Miecznik (III)

Autor: poskart
Czy podobał Ci się to opowiadanie? 0

-Dość! – wydyszała w końcu przez spazmy śmiechu.

-Poddajesz się kwiatuszku? – zapytał przerzucając ją delikatnie na ziemię. Nie odpowiedziała, tylko przymknęła oczy, pocałowała go i objęła. Sięgnął niemal podświadomie do sznurowania jej sukni. Wtedy nachyliła się mu do ucha i słodkim, niewinnym głosikiem wyszeptała.

-Ja się nigdy nie poddaję. – po czym sprytną dźwignią przerzuciła go na plecy i znów zaczęła okładać go swoimi delikatnymi piąstkami, zamykając tym samym pętle rozkosznej, niemal dziecięco niewinnej przemocy. Leżeli tak przez kilka chwil z których z dużym prawdopodobieństwem dałoby się złożyć godzinę. Wpatrywali się w zasnute chmurami niebo, obejmowali, milczeli.

-Dlaczego taki jesteś? – zapytała w końcu Jaśmin, nie przestając jednak śledzić wzrokiem sporej chmury przypominającej kształtem konia. Miecznik skrzywił się lekko. Nie lubił rozmawiać o tym co robi. Dziewczyna kontynuowała. – Dlaczego nie zostałeś kimś innym… na przykład rolnikiem.

-Nie wiem. – odparł zgodnie z prawdą. – Chyba los zdecydował za mnie.

-Więc nie miałeś być mistrzem mieczy? To nie był twój cel?

Południowiec roześmiał się sztucznie, dalej leżąc na wznak wpatrywał się w jakiś odległy punkt na niebie.

-Nie wiem… Tak się po prostu stało. Mój mistrz uratował mi życie. W pewnym sensie. I tak to się zaczęło. – Jaśmin odwróciła się na brzuch podpierając uroczo gładką twarzyczkę na smukłych dłoniach. Jej szmaragdowe oczy zerkały to na niego, to na pobliską ścianę lasu.

-A gdybym kazała Ci to rzucić…

-Kazała?

-Poprosiła – uśmiechnęła się dziewczyna odrzucając ogniste kosmyki włosów które wiatr figlarz uporczywie zrzucał jej na oczy. Krak zamilkł na dłuższą chwilę. Spojrzał jej w oczy. Wyczytała w nich odpowiedź bezbłędnie.

-Lubisz to robić?

-Bo ja wiem… - założył ręce za głowę i znów patrzył w jakiś odległy punkt – Kiedy trzymam miecz… czuję się dużo pewniej. Czuję swoją siłę i spokój.

-I nie musisz bać się śmierci. – skwitowała młoda kobieta oglądając leśne zagajniki – Ani nikogo, prawda… -poświęciła mu swoje oczy – Bo kto mógłby pokonać mistrza mieczy…

Południowiec uśmiechnął się z niejaką dumą. Miała rację.

-Jest jak jest. Jestem mistrzem mieczy i teraz już nic tego nie zmieni.

Zmrużyła oczy choć słońce nie raziło od strony lasu gdzie podążał jej wzrok. Uśmiechnęła się smutno. Jeszcze nigdy nie widział u niej takiego uśmiechu.

Szczęk mieczy. Dźwięk był dlań bardzo wyraźny. Jaśmin chyba nic nie słyszała. Krzyk. Cichy, chyba męski, niezbyt odległy. Kolejne uderzenie. Krak odepchnął dziewczynę, która nie wyglądała jakby orientowała się co właśnie się dzieje. Zerwał się na równe nogi.

-Co się stało? – zapytała lekko zdezorientowanym tonem. Był już pewien, że nie słyszała tego co on, nie była przyzwyczajona by wyłapywać odległe dźwięki bitwy. Te, dochodziły od pobliskiego zagajnika. Miecznik zauważył mimochodem, że dziewczyna nie słyszy nic mimo twarzy skierowanej właśnie w tamtą stronę. Nie myślał. To był odruch, wpojone latami treningu zachowanie. Z dłonią ułożoną na rękojeści miecza jednoręcznego pognał do lasu. Znów szczęk uderzenia. Z pewnością jest ich dwóch. Pojedynek? Za blisko zamku, tutaj przecież są zakazane. Minął pierwsze drzewo. Dalej ani śladu walczących. Jakiś okrzyk, dużo bliższy niż poprzednio. Przeskoczył zwalony pień i przychylony przemknął przez rozłożysty krzew.. Już ich widział, chociaż oni jeszcze nie zdawali sobie sprawy z jego obecności.

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Forum - opowiadania
Reklamy
O autorze
poskart
Użytkownik - poskart

O sobie samym:
Ostatnio widziany: 2011-10-27 15:01:53