Zawsze aresztowałam złoczyńców. Fragment książki „Zuza Wróbel na tropie"

Data: 2024-05-06 12:12:42 | artykuł sponsorowany | Ten artykuł przeczytasz w 11 min. Autor: Piotr Piekarski
udostępnij Tweet

Mam na imię Zuza, Zuza Wróbel i jestem detektywką. No dobrze, może formalnie jeszcze nią nie jestem, ale jestem pewna, że nią zostanę w najbliższej przyszłości. Któż inny nadawałby się do tej roli bardziej, niż ja?

Skąd u Zuzy taka pewność siebie? Otóż jest bratanicą Antoniego Wróbla, słynnego komisarza policji.

A ponieważ kłopoty zawsze jej szukają, w pierwszą aferę pakuje się niemal zaraz po przyjeździe do stolicy.

Kiedy w tajemniczych okolicznościach zostaje porwany nauczyciel matematyki, Zuza postanawia dowiedzieć się, kto za tym stoi. Do swojego planu włącza koleżankę Ankę Sikorę, gazeciarza Franka i jego kumpli, a także (niechętnie) gimnazjalistę Tadeusza z Domu pod Dębem. Trop prowadzi do matematyków pracujących nad złamaniem Enigmy - niemieckiej maszyny szyfrującej.

Kłopoty czekają Zuzę niemal na każdym warszawskim skrzyżowaniu. Do tego musi prowadzić sprawę w tajemnicy przed wujostwem. Rozwiązywanie kryminalno-szpiegowskiej afery to absolutnie nie to, czego oczekuje się od gimnazjalistki! Czy Zuzi i jej przyjaciołom uda się wywieść w pole groźnych przeciwników?

Zuza Wróbel na tropie grafika promująca książkę

Wartka akcja, zaskakujące wydarzenia, Enigma, wybitni szyfranci, obcy wywiad, rywalizacja między młodymi detektywami, a do tego humor, przedwojenna stolica z jej gwarą, klimatem i mieszkańcami. Wszystko to razem tworzy znakomitą powieść detektywistyczną z Warszawą w tle. Do lektury książki Tomasza Duszyńskiego Detektywi z Domu pod Dębem zaprasza Wydawnictwo Dwukropek. W ubiegłym tygodniu na naszych łamach zaprezentowaliśmy premierowy fragment książki Zuza Wróbel na tropie. Detektywi z Domu pod Dębem. Dziś czas na kolejną odsłonę tej historii:

ROZDZIAŁ PIERWSZY

14 października 1932 roku, Warszawa

– Dzień dobry panience! Panienka zawsze tak zbiega z tych schodów, że wydaje mi się, że nogi pogubi!

– Jak je pogubię, panie Piątek, to pan na pewno je znajdzie! Tylko proszę ich nie zamiatać pod dywan ani nie wyrzucać!

Dozorca Piątek zaśmiał się rubasznie i machnął ręką. Wie, że trudno mnie zatrzymać. Być może powinnam schodzić po schodach jak dama, ale zawsze mi się gdzieś spieszy. Tak jak teraz do szkoły, do której zaraz będę spóźniona.

Wybiegłam na ulicę Polną, zastanawiając się, czy spakowałam wszystko, co trzeba. Szkolna teczka była niepokojąco lekka, jakby jakimś przedziwnym sposobem wszystko, co do niej włożyłam, zdążyło wyparować.

Warszawa już dawno obudziła się do życia. Wskoczyłam do tramwaju i uspokoiłam oddech. To miasto zawsze mnie zachwycało i często o nim śniłam. O wysokich budynkach, automobilach i tramwajach. O kinie i teatrach rewiowych, o targu nazywanym Kercelakiem, na którym można było kupić wszystko: mydło i powidło, a nawet klejnoty królowej Marysieńki. Śniłam też o tej ciemnej, fascynującej stronie stolicy – bandzie Taty Tasiemki, który był gangsterem porównywanym do mafiosów z Chicago, oraz o kasiarzach napadających na banki i rozpruwających kasy pancerne pełne sztabek złota. Nie muszę wam chyba mówić, że w tych snach zawsze aresztowałam złoczyńców. Tatę Tasiemkę i jego bandę zakuwałam w kajdany, a kasiarza Szpicbródkę wsadzałam za kratki. Ach, gdyby te sny były prawdziwe! Pisano by o mnie w gazetach! Jak o wujku…

Wyskoczyłam na przystanku na wprost gazeciarza.

