Po lekturze "Traktatu..." zakochałam się w prozie Myśliwskiego. Uważałam, że pisze idealnie. Bo pisze. Z tym że tutaj czegoś mi brakowało. Mamy, owszem, genialnie poprowadzoną opowieść, w której wspólnym mianownikiem dla wszystkich zdarzeń, osób jest notes. Piękna robota, Myśliwski jego wątek poprowadził po mistrzowsku.
Ale to książka bardzo smutna. I o niczym. Smutna, bo każdy napotykany bohater nosi w sobie jakąś ranę, każdy jest pesymistą, każdy widzi marność świata, każdy cierpi na weltschmerz. A dlaczego o niczym? Bo nie wiem, co odpowiedzieć na pytanie: o czym. Mamy miłość, mamy seks, mamy krawiectwo, mamy antyki, mamy wojnę, mamy sto tysięcy zajęć, postaci, ciekawych, ale chyba zbyt licznych, żeby mogły zapaść w pamięci. O sercu nie wspominam.
W całym tym nadmiarze dostrzegam pewien brak. I nawet nie wiem, czego on dotyczy. Może tej subtelnej szczypty tajemniczej otwartości, z której składa się "Traktat...". Tutaj niby też wszystko wiemy o głównym bohaterze, a jak przyjdzie co do czego, nie znamy go z imienia, nie jesteśmy w stanie określić wieku, żadnych danych kontaktowych. Ale bardzo dobrze pamiętam poprzednią powieść - tam, choć narrator tak wylewnie o sobie opowiadał, ciągle było mi mało i mało, złościłam się, czytając udzielone odpowiedzi na pytania, których nie zanotował. Tam wciąż był nieodkryty. Tutaj czuję, że o bohaterze wiem za dużo rzeczy błahych, a dotkliwie mało tych naprawdę ważnych.
Cały czas chodzi mi po głowie myśl, że tych dwóch książek nie można ze sobą porównywać, bo są skrajnie różne. A jednak nie sposób, ciągle nie sposób.
Informacje dodatkowe o Ostatnie rozdanie:
Wydawnictwo: Znak
Data wydania: 2013-09-12
Kategoria: Literatura piękna
ISBN:
978-83-240-2780-4
Liczba stron: 448
Dodał/a opinię:
asza
Sprawdzam ceny dla ciebie ...