O serii The Walking Dead ciężko jest nie usłyszeć. Ktoś ogląda serial, kto inny czyta komiks, a od jakiegoś czasu możemy znaleźć na półkach księgarni również książki z tego uniwersum. W dodatku bardzo nietypowe książki, nie mówią one o dobrze nam znanej ekipie dowodzonej przez szeryfa a o początkach mniej nam znanego arcyłotra – Gubernatora. Kirkman twórca bestsellerowej serii porwał się na coś co bardzo rzadko wychodzi, fani z reguły odrzucają takie spin-offy i z reguły zamiast sukcesu są gwoździem do trumny.
Philip Blake razem ze swoją ukochaną córką, słabym bratem i dwójką przyjaciół starają się przetrwać w świecie w którym zombi przestali być fikcją. Powoli zmierzają do Atlanty, gdzie jak podają komunikaty z ostatnich już istniejących mediów, znajduje się obóz dla tych co przetrwali. Droga jest równie trudna co prawda którą poznają po dotarciu w wymarzone miejsce, a życie Gubernatora tak naprawdę dopiero się zaczyna.
Na początku muszę się przyznać do dwóch rzeczy; po pierwsze jestem wielką fanką serialu telewizyjnego „The Walking Dead”, po drugie nigdy nie miałam w rękach komiksu na bazie którego powstał serial.
Na samym początku, chyba jak każdy fan serii, bałam się, że książka zniszczy wszystko. Spin-off jest ryzykownym zagraniem ponieważ jego grupą docelową są oddani fani – a oni jak nikt inny potrafią wyłapać każdy błąd, każdą fałszywą nutę. Pozbyłam się wątpliwości już po paru stronach. Klimat który znam z serialu, to narastające napięcie które przyciąga przed ekrany miliony na całym świecie zostało oddane bezbłędnie. Nie wiem ile w tym jest zasługi Kirkmana a ile Bonansinga który odpowiada za styl, jednak panowie naprawdę dali radę.
Brutalność, latające w okół flaki, ostre narzędzia wbijane w głowę nieumarłych to druga siła napędowa serii. Tutaj również jej nie zabraknie, ale tak jak w znanym serialu, nie ma w tym nic obrzydliwego ani nachalnego. Każdy ruch jest niezbędny by przeżyć, każdy krok pokazuje nam zmianę jaka w każdym z bohaterów zachodzi. Bo to właśnie o to tutaj tak naprawdę chodzi – „Narodziny Gubernatora” pokazują nam krok po kroku ewolucję bohaterów, degradację świata i upadek wszystkiego co dla ludzi było ważne.
To właśnie dlatego miliony ludzi śledzą każdy odcinek serialu, z zapartym tchem czytają komiksy, a teraz z taką samą przyjemnością sięgną po książkę. Nie jest to pusta rozrywka, nie emanuje brutalnością tylko po to by cieszyć tłumy. Seria, jak i książka, daje nam coś więcej. Pokazuje co dzieje się z ludźmi w obliczu katastrofy. W dodatku pokazuje nam to tak realistycznie i wiarygodnie, że nie mam wątpliwości co do tego w jaką stronę poszedł by świat. Przeraża nas i skłania do refleksji widok ludzi tracących starą osobowość, którzy zapominają o pewnych wartościach i robią wszystko by przeżyć.
Trzeba też wspomnieć o jednej rzeczy która sprawia, że „Narodziny Gubernatora” są równożędną częścią The Walking Dead – finał. Serial (nie wiem jak komiks) przyzwyczaił nas do tego, że po momentach względnego spokoju nadchodzi moment gdzie wszystko staje na głowie, a finał sprawia, że z emocji serce bije mocniej a my nie możemy doczekać się kolejnej części. Tutaj jest identycznie!
„Narodziny Gubernatora” są pozycją kierowaną głównie do fanów serii którzy chcieli dowiedzieć się czegoś więcej o tajemniczym arcyłotrze Gubenratorze. Dzięki temu, że historia zaczyna się od początku osoby które jeszcze ze światem The Walking Dead nie miały styczności odnajdą się w tej książce równie dobrze. Polecam wszystkim którzy chcą przeczytać historie o zombi która jest czymś więcej niż emanującą brutalnością powieścią.
Wydawnictwo: Sine Qua Non
Data wydania: 2011-11-11
Kategoria: Fantasy/SF
ISBN:
Liczba stron: 364
Tytuł oryginału: The Walking Dead: Rise of the Governor
Język oryginału: angielski
Tłumaczenie: Bartosz Czartoryski
Dodał/a opinię:
Pamela Janik
Plaga zombie zalewa przedmieścia Atlanty. Lilly Caul wraz z przyjaciółmi walczy o przetrwanie, szukając ocalenia w ogrodzonym murem miasteczku Woodbury...
Imperium Philipa Blake’a chwieje się w posadach. Fundamenty kruszeją, fasady pokrywają się pęknięciami, a z mozołem wznoszone mury rozpadają się...