Grażyna

Autor: marcinjodlowski
Czy podobał Ci się to opowiadanie? 0

Wróć!
   To wcale nie tak. Znów odezwała się ta moja cholerna wyobraźnia. Tak naprawdę leżałem sobie wcale wygodnie ale nie w gabinecie przypominającym gabinety amerykańskich psychoanalityków. Ten, nazwijmy to z grzeczności "gabinet", przypominał nieco poczekalnię w wiejskim ośrodku zdrowia.Wolałem jednak wyobrażać sobie, że jestem u któregoś z takich psychoanalityków, których oglądem na amerykańskich filmach. Potrzebowałem teraz pomocy. Pomocy profesjonalisty, bo sam nie dawałem rady z własnymi myślami. Dusiły, krępowały wolę, dławiły chęć do życia. Nic teraz mnie nie interesowało. Nawet sprawy firmy przestały mnie tak naprawdę obchodzić, co byłoby nie do pomyślenia jeszcze kilka tygodni wcześniej.

Nasi "spece od zranionych dusz" nie mają jednak zmysłu estetycznego. Uznali, że gabinet psychoanalityka jest miejscem ich pracy a nie miejscem rozczulania się pacjenta nad swoim problemem. Może się mylę. Może jestem nieuprzejmy... może. Ale tutaj - jakieś świetlówki dające ponure światło. Bardziej pasujące do prosektorium. Okna zasłonięte, jak w czasie seansu u hipertajemniczej wróżki. Brakuje tylko ślepawego, zaspanego czarnego kota i wrzaskliwego kruka. Albo czegoś, co go nieporadnie udaje. Jedyne, co nie rozwiewa pozorów amerykańskości jest cena, którą facet, udający zainteresowanie, dyskretnie ziewający, potakujący i siedzący właśnie poza polem mojego widzenia, pobiera za godzinną sesję.

