Panoptikum

Autor: Tomaszek
Czy podobał Ci się to opowiadanie? 0

Do domu wchodziło się przez ciemne, zawsze wilgotne jak skóra węża, podwórko. Na łuskach betonowych płyt, wyścielających przestrzeń ograniczoną zagrzybionymi murami kamienicy, spoczywały dowody istnienia człowieka – głównie jako formy białka. Resztki jedzenia, ekskrementy i strzępy gazet łypały niechętnie z dołu, trwając niezłomnie na pozycjach wokół trzepaka, rachitycznego, surrealistycznego drzewa i przy śmietniku – stolicy ich królestwa. Dziwaczne stwory, przypominające nieco psy, pomagały im w ekspansji na przyległe terytoria. Wszystkiemu przyglądały się gołębie, zdemoralizowane swobodą, jaką posiadły dzięki skrzydłom, ozdabiające swymi białymi odchodami rdzawo-szarą liszajowatość śródmiejskiego wieloboku. Mieszkańcy wieloboku niewiele różnili się od niego kolorem i fakturą. Trudno było również rozpoznać ich płeć i wiek, bowiem zjawisko mimetyzmu panoszyło się niekontrolowanie, upodabniając wszystkie żywe i martwe elementy krajobrazu podwórza do pokrytych popiołem Wezuwiusza Pompejów. Zdumiewające było jednak to, że czasem poruszali się i wykazywali aktywność, wydając z siebie ochrypłe bądź gardłowe dźwięki, przypominające gulgotanie indyków. Ten prosty sposób komunikowania się był jednak niezwykle skuteczny - zawsze po takich improwizowanych duetach, tercetach a nawet chórach, następowało wielkie wydarzenie, można by rzec odświętne, gdyby nie jego duża częstotliwość. Zaczynało się zwyczajnie, zawsze tak samo, od nabycia i skonsumowania niewyszukanego wina, piwa bądź w sytuacji skrajnej, denaturatu - koniaku ubogich. Rytuał ten prowokował psopodobne stwory do merdania, szczekania i sikania, czyli powszechnie przyjętych wśród prawdziwych psów zachowań. Wtedy też panoptikum ożywało na dobre, a stan podniecenia narastał niczym śnieżna kula. Czerwone, wilgotne twarze, przyczepione do szarych, zapleśniałych korpusów kiwały się w niesłyszalnym rytmie, szkliste, bezbarwne oczy wędrowały w ślad za butelką, niczym spojrzenia wiernych podczas misterium. Z gardeł płynęło andante najwyższej szczęśliwości. Otwierały się okna, w których zasiadali bezzębni widzowie tego naturalistycznego teatru, wykrzywiając pomarszczone twarze w grymasie uznania lub niechęci dla aktorów. Trudno było nam określić ich emocje, bowiem oblicza okiennych golemów trwały w chorobliwych skurczach, niczym tanie karnawałowe maski. Również dźwięki, wydawane przez widzów podwórzowego spektaklu, brzmiały jak tajemne kody łodzi podwodnych, zrozumiałe tylko dla wtajemniczonych. Drzwi do naszego mieszkania znajdowały się na samym końcu wieloboku. Pokryte łuszczącą się farbą i magicznymi znakami podwórzowych czarodziejów, wstydliwie osłaniały sień, której podstawową, trwałą i majestatyczną nutą zapachową była uryna. Jej zapach wgryzł się w ściany korytarza z siłą, której nigdy nie dałoby się uzyskać celowym działaniem. Był to zapach historii, zapach setek hektolitrów oddanego tutaj przez dziesięciolecia moczu, uryny robotników, pijaków, dziwek, psów i kotów, bezrobotnych, dzieci i starców, którzy z upodobaniem i godnością zaznaczali swój teren, bez skrępowania, w pełni poddając się atawizmowi. Niektórzy, zaskoczeni w czasie czynności fizjologicznych, udawali, że ich tu nie ma, że to nie oni, odwracając głowę i czasami nawet powstrzymując strumień moczu - ci, obarczeni większą niż przeciętna wrażliwością, należeli do moralnej i intelektualnej elity wieloboku, zazwyczaj też posiadali w mieszkaniach kran z wodą, niewątpliwy symbol ich wysokiego w kamienicy statusu. Nigdy jednak, mimo naszego zrozumienia i tolerancji dla ich obyczajów, nie zaakceptowali nas, odnosząc się do ojca i matki z wrogim szacunkiem, jak do obcych, dziwnych zwierząt, które mogą okazać się nieobliczalne. Za drzwiami, oddzielającymi nasze mieszkanie od szarej i wonnej sieni, rozpościerał się świat, który nasza matka stworzyła, a właściwie przeniosła z czasów, kiedy jeszcze byliśmy bogaci i mieszkaliśmy w miejscu, w którym nikomu do głowy nie przychodziło, że is

Najpopularniejsze opowiadania
Inne opowiadania tego autora

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Forum - opowiadania
Reklamy
O autorze
Tomaszek
Użytkownik - Tomaszek

O sobie samym: Urodziłem się 1 lipca 1964 roku w Łodzi. Nie wiem kiedy umrę i to mnie troche niepokoi. Ukończyłem geografię (hydrologię) na UŁ. W roku 2000 porzuciłem pracę najemną i zająłem się rzeczami przyjemnymi. Moja matka jest tym przerażona. Aha, te przyjemne rzeczy to filozofia, literatura klasyczna, fotografia, pisanie, ogród. Zapraszam na moją stronę www.sobieraj.art.pl
Ostatnio widziany: 2011-04-18 19:52:25