Życie Eustacii i Willow potoczyło się zupełnie inaczej, choć losy ich obu ukształtował ten sam mężczyzna- ich ojciec. Ta pierwsza została podle odepchnięta i pozbawiona ojcowskiego zainteresowania. Tę drugą kochano szczerze i bezwarunkowo, zapewniając jej wszystko, co najlepsze. Zawał mężczyzny sprawia, że ich codzienność ulega wielkim zmianom. Czy poradzą sobie z nowymi wyzwaniami? Czy znajdą w sobie siłę i zdolność do wybaczania? Czy siostrzana miłość przestanie być dla nich obcym pojęciem?
„Nie przesadzę, gdy powiem, że stałam bez wątpienia na wierzchołku góry, którą była miłość mego ojca, podczas gdy ona tkwiła u podnóży, podnosiła bezsilnie wzrok i nie mogła wspiąć się ani o milimetr”.
Tym, co podoba mi się najbardziej w najnowszej powieści klubowej, jest pierwszoosobowa narracja prowadzona naprzemiennie przez obydwie bohaterki. Z jednej strony poznajemy Eustacię, kobietę dojrzałą i osiągającą zawodowe sukcesy, która wciąż zmaga się z koszmarami przeszłości. Z drugiej strony mamy do czynienia z Willow- nastolatką, której świat zatrząsł się w posadach. Autorka świetnie poradziła sobie z odzwierciedleniem charakterów tych bohaterek i ich problemów, stwarzając dwa pełne i wyraziste kobiece portrety oraz dwa różnorodne światy. Polubiłam je, choć każdej z nich miałabym chęć coś zarzucić- może to lepiej, w końcu nie istnieją ani idealni ludzie, ani idealni książkowi bohaterzy.
Na początku powieść mnie nie urzekła. Czytało się ją bardzo dobrze, ale nie mogłam znaleźć niczego, co czyniłoby tę pozycję wyjątkową. Z czasem jednak poczułam się zaintrygowana tymi skomplikowanymi więziami rodzinnymi i tajemnicami przeszłości. Podążając za bohaterkami starałam się zrozumieć, dlaczego ich życie potoczyło się tak, a nie inaczej oraz szukałam usprawiedliwienia dla popełnionych błędów. Relacje między poszczególnymi uczestnikami tego spektaklu nie były łatwe, choć mam wrażenie, że te wzajemne oskarżenia, wyrzuty sumienia oraz ciężkie emocje, pozwoliły uniknąć przesłodzenia tej historii, przynajmniej w pierwszej części.
„Rzecz w tym, że choć tego nie chciałam- a przez lata wręcz się przed tym wzbraniałam- wciąż żywiłam do niego miłość. Czy raczej miłość żywiła się mną”.
Wydaje mi się, że to idealna książka o kobietach i dla kobiet. Marisa De Los Santos bardzo mądrze pokazuje trudy bycia sobą i życia w zgodzie z i innymi. Z kart jej powieści uderza w nas realizm i prawda, w których czytelniczki z pewnością chętnie się zatracą. Te kobiety przypominają nam siostry, matki i przyjaciółki, które kochamy, choć czasami sprawiają nam ból i zawodzą.
Niestety, w moim odczuciu nie jest to powieść idealna. Mimo intrygującej fabuły, czegoś mi zabrakło. W drugiej części powieści wszystko zaczęło się wszystkim układać. Być może w ten sposób autorka próbuje przekazać nam nadzieję oraz pozostawić z pozytywnymi emocjami, ale mnie to nie przekonuje. Ta seria szczęśliwych zakończeń, nieco mnie rozdrażniła. Mam świadomość, że miłość to uczucie niezbędne w życiu każdego z nas, ale nie lubię, kiedy takich wątków w powieści jest za dużo i kiedy zaczynają mieć dominujące znaczenie, co za dużo to niezdrowo. Mimo wszystko jednak uważam, że to książka mądra, dobrze napisana i istotna. Każdy znajdzie w niej coś dla siebie, choć nie każdy będzie nią oczarowany.
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Data wydania: 2016-05-05
Kategoria: Literatura piękna
ISBN:
Liczba stron: 440
Dodał/a opinię:
Ewelina Olszewska
Dla trzydziestojednoletniej Cornelii Brown życie jest cyklem filmowych momentów, a "Jimmy Stewart jest zawsze i bezdyskusyjnie najwspanialszym mężczyzną...