- Więc uzgodniliśmy, że pana problemem jest bezsenność spowodowana platoniczną miłością do tej... jak jej tam - zajrzał do notatek. - Grażyny/Natalii.
- Za chwilę dam mu w pysk - pomyślałem w duchu, ale grzecznie odpowiedzialem - tak, w tym jest właśnie problem.
- Czego pan ode mnie oczekuje? W jaki sposób mogę panu pomóc? - zapytał bez śladu emocji w głosie.
- Jak to, w jaki sposób - zdumiony zapytałem. Przecież to ja chciałbym wiedzieć. Chciałbym w końcu zapomnieć... Wolałbym, aby wcześniej powiedziała mi, że nie jest mną już zainteresowana i mam spieprzać z jej życia - odparłem naprawdę rozłoszczony jego pytaniem a może bardziej nienajlepszym stanem moich spraw sercowych.
- No tak, ale czy próbował pan się z nią skontaktować?
- Głupio mi, bo wyglada to na żebranie o litość, ale tak... próbowałem kilkakrotnie dokonać niemożliwego - zawstydzony odparłem
Ładunek ekspresji i ukrywanego w słowach bólu musiał zastanowić tego pychologicznego konowała, bo naraz usłyszałem:
- Proszę, niech pan zacznie opowiadać od samego początku. Chcę nakreślić jej portret psychologiczny. Może uda mi się na pańskiej psychice a raczej na pańskiej podświadomości wymusić inne spojrzenie na tę panią.
- Rany Boskie... jak to się zaczęło? Moment - przymknąłem oczy i zacząłem odpływać we wspomnienia.
***
   Właśnie. To pamiętam doskonale. Wszystko zaczęło się na imprezie u Leszka, gdzie pierwszy raz JĄ zobaczyłem. Nigdy wcześniej tam jej nie wydziałem. Na początku nie zauważyłem w niej nic szczególnego - ot, ładna dziewczyna, nawet bardzo ładna i może tylko bardziej naturalna niż inne, które tu znałem. Leszek przedstawił nas sobie. Padły zdawkowe jak w takiej sytuacji, grzecznośiowe komunały, kilka słów o sobie i podszedłem w stronę barku, gdzie stały baterie trunków i piwo. Grażyna/Natalia, bo tak miała na imię moja nowa znajoma, trzymała w szczupłych, ładnych, zadbanych dłoniach lampkę czerwonego półsłodkiego wina. Zauważyłem, że nie piła. Usiadła na kanapie tuż obok barku, gdzie jakaś parka całowała się tak, jakby to robiła po raz pierwszy i koniecznie chciała sobie to wzajem udowodnić. Widać było po zachowaniu Grażyny/Natalii, że nie spodobał się jej ten widok. Od samego początku wydawała mi się inna, siedziała samotnie, nie tańczyła a przede wszystkim nie piła. To było Coś. Zaskoczyła mnie swoim onieśmieleniem. I te jej niesamowite, niebieskie oczy w oprawie długich, ciemnych rzęs. Cholera...gdzie ja to już widzialem i gdzie byłem do tej pory ? I czemu taki ślepy ? Ja... wyczulony i reagujący na piękno ! Przecież to była prawdziwa perła rzucona w stado świń. Nie wyłączając mnie. Zacząłem się jej uważnie przyglądać. Zapytałem nawet Leszka, kim ona jest i skąd on ją zna, ale okazało się, że mój Lesio jest już tak pijany, że nie kojarzy nawet, kim on sam jest.
W pewnym momencie podeszła do Leszka i zapytała a raczej chciała to zrobić:
- Leszku, mógłbyś... - przerwała w pół słowa. Zauważyła, że gospodarz jest w stanie dalekim od akceptowania go przez przepisy obowiązującego prawa o ruchu drogowym.
- Nieważne, pójdę piechotą - zrezygnowana odparła.
W tym momencie mogłem wykorzystać to, że byłem nieprzyzwoicie trzeźwy, jak na tę godzinę i miejsce. Właściwie, to nie miałem dziś ochoty na alkohol. Miałem chandrę, która dość często mnie dopada a wtedy staram się nie przesadzać z alkoholem. Widać, tak było mi pisane z późniejszymi konsekwencjami, tego pozornie niewiele znaczącego faktu.
- Nie martw się, ja Cię przecież mogę podwieźć, jeśli oczywiście pozwolisz - szarmancko zaproponowałem, aż sam zdziwiłem się w duchu swojej odwadze. Bowiem bylo w Niej coś, co nakazywało szacunek i trzymało na dystans. To nie była jedna z tych ładnych i pustych lalek. O nie...robiła pozytywne wrażenie już przy pierwszym spotkaniu i bardzo zyskiwała przy bliższym poznaniu. Wierzcie mi na słowo - ona miała w sobie to COŚ, za czym podświadomie ganiamy jak Azorki, które zerwały się z łańcucha, gnane zakodowaną potrzebą przedłużania gatunku. Ale o tym może później...
- Nie trzeba, miałam tylko nadzieję, że Leszek będzie tak dobry i odwiezie mnie jak obiecal, ale okazało się, że całkowicie o mnie zapomniał.
- On się zawsze tak "zaprawia" na tych swoich imprezkach... Ale z tego powodu nie mogę pozwolić, abyś poszła pieszo do domu. Zrobiło się już bardzo późno i w dodatku na ulicach jest niebezpiecznie.
- A skąd wiesz, gdzie mieszkam?- uśmiechnęła się prezentując naprawdę śliczny, anielski uśmiech. Panie na Olimpie...przecież ja jestem skończonym durniem. Kretynem, który nie potrafił dostrzeć wcześniej takiego cudu i to w swoim pobliżu. Cholera...cały wieczór zmarnowany a mogło być tak wspaniale - pomyślalem rozżalony i zły na swoją głupotę. Jak kiedyś. Nie... lepiej tego nie wspominać.. lepiej nie ... po co zapeszać... to przecież może być nowe...może to nowe uczucie, takie prawdziwe... może przychodzi tak niespodziewanie i tak długo oczekiwane ? ! Panie.. pozwól...Czułem jak serce wali mi w piersiach ... jak wtedy... kiedy miałem 18 lat i pocałowałem po raz pierwszy. Kiedy tak patrzę teraz z bliska na Natalię, dostrzegam wiele podobieństw fizycznych. I ten jej opanowany sposób bycia. Niesamowite. Jak u tamtej.
- Improwizuję - bezwiednie uśmiechnąłem się. Czułem jak spływa do serca fala ciepła, przywołując bardzo odległe i niewyraźne wspomnienie innych niebieskich oczu w oprawie innych długich rzęs. Faktycznie, była piękna. Wcześniej nie zastanawiałem się nad tym, ale przecież tak naprawdę tylko ona jedna od samego początku mnie interesowała. Dlatego poprosiłem Leszka o poznanie mnie z Grażyną/Natalią. Tylko dlaczego zwlekałem... za cholerę nie rozumiem tego. Przecież nie była jak te wszystkie pannice, które tu się pojawiają. Puste, piękne i... łatwe. Była ślicznie ubrana. Miała na sobie karminową wieczorową suknię, która wyszła spod ręki naprawdę dobrego krawca.
