Zagadka smrodliwego deszczu (bizarro)

Autor: Fasoletti
Czy podobał Ci się to opowiadanie? 0

Tymczasem Wieteska dotarł do okutych blachą wrót kościoła. Z całą mocą zaczął tłuc w nie pięściami, aż skóra na dłoniach popękała do krwi. Następnie padł na ziemię i jął tarzać się w piachu.

Mieszkańcy wsi otoczyli go ciasnym kręgiem. Szeptali między sobą i snuli najróżniejsze teorie co też mogło się przytrafić ich sołtysowi, że zachowywał się w tak dziwny sposób.

- Mnie to się widzi – orzekła Gertruda, córka sklepikarza – że jemu normalnie szajba do łba weszła.

- A może jego moce nieczyste posiadły? – wtrącił ktoś inny.

Po tych słowach zaległa niepokojąca cisza. Zwierzęta uspokoiły się, muchy przysiadły na gównach w niemym oczekiwaniu, nawet wiatr ustał. Tylko toczącym z ust pianę Wieteską, krztuszącym się teraz własną śliną, miotało jak Szatan.

Nagle drzwi kościoła otwarły się z głośnym skrzypnięciem. Wieśniacy aż podskoczyli z przerażenia, jednak kiedy ujrzeli księdza proboszcza uzbrojonego w kropidło i pozłacaną miskę z wodą święconą, odetchnęli z ulgą.

Ojciec Benedykt od kilku minut obserwował z okna zakrystii co się dzieje. Widok Wieteski przyprawił go o dreszcze, ponieważ w czasie ponad trzydziestu lat posługi, nie raz i nie dwa razy stawał oko w oko z demonami wszelakiej maści. Na stare lata sam poprosił o przeniesienie do Fiździpiździpołciowa, gdyż żywił gorącą nadzieję, że tutaj macki złego nigdy nie sięgną. Teraz zrozumiał, jak bardzo się mylił. Ale wierzył, że pomimo jarzma lat na karku, z Bożą pomocą, po raz kolejny zdoła przeciwstawić się Szatanowi.

Czas jakby zwolnił swój bieg. Słońce już całkiem wyszło zza horyzontu i zalewało teraz kościelny plac skwarem. Wieteska szamotał się i spazmatycznie prężył. Jakiś wieśniak puścił bąka, a żona z całej siły trzepnęła go w łeb.

Proboszcz nie patyczkował się. Wypowiadając donośnym głosem słowa egzorcyzmu, chlusnął sołtysowi w twarz wodą święconą. Buchnęły kłęby cuchnącego dymu, na chwilę przesłaniając postać Wieteski. Kiedy chmura opadła, oczom gapiów ukazał się makabryczny widok. Wszelka tkanka z głowy sołtysa spłynęła do gołej kości. Mężczyzna klęczał teraz bez ruchu, wbijając w ojca Benedykta wytrzeszczone ślepia. Niespodziewanie zaczął kłapać szczęką tak intensywnie, że na ziemię posypały się zęby. Jednocześnie głowa obróciła się o trzysta sześćdziesiąt stopni. Najpierw raz, potem drugi i trzeci, za każdym razem coraz szybciej. Trzaski pękających kręgów przyprawiły kilka osób o mdłości.

Im szybciej kręcił się czerep, tym bardziej uciążliwy stawał się zgrzyt, który w końcu przeszedł w drażniący uszy świst. W tym potępieńczym wyciu odezwał się chór głosów z piekła rodem, kanonada bulgotań, czknięć, pierdów i parsknięć.

Ojciec Benedykt pierwszy raz w życiu widział i słyszał coś takiego. Chciał uciekać, ale jakaś nieznana siła sprawiła, że nogi odmówiły mu posłuszeństwa. Jakby ktoś zakopał go w ziemi po kolana. Uczynił więc tylko znak krzyża na piersi i, cicho szepcząc modlitwy, czekał na dalszy rozwój wypadków.

Zgromadzeni przed kościołem wieśniacy również nie potrafili ruszyć się z miejsca. Drżeli więc ze strachu, bladzi i zszokowani.

Niespodziewanie, ku przerażeniu