– „Kurier Poranny”! U nas z pierwszej ręki o tym, co na świecie, bo pewnie nic o nim nie wiecie! Horoskop maga Bim Salabima, lepszego znawcy przyszłości ni ma! Informacje prawdziwa bomba, kto nie kupuje, ten trąba!

Franka słychać było na całej ulicy. W tłumie ludzi spieszących za swoimi sprawami był jak boja na morzu. Co chwilę ktoś do niego podchodził i rzucał monetę. Chłopak łapał zapłatę w locie i wręczał klientowi gazetę. Nie ukrywam, że byłam jego stałym klientem. Jako detektywka muszę przecież wiedzieć, co się dzieje w Warszawie. Mój dziadek mawiał, że wiedza jest orężem, który trzeba cały czas ostrzyć. Znaczy że trzeba cały czas się uczyć i zdobywać informacje. Przede wszystkim detektyw musi być na bieżąco ze wszystkimi wydarzeniami. Poza tym, muszę przyznać, czytuję horoskopy tych wszystkich magów od siedmiu boleści, bo lubię się pośmiać z ich przewidywań. Według tego, co ostatnio wyczytałam, powinnam lada chwila zdobyć fortunę i wyjechać gdzieś za granicę z mężem, księciem o koziej bródce, z którym doczekam się gromadki dzieci. Zgroza…

– Miażdżąca kinowa premiera! – Franek jeszcze mnie nie zauważył. Jego głos przebił się ponad gwar miasta, warkot ciężarówek, sygnały klaksonów i zgrzyt tramwaju. – On kocha ją, a ona jego… Chyba że mu powie, by spadał na drzewo! A skoro o drzewie mowa: Człowiek małpa w kinie Światowid!

– Franek, daj mi jeden egzemplarz.

– Jeszcze ciepła gazetka w rączki szanownej panienki! – Chłopak wyszczerzył się do mnie, puścił oko i złapał lśniącą monetę. Zaraz będzie padać. Mam nadzieję, że szanowna panienka zabrała ze sobą parasol.

– Zdążę przed deszczem, a jak nie, to przebiegnę pomiędzy kroplami.

– Jasne, jasne! – Franek znów wyszczerzył zęby. Cały czas obsługiwał klientów. Widziałam, jak ktoś sięga po gazetę zza moich pleców. Ciemne skórzane rękawiczki uchwyciły „Kuriera Porannego”, zamarły na chwilę, a potem szybko zniknęły z pola widzenia. – Widzę, że panienka Zuza jest szybsza od koni wyścigowych!

– A żebyś wiedział, Franku. Mam dla ciebie kanapkę, chcesz?

– Sie wie! – odpowiedział z entuzjazmem chłopak, bo kanapki mojej cioci wprost uwielbiał.

Otworzyłam teczkę. Okazało się, że rzeczywiście zapomniałam zeszytów i podręczników. W środku wymacałam tylko książkę, którą akurat się zaczytywałam, i śniadanie. Podałam chłopakowi jedną z owiniętych papierem bułek. Ciocia robiła mi do szkoły stos kanapek, których nigdy bym sama nie przejadła. Wiedziałam, że Franek pochłonie bułkę z ogromną ochotą. Był chudy jak szczapa i umorusany. Nie miał pewnie nawet czasu, by zrobić sobie coś do jedzenia, a założę się, że nie było go także stać na porządny posiłek.