Na zgrabnych nogach srebrne szpilki. Blond włosy zwyczajnie upięte w kok. Dawno nie widzialem takiej kobiecej fryzury. Do tego dyskretny makijaż, dobra szminka na obiecujących niebo ustach, zapach perfum...zaraz...tak, to Le de Givenchy. Nieźle. Co tam nieźle...Cudo !!!
Gdyby moje życie uzależniono w tym momencie od bezbłędnego opisania szczegółów jej ubioru , wybełkotałym: mgła, straszna mgła, ciemność w oczach, po czym bez jednego słowa protestu ustawiłbym się przed plutonem egzekucyjnym. Może jedynym mankamentem był jej wzrost. Miała niecale 160 cm. Ale co tam...miała boską figurę. No i te jej oczy...i usta...i wszystko...A więc - c' est la vie ! - pomyślałem sobie...
***
- Dobrze, ale pozwól, że chwilę tu jeszcze posiedzę. Moja koleżanka z pokoju zaprosiła na dziś wieczór swojego chłopaka a ja obiecałam nie pokazywać się do czwartej rano - powiedziala. Myślałam, że będzie mi się tutaj podobało, ale widzę, że to nie do tego typu imprez jestem stworzona - tym razem pojawił się w jej oczach lekki cień zmęcznia i jakby zniechęcenia.
- Wiesz co Natalio, weź swoje rzeczy i możemy jechać do jakiejś restauracji. Znam niezłą knajpkę, nawet niedaleko stąd, w której jest doskonała kuchnia..
- Ależ... - nie dokończyła.
- Ja zapraszam - uśmiechnąłem się szeroko i zachęcająco. W tej chwili byłem w stanie obiecać jej nawet to, że uczynię JĄ piękną Nefretete, nową królową Egiptu.
- No, wykrztuś to z siebie wreszcie - starałem się ułatwić jej pokonanie rozterek sumienia
- Wiesz, my w ogóle się nie znamy a ty, chcesz mi pomóc i jeszcze zapraszasz na kolację.
- Daję Ci uroczyste słowo honoru, że nie będę próbował Cię zgwałcić, podrywać ani w żaden inny sposób wykorzystać - powiedziałem to półżartem ale takim tonem, aby podkreśłał powagę moich deklaracji.
- Od dawna zadaję się z idiotami, którym obce jest piękno zawarte w literaturze, muzyce czy malarstwie. Wyjątek w tej zgrai niedoważonych mydłków stanowi Leszek. Ale wiesz jaki potrafi być, kiedy zbyt dużo wypije - starałem się wypaść jak najlepiej w jej oczach i jednocześnie usprawiedliwić moją tam obecność.
Praca architekta jest niezła a do tego dobrze płatna. Ale towarzystwo w jakim on się obraca jest umysłowo ograniczone. A ja mam okazję spędzić wieczór z piękną i inteligentną dziewczyną, co samo w sobie jest darem niebios na dzisiejszy wieczór. Chciałbym, nie tylko dziś...ale... Szybko wycofalem się z szalonego pomysłu, widząc czujne zdziwienie malujące się w jej spojrzeniu. Psiakrew...dlaczego zawsze usiłuję głupio błysnąć intelektem ?! Cholera...kiedy naprawdę tego potrzebuję - umiem przedstawić się w korzystnym świetle... I gdzie to jest we mnie ukryte ?! Przecież to jest nieuczciwe. Hmm...nawet dla mnie jest to zagadką. Ale ze mnie niedomyta świnia. A potem mam pretensje do mojej Nemezis... Niczym się nie różnię od tych, którymi tak pogardzam. Cholera....czy ja muszę koniecznie przed tym aniołem grać rolę chodzącego wzoru uczciwości i dobrych manier ? Ja ?!!!...
- No, dobrze...chodźmy na tę kolację - znowu ten jej wspaniały, ciepły, zniewalający uśmiech.
Wszystkie rozterki sumienia i obiekcje w jednej sekundzie szlag trafił. Za jeszcze jeden taki uśmiech stanę nawet przed Św. Inkwizycją, która feruje tylko jeden wyrok - auto da fe. A co mi tam...mam to teraz gdzieś !!!
***
   Siedzieliśmy w tej restauracji do drugiej w nocy. Opowiadała mi o swojej rodzinie, o tym, jak ciężka i odpowiedzialna jest praca pielęgniarki. Jak jest tej pracy oddana. Słuchałem jej i coraz bardziej byłem pod jej urokiem. Było to tak przyjemne, jak położenie się na rozgrzanym piasku plaży po całym dniu użerania się z podwykonawcami o jakość wykonanych robót. I chociaż teraz nie leżałem na plaży, czułem się fantastycznie. Jestem normalnym facetem, który chce spać prawie z każdą ładną dziewczyną, ale ONA... Grażyna/Natalia... była po prostu niesamowita. Stała się dla mnie olśnieniem i objawieniem. Zaskoczyła mnie kompletnie swoją osobowością a tym swoim spojrzeniem i śmiechem, zupełnie mnie zawojowała. Nie znałem nikogo oprócz Leszka, z kim mógłbym tak sensownie a przy tym swobodnie rozmawiać o wszystkimi i o niczym. I tyle czasu... bez znudzenia. Czułem się jak w niebie. I chyba to było widać po mnie, bo usłyszalem:
- Jesteś świetnym, inteligentnym facetem, wiesz ? - mówiąc to, Anioł uśmiechnął się do mnie
- No cóż, już taki pewnie się urodziłem, ale to zasługa mamy i taty - żartobliwie zastrzegłem się. Koniecznie chciałem zaimponować poczuciem humoru i elokwencją. Choć przyznaję - "luzacki" sposób bycia, nie leżał w mojej naturze. Ale, co się nie zrobi dla Anioła...
- Nie sądziłam, że spotkam kogoś interesującego na tym przyjęciu. A jednak okazuje się, że nawet w towarzystwie ludzi płytkich, znajdzie się jeden outsider - odpowiedziała poważnym tonem.
- Nie wiem, czy masz rację - zamyśliłem się. - Nie...zdecydowanie masz rację - poprawiłem się natychmiast.
Przecież musiałem podtrzymać w niej zainteresowanie moją, hmmm...było-nie-było, mocno kontrowersyjną osobą.
***
   Grażyna/Natalia miała jeszcze dwie godziny do powrotu, więc poszliśmy do mojego mieszkania. Nie protestowała. Zapewne miała nadzieję, że moje dobre wychowanie nie ubliży jej godności i dobrym obyczajom. Istotnie, nie myliła się. Nie miałem ochoty na seks. Rozmowa z nią dawała mi dzisiaj więcej niż seks. Tak... w tym dniu wyjątkowo starałem się być dżentelmenem, co niekoniecznie kłóciło się z moim sposobem bycia.
Usiedliśmy w moim przytulnym salonie. Rozglądała się z zainteresowniem. Wiem... te obrazy zawieszone na ścianach były jak otwarte okna na inny świat. Lepszy...piękniejszy świat. Świat, który wiedział co oznacza zagadkowe a przy tym proste słowo "Miłość." One, te obrazy, brylowały pośród natłoku głupich spraw małych duchem ludzi i całej ich niepoważnej codzienności. Znałem je na pamięć a przecież sam łapałem się na tym patrząc na nie, że mają jakąś taką magiczną władzę, która sensytywnego człowieka przenosi w świat pozbawiony indokrynacji i fabulacji.
Grażyn/Natalia zapewne bezbłędnie wyczuwała to przesłanie.

