad sobą ujrzała poczciwe oblicza zatroskanych cioci Ali Sobas i mamy Sobas.
- Córeczko, co się stało? - szlochała mama Sobas ignorując wciskający się przez otwarte drzwi swąd spalonego naleśnika. Na szczęście ciocia Ala Sobas mająca
wyczulony węch, zażegnała widmo pożaru.
Pół godziny później wykąpana Basia Sobas ubrana w czarną bluzkę zadrukowaną jakimiś białymi napisami („zupełnie rockandrollowa”), oprószona obficie sypkim pudrem na twarzy, siedziała sobie w rozkroku przy kuchennym stole i paliła papierosa, mimo sprzeciwu mamy Sobas. Z leciutką dezaprobatą spoglądała na swoje powycierane, cieniowane dżinsy, ale niestety do wyboru miała jedynie jakieś wieśniackie spodnie w kantkę.
- Nie dość, że palisz, to jeszcze na czczo – zrzędziła mama Sobas.
- Co, kurna? Kawę piłem!
Na te słowa w trwale ondulowanej głowie mamy Sobas po raz kolejny tego dnia zbudziła się wątpliwość.
- To nie jest moja Basia Sobas - powtórzyła boleśnie.
- Pewnie, że nie jestem żadną Basią Sobas - wściekła się Basia Sobas - Co to kurna za jajca są, umarłem, czy co, kurna?
- Ona jest opętana! – wyszeptała mama Sobas dotykając nabożnie krzyżyka na szyi.
- Widziałam takie przypadki w Tybecie! - błysnęła ciocia Ala Sobas - Lamowie by jej pomogli... A to dlatego, że nic nie jadłaś! - zagrzmiała po chwili - Pójdę ci zrobić śniadanie.
- Może zadzwonię do księdza Tomasza - chwyciła za telefon mama Sobas.
- Zgłupiałyście? - skwitowała Basia Sobas i wynalazła alternatywne i znacznie przyjemniejsze rozwiązanie - Spadam na jakieś bry...
To mówiąc porwała pierwszą lepszą kurtkę, chwyciła pierwsze z brzegu buty (na szczęście na płaskim obcasie) i wyszła trzaskając drzwiami. Chwilę potem zbiegała po schodach wąskiej odrapanej klatki.
- Kurwa, gdzie ja jestem? - pomyślała po raz kolejny tego dnia, rozglądając się dookoła. Wszystko było niby w porządku, śpiewały ptaszki, pachniały spalinki,
ludzie popierdalali w te i we wte... Słoneczko świeciło jak malowanie. Basia Sobas podążyła kawałek wzdłuż ulicy i ujrzała wysoki, charakterystyczny budynek.