Grażyna

Autor: marcinjodlowski
Czy podobał Ci się to opowiadanie? 0

W swoim powiatowo-zaściankowym środowisku byłem szanowanym i znanym buisnessmenem. Oczywiście znanym i szanowanym w środowisku swoich kontrahentow i lokalnych władz. Szczególnie wśród tych ostatnich... z wiadomych wszystkim (a mam na myśli tych, w miarę rozganiętych), względów.
Czymś normalnym były dla mnie spotkania z lokalnymi sławami i ludźmi sukcesu, których nawiasem mówiąc, szczerze nie lubiłem. Nie trawiłem tych zarozumiałych typków o sztucznie wykreowanej pozytywnej opini a podłym charakterze. Nie znajdowałem w nich żadnych pozytywnych cech, które świadczyłyby, iż nie są to ludzie o miałkich umysłach oraz takich, które mówiłyby także o tym, iż nie są tylko Homo Oeconomicus. Wiedziałem, że nawet ze Świętym Graalem w ręku, nie znalazłbym w ich małych, natywnych duszach choćby trochę miejsca na uczucia wyższe. Że nie są zdolni do kochania drugiego człowieka a ich Bogiem jest Bóg-Pieniądz. Najlepiej w ilości przekraczającej ich własną wagę. W ostateczności z liczbą o sześciu zerach a wielkość pierwszej, nie ma wiekszego znaczenia. Wiedziałem, że ich umysły opanowała natrętna myśl osiągnięcia w jak najkrótszym czasie SUKCESU. Bez względu na to, ilu ludzi zdepczą albo ilu ludzi nie należących do tej kasty, straci przez nich cały dorobek życia. Honor...na sprzedaż. Czas...na sprzedaż. Rodzina...na sprzedaż. Wszystko na sprzedaż nemine desidiente. Osiągnąć skuces. Sukses i tylko sukses jest celem i sensem istnienia. Przerażający sposób na trwanie w takiej rzeczywistości zwanej, nie wiedzieć czemu, życiem. Czy i ja takim byłem ? Możliwe. Chcąc jednakże prowadzić swój business, musiałem zasymilować się z małomiasteczkową rzeczywistością.
Ale zawsze miałem problem z akceptacją takiego partykularnego jej postrzegania.
Bowiem różnica między mną a moimi "sławnymi" znajomymi i lokalnym establihmentem polegała na tym, iż ja zdawałem sobie sprawę ze swego sztucznego i głupawego status quo, ale oni nie mieli nawet bladego pojęcia o swojej fiksacji i pejoratywnym nastawieniu do sensownej rzeczywistości w barwach empatii.
Bo czy bezrozumna pogoń za sukcesem oraz pogoń za chęcią posiadania nie jest zaprzeczeniem sensu istnienia gatunku dwunożnych Homo Recens, podobno Sapiens ?? Czy Matka Natura po to pozwolila zejść z drzewa i ewoluować kuzynowi małpy, aby ten w rezultacie sprowadzał sens swego istnienia do produkowania potworków o uszkodzonym kodzie genetycznym ? Kodzie zaprogramowanym na deptanie na swojej drodze wszystkiego, co przeszkadza w realizacji programu - religii, której myśl przewodnia brzmi: "Osiągnij SUKCES". Osiągnij sukces jak najszybciej, bo wszystkie chwyty dozwolone. Wszelkie metody doprowadzające do upragnionego sukcesu będą rozgrzeszane. Moralność tak zdarta, że nawet przenicowanie jej nie pomaga. Fenomenologia ducha... zakazana myśl Hegla. Słowo Ukrzyżowanego...na sprzedaż. Homo Oeconomicus...tylko on zbawi świat. Trzydzieści srebrników - kto da więcej ? No, kto do cholery !!! Wy pieprzeni, tchórzliwy Judasze !