Najpopularniejsze opowiadania

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Forum - opowiadania
Reklamy
O autorze
marcinjodlowski
Użytkownik - marcinjodlowski

O sobie samym:  Sentymentalny i uczuciowy romantyk lubiący nastrojową muzykę Enio Morricone. Kocham nieziemski głos Lisy Gerrard. Bliski sercu jest mi także blues i to, o czym mówi - o smutku, utraconej miłości, nienawiści, płaczu, tęsknocie i nadziei. Nostalgiczny czarny blues słuchany nocą, stonowane światło lampki, snujący się leniwie zapach wspomnień, dobra gorąca kawa i mój ulubiony fotel - to jest to, co wprawia mnie w dobry nastrój. Wierzę wtedy, że ten świat wart jest miłości. Lubię styl końca lat trzydziestych XX wieku. A w nim kobiety kolorowe jak kwiaty, cudowne jak miłość, delikatne jak motyle wiosny. Jestem typem samotnika. Bywam często zamyślony, czasem radosny. Łatwo ulegam nastrojom chwili, bo każda z nich jest niepowtarzalna w swoim przemijaniu.Nie ośmielam się twierdzić, że jestem poetą lub pisarzem.Coś jednak każe mi pisać - więc siadam do komputera i piszę. Wtedy ludzie i ich sprawy nie mają dla mnie najmniejszego znaczenia.  
Ostatnio widziany: 2011-04-29 22:22:51