Góry przenosić

Autor: LKZelewski
Czy podobał Ci się to opowiadanie? 0

Jestem już przy łóżeczku. Jest! Łapię w ręce małe ciałko. Też nieprzytomne. Krztuszę się dymem. Jest już tak gęsty, że nic nie widzę. Łzy ciekną mi po policzkach. Oddycham płytko. Skóra mnie parzy. Idę do drzwi.

- Szybciej, stary!

Gdyby nie głos kumpla nie wiedziałbym, gdzie wyjście. Znów się potykam. Upadam. Gniotę niemowlaka pod sobą. Nawet nie myślę już o nim. Wrota piekła się zamykają. Żegnam się z życiem. Czuję dreszcze. Zbyt silne emocje. Strach. Niemowlak. Obojętność znika. Wstaję. Ruszam dalej. Wyciągam rękę. Trafiam na framugę. Wychodzę na korytarz. Korytarz stoi w ogniu. Płomienie ledwo widać – gęsty dym kłębi się wszędzie. Palę się!, myślę w panice. Jezu! Co za ból! Zataczam się na ścianę. Gorąca. Skóra mi schodzi. Piekło mnie pochłania.

Czuję, że ręka mi odpada. Upuszczam dziecko. Obojętnieję. Co mogłem – zrobiłem. Teraz jestem trupem. Wrota piekła już się zatrzasnęły. Odwrót odcięty.

Jest coraz gorzej. Płonę. Rozrywa mnie na kawałki. Sczeznę tu.

- Stary! Stary, słyszysz mnie? – Słyszę. Kumpel też nie żyje? Otwieram oczy i widzę właśnie jego. Twarz ciemna od dymu. Obaj padliśmy. Nagle pojawia się jakaś czarna morda. Demon, szatan? Przecież dzieci ratowałem!

- On cię wywlókł za rękę – mówi kumpel. Bredzi? Demon pokazuje prawdziwe oblicze. Zdejmuje maskę do oddychania. Strażak.

- Dobra robota – mówi. – Spisaliście się, ale więcej lepiej tego nie róbcie.

Rozglądam się wokół. Pełno ludzi. Strażacy, pogotowie, z milion gapiów. I matka odprowadzająca swoje dzieci do karetki. Żywe.

Jesteśmy bohaterami.

W tamtej chwili miałem moc. Nie supermoce, jak z komiksu, tylko zwykłą ludzką moc. Czasem mówią o takich w telewizji. I wtedy zadzwonił budzik. Czar prysnął, bajka się skończyła. A ja nie jestem nikim szczególnym. Przedziwny sen. Nastawiam drzemkę w budziku. I tak nie mogę zasnąć.

Zerkam w bok. Żona jeszcze śpi. Nie idzie do pracy, szczęściara. Jest w drugiej ciąży. Są problemy, jak cukrzyca ciążowa. Mimo to cały dzień zajmuje się naszym pierwszym dzieckiem. Dwuletni rozrabiaka. Pomaluje wszystko mazakiem, kiedy tylko spuści się go z oka. A ja po prostu jestem wtedy w pracy. To ona jest moim bohaterem, myślę. Prawdziwym bohaterem.

Bohaterem jest też mój kumpel. Naprawdę uważam, że uratował swoich rodziców. Oni naprawdę zmierzyli się z rakiem. Reszta snu to imaginacja. A ja… to tylko ja.

Znowu budzik. Wstaję, idę do łazienki. Prysznic – jak co rano. Rutyna. Wręcz nuda. Potem śniadanie i pójdę do roboty.

Patrzę w lustro na swoją zaspaną twarz. Widzę przeciętną gębę. Może nawet wstyd mi za siebie samego?

Jest jednak druga strona medalu. Mnóstwo gnojków, którzy poniewierają swoimi żonami. Biją dzieci. Nie szanują bliskich. Chlają do nieprzytomności. Gnidy. Może i jestem przeciętniakiem. A jednak…

Jestem kimś szczególnym. Dla mojej żony i dzieci.

Codziennie dzielę z nią trudy życia. Rutyna mnie zabija, a jednak codziennie wstaję. Idę do pracy. Wracam zmęczony, ale staram się jej pomagać. Więcej, mogę być lepszy. O biciu i pruciu mordy po pijaku w ogóle nie wspominam. Jak wrócę z pracy odkurzę pokój. Ona nie cierpi odkurzać.

Jestem zwykłym facetem. A jednak – góry mogę przenosić. Tyle zła wokół. Tyle beznadziei. Obcemu dziecku bułkę wczoraj kupiłem. Głodne było.

Bohaterem bym się nie nazwał, ale zdecydowanie jestem z siebie dumny. Nie chcę okazji do bohaterstwa, jak ze snu. Robię za to, co w mojej mocy – żeby być lepszym. Potykam się, ale wstaję. Codziennie. A Ty?

 

Najpopularniejsze opowiadania

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Forum - opowiadania
Reklamy
O autorze
LKZelewski
Użytkownik - LKZelewski

O sobie samym:
Ostatnio widziany: 2020-07-13 21:42:22