Przejrzałam gazetę w pośpiechu. Pisali coś o nastrojach w Genewie i intrygach Niemiec, przeleciałam wzrokiem reklamę Domu Mody Hersego, dowiedziałam się, że winiarnia „Ziemiańska” na dzisiejsze śniadanie poleca solankę z jesiotra i bliny z kawiorem, uniosłam brwi w zdziwieniu nad tekstem o człowieku będącym medium, przesuwającym siłą umysłu różne przedmioty, i meteorycie, który spadł na Wołyniu. Straciłam nadzieję, że znajdę przy tekście o strzelaninie w zakładzie fryzjerskim to, czego szukałam, w końcu jednak poczułam, jak serce zaczyna mi szybciej bić. Znów pojawiło się ogłoszenie, które ostatnio spędzało mi sen z powiek. Zagadka, przed którą stanęła Zuza Wróbel! Miałam nadzieję, że rozwiążę ją, zanim ktoś przestanie umieszczać ogłoszenia w „Kurierze” i minie okazja, by poznać tajemnicę niezwykłych wiadomości.

– To ja lecę, Franek!

– Dobrego dnia, panienko Zuzanno!

Pognałam, odprowadzana kolejnymi rymowankami Franka i pokrzykiwaniami tragarzy. Gazetę włożyłam do teczki, bo na chodnik pacnęło właśnie kilka ciężkich kropli deszczu.

Do budynku dobiegałam razem z ulewą. Na szczęście tuż przed szkołą czekała na mnie z parasolem moja nowa przyjaciółka, Ania Sikora. Któż zna mnie lepiej, jak nie ona? Wiedziała, że z roztargnienia i niefrasobliwości na pewno zapomnę parasola czy choćby kapelusza. Rozbryzgując trzewikami kałuże, wbiegłyśmy rozbawione do gimnazjum. Wyglądałyśmy jak zmokłe kury. Parasol jakimś dziwnym sposobem w ogóle nie spełnił swojej funkcji, właściwie to zastanawiam się, czy nie napisać w tej sprawie listu do producenta.

Przyznam szczerze, że Państwowe Gimnazjum i Liceum imienia Klementyny z Tańskich Hoffmanowej w pierwszym dniu wydało mi się przerażające. Wujek podwiózł mnie wtedy pod sam gmach szkoły, odwrócił się do mnie i powiedział:

– Zuzo, to twoje gimnazjum.

Nieźle, prawda? Po żołniersku, bez żadnego rozczulania się. Wypchnął mnie z samochodu, zatrzasnął drzwi i tyle go widzieli. To taki styl – wrzucanie ludzi na głęboką wodę. Albo człowiek sobie poradzi, albo utonie. Pierwszy raz przyszłam do gimnazjum blisko tydzień po rozpoczęciu zajęć, ale wujek zupełnie to zignorował. Nikogo tu nie znałam, nie wiedziałam, dokąd iść i gdzie szukać swojej klasy. Nie zrozumcie mnie źle, jestem odważna, radzę sobie w różnych sytuacjach, ale wtedy wchodziłam do gimnazjum z duszą na ramieniu. Byłam pewna, że rzucona na tę głęboką wodę zaraz pójdę na dno.

Stało się jednak inaczej. Koło ratunkowe rzuciła mi Anka Sikora. Dosłownie wpadłyśmy na siebie w drzwiach, nabiłyśmy sobie guzy na głowach i zostałyśmy najlepszymi przyjaciółkami. Czasem tak to się w życiu dzieje. Nie żeby Anka mnie polubiła z powodu wstrząsu mózgu…

W gimnazjum uczę się już miesiąc i muszę przyznać, że całkiem mi się tutaj podoba. To żeńska szkoła, w przeciwieństwie do poprzedniej, do której uczęszczałam. Tamta była koedukacyjna, bo uczyli się w niej i chłopcy, i dziewczyny. Z początku nie wiedziałam, jak się do tej zmiany przyzwyczaję. Chyba odruchowo szukałam wzrokiem wyrostków popisujących się na korytarzu. Brakowało mi głupkowatych uwag, stania na głowie i niezdarnych zalotów. Naprawdę, w dawnej szkole czułam się czasem jak w zoo i było się z czego pośmiać. Niemal jak na premierze filmu Człowiek małpa.

– Ależ pogoda! Po prostu tego nienawidzę, nienawidzę!

Dałam się Ance wyżalić. Przyzwyczaiłam się już, że zawsze musi trochę pomarudzić. Gdy na dworze było gorąco, było jej za gorąco, gdy na dworze było zimno, było jej za zimno, a gdy pogoda była w sam raz, było jej oczywiście… za w sam raz. Na szczęście zły humor szybko jej mijał.