  Jakąż wielką zdobyczą byłoby, gdyby ten czas, który jest trwoniony na czczenie nowej religii sukcesu, na pogoń za iluzją, wykorzystano na myślenie. Na zastanowienie się nad tym, co widzę, co słyszę, co czytam. Aby wreszcie spostrzeć, że coś w tym, co widzę i słyszę, i czytam, jest nie tak, że tam się kryje oszustwo albo obłuda i fałsz. Ale nie. Homo Oeconomicus nie zrobi tego, ponieważ... ponieważ jego mózg jest mięśniem.
I jak każdy inny mięsień ma potrzebę bycia używanym. Nietrenowany zanika, stając się mniej inteligentnym, nawet głupim. Stając się głupim, zatraca zdolność rozumowania, osądzania a tym samym wystawia się na łup cudzej myśli. Bezkrytycznie przyjmuje nieprzemyślane, złe rozwiązania, decyzje gdzieś podjęte, myśli już wypracowane, opakowane, gotowe do użycia. Recepty, którymi wytrawni, szczwani i bezczelni gracze polityczni dostarczają indokrynację poprzez politycznie pseudopoprawne formułki. Formułkę pacyfizmu. Formułkę imperializmu. Formułkę czułostkowości. Formułkę roztkliwiania się. Formułkę rasizmu. Formułkę ekumenizmu. Formułkę sukcesu. Formułkę, a nawet przepis na konformizm, czyli na tchórzostwo.
Bo te formułki i te recepty są bezbarwnymi, pozbawionymi smaku, bezbolesnymi truciznami - sproszkowanym narkotykiem, którymi karmi się non compos mentis, wełniaków od zbyt dawna. A nic nie jest bardziej bezbronne, czyli bardziej ustępliwe i łatwiej poddające się manipulacji od miałkiego umysłu, umysłu głupiego, umysłu, który nie myśli albo myśli za pomocą cudzych mózgów. Do jego wnętrza jak do śmietnika, można wrzucać wszystko.
***
   W weekendy często wpadałem do swego kumpla Leszka, z którym znałem się od pierwszej klasy szkoły średniej. Leszek, jako wzięty architekt, był zaakceptowanym członkiem lokalnego establishmentu. Troszkę się jednak od nich różnił. A różnił się, bo umiał kpić z tych dorobkiewiczów i "prowincjonalnej arystokracji" w sposób pickwickowski. Śmiał się z ich pazerności a ci durnie poklepywali go jeszcze po ramieniu, zupełnie nie rozumiejąc zawartej w jego żartach kpiny i gorzkiej ironii.
Wyprawiał często u siebie wystawne przyjęcia, na które schodziły się znane osobistości. Nie brakowało również zaproszonych członków wrocławskiej bohemy, no i ma się rozumieć... zaprzyjaźnionych businessmenów, społeczników od siedmiu boleści i różnego autoramentu podejrzanych pieczeniarzy. On jednak wychodził z założenia, że do jego przyjęć nie zaszkodzi dodać choć trochę kolorytu, cokolwiek by to w jego ustach znaczyło. Był trochę zwariowanym w zachowaniu , jak to stary kawaler i ekstrawertyk. Mimo wszystko lubiłem go bardzo za jego finezyjny, dopracowany do prefekcji sposób żartowania ze wszystkiego co powinno śmieszyć normalnego, przeciętnie inteligentnego człowieka.
Większości z tych ludzi, Leszek projektował na ich zamówienia rzecz jasna, ogromne, luksusowe i pozbawione zupełnie dobrego smaku wille. Sam mieszkał w małej, ale wygodnie urządzonej, zaprojektowanej przez siebie samego, ładnej wilii poza miastem.
Oczywiście żadna impreza nie mogła się u mego szanownego kumpla odbyć się bez długonogich i łatwych piękności, które szukają zawsze w takich sytuacjach i takim towarzystwie odpowiednio bogatych kandydatów na mężów lub tylko erotycznych doznań. Sam Leszek zresztą hołdował, jako zaprzysięgły kawaler zasadzie: "Cnota z okazją razem noc przespały, cnoty nie było, kiedy rano wstały. " Wesoły z niego jegomość, nieprawdaż ?

Najpopularniejsze opowiadania

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Forum - opowiadania
Reklamy
O autorze
marcinjodlowski
Użytkownik - marcinjodlowski

O sobie samym:  Sentymentalny i uczuciowy romantyk lubiący nastrojową muzykę Enio Morricone. Kocham nieziemski głos Lisy Gerrard. Bliski sercu jest mi także blues i to, o czym mówi - o smutku, utraconej miłości, nienawiści, płaczu, tęsknocie i nadziei. Nostalgiczny czarny blues słuchany nocą, stonowane światło lampki, snujący się leniwie zapach wspomnień, dobra gorąca kawa i mój ulubiony fotel - to jest to, co wprawia mnie w dobry nastrój. Wierzę wtedy, że ten świat wart jest miłości. Lubię styl końca lat trzydziestych XX wieku. A w nim kobiety kolorowe jak kwiaty, cudowne jak miłość, delikatne jak motyle wiosny. Jestem typem samotnika. Bywam często zamyślony, czasem radosny. Łatwo ulegam nastrojom chwili, bo każda z nich jest niepowtarzalna w swoim przemijaniu.Nie ośmielam się twierdzić, że jestem poetą lub pisarzem.Coś jednak każe mi pisać - więc siadam do komputera i piszę. Wtedy ludzie i ich sprawy nie mają dla mnie najmniejszego znaczenia.  
Ostatnio widziany: 2011-04-29 22:22:51