Ta książka Bernarda Miniera jest inna niż "Nie gaś światła" (o której pisałam kiedyś na blogu). Akcja dzieje się na jednej z wysp archipelagu San Juan (blisko granicy pomiędzy USA i Kanadą), a głównymi bohaterami są nastolatkowie. Nie przepadam za takimi thrillerami. Wolę, gdy postacie są nieco starsze. Po rozpoczęciu lektury okazało się ponadto, że została ona napisana w przeważającej mierze w narracji pierwszoosobowej. Trochę mnie to zaskoczyło, ponieważ miałam jeszcze w pamięci "Nie gaś światła", w której autor przekazał historię za pomocą narratora w trzeciej osobie. Wspominam tamtą powieść dobrze do tej pory. Niestety muszę przyznać, że początek tej książki był dla mnie nieco trudny i mało ciekawy. Na szczęście po jakimś czasie przywykłam do narracji a historia mnie wciągnęła...
Najważniejsze, że jest tu skomplikowana intryga i mnóstwo tajemnic. Może trudno w to uwierzyć, ponieważ akcja dzieje się na niewielkiej wyspie, gdzie wszyscy się znają. Jednak jak się okazuje każdy ma tu mroczne "grzeszki" na sumieniu i właśnie dlatego co i rusz autor zasypuje nas nowymi tropami. Na szczęście nic tu nie jest pozostawione przypadkowi. To właśnie lubię. Jak na "straszną" historię mamy tu oczywiście trupa, a podejrzewany przez organa ścigania bohater "bawi" się nawet w detektywa-amatora. Oprócz śledztwa pisarz zdecydował się dodatkowo poruszyć także ciekawe tematy. Dość szeroko omówił kwestię zagrożenia ze strony nowych technologii czy rodzin tworzonych przez osoby tej samej płci. Jako kolejny plus można tu wymienić atmosferę lokalizacji. Mgła, lasy, pagórki i deszcz. Zamknięta społeczność, odizolowane tereny. Dołączono nawet mapkę okolicy (zaznaczono na niej Glass Island) jednak podczas moich poszukiwań tej wyspy (tak - szukałam dość długo) na "google maps" i niestety jej nie odnalazłam. Może to jednak fikcyjne miejsce...
Historia zaczyna się spokojnie, bardzo powoli. Jak okazało się jednak to tylko cisza przed burzą. Niepokój i paranoja koncentrują się (jakby etapowo) wokół bohaterów jak głodne sępy. Nie znalazłam tu na szczęście podniosłego tonu a jednocześnie język nie otarł się o zbytnią prostotę. Czasem słuchamy opowieści z ust narratora wszechwiedzącego, innym razem głównego bohatera - 16-letniego Henry'ego. Momentami przeszkadzała mi niepotrzebna wulgarność. Dodatkowo niestety niektóre fragmenty historii zabrzmiały jak dla mnie trochę nieprzekonująco. Jakby pisarz obawiał się, że czytelnik nie zrozumie bardziej złożonych problemów i w efekcie maksymalnie je uprościł. Podobało mi się natomiast to, że Bernard Minier często pozwolił tu czytelnikowi na użycie wyobraźni. Zbudowanie obrazów z podpowiedzi. Na koniec nie mogę nie wspomnieć o tym, że ostatnich 50 stron zaparło mi dech w piersiach. Takiej końcówki nie przewidziałam. Z czystym sumieniem mogę stwierdzić, że "Paskudna historia" to była dla mnie przyjemna rozrywka.
Wydawnictwo: Rebis
Data wydania: 2015-10-06
Kategoria: Kryminał, sensacja, thriller
ISBN:
Liczba stron: 416
Tytuł oryginału: Une putain d'histoire
Język oryginału: francuski
Tłumaczenie: Monika Szewc-Osiecka
Dodał/a opinię:
Agnieszka Chmielewska-Mulka
Maj 1993. Zwłoki dwóch sióstr zostają znalezione na brzegu Garonny. Dziewczyny, ubrane w pierwszokomunijne sukienki, siedziały naprzeciwko...
W wigilijny wieczór Christine Steinmayer, znana dziennikarka radiowa, wybiera się na pierwsze spotkanie z rodzicami narzeczonego. Przed wyjazdem...