– Idziemy dzisiaj do cukierni? A może do parku?

– Jak przestanie padać – przypomniałam.

– No tak. – Anka nieco oklapła. – Nienawidzę deszczu… Zaśmiałam się, weszłyśmy do klasy. Dzisiejszy plan lekcji zaczynał się od matematyki. Profesora Stanisława Kostrzewskiego jeszcze nie było. Zajęłam miejsce przy oknie i wyjrzałam na zewnątrz. Było ciemno i ponuro, jakby zaraz miała zapaść noc. Wystarczyło lekko się wychylić znad ławki, żeby dostrzec ulicę. Warszawa tonęła w deszczu. Studzienki kanalizacyjne nie nadążały z odprowadzaniem wody. Przejeżdżający tramwaj przypominał barkę rzeczną, która często spływała Wisłą w stronę Gdańska. Fale rozbijały się o krawężniki, zatapiając dużą część chodnika. Tramwaj stanął, wyskoczyli z niego ludzie z parasolami w dłoniach. Już po kilku krokach musieli wylewać wodę z butów. Nad kamienicami błysnęło i niemal w tej samej chwili po niebie przetoczył się ogłuszający grzmot. Wszystkie odruchowo podskoczyłyśmy na krzesłach.

– Profesora nie ma. Myślisz, że się spóźni? Może utknął gdzieś po drodze?

Zdążyłam się zorientować, że Anka nie przepada za matematyką. A może nie przepadała za profesorem Kostrzewskim? Przyznam, że na pierwszy rzut oka ten nauczyciel nie budził sympatii. Każdy się go bał. Zwłaszcza jego ponurej miny, przenikliwych oczu i spiczastych wąsów, które wyglądały jak dwa naoliwione szpikulce. Jeśli ktoś chce sobie wyobrazić profesora, powinien pomyśleć o połączeniu australijskiego strusia z sumem (przez te wąsy). Chodził wyprostowany jak struna, można było odnieść wrażenie, że połknął kij od szczotki, bo jego plecy były idealnie proste nawet wtedy, gdy siadał. Uczennice nazywały go Pułkownikiem, bo wiele lat służył w wojsku, jeszcze u boku marszałka Piłsudskiego. Wypowiadał polecenia basem, jakby wydawał rozkazy żołnierzom, i pilnował dyscypliny, jakbyśmy wszystkie zaciągnęły się do armii, a nie były uczennicami warszawskiego gimnazjum.

W naszym serwisie przeczytacie już kolejny fragment książki Detektywi z Domu pod Dębem. Powieść kupicie w popularnych księgarniach internetowych:

Tagi: fragment,

Zobacz także

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Książka
Detektywi z Domu pod Dębem. Zuza Wróbel na tropie
Tomasz Duszyński1
Okładka książki - Detektywi z Domu pod Dębem. Zuza Wróbel na tropie

,,Mam na imię Zuza, Zuza Wróbel i jestem detektywką. No dobrze, może formalnie jeszcze nią nie jestem, ale jestem pewna, że nią zostanę w najbliższej przyszłości...

dodaj do biblioteczki
Wydawnictwo
Recenzje miesiąca
Upiór w moherze
Iwona Banach
Upiór w moherze
Jemiolec
Kajetan Szokalski
Jemiolec
Pożegnanie z ojczyzną
Renata Czarnecka ;
Pożegnanie z ojczyzną
Sprawa lorda Rosewortha
Małgorzata Starosta
Sprawa lorda Rosewortha
Szepty ciemności
Andrzej Pupin
Szepty ciemności
Gdzie słychać szepty
Kate Pearsall
Gdzie słychać szepty
Góralskie czary. Leksykon magii Podtatrza i Beskidów Zachodnich
Katarzyna Ceklarz; Urszula Janicka-Krzywda
Góralskie czary. Leksykon magii Podtatrza i Beskidów Zachodnich
Zróbmy sobie szkołę
Mikołaj Marcela
Zróbmy sobie szkołę
Siemowit Zagubiony
Robert F. Barkowski ;
Siemowit Zagubiony
Pokaż wszystkie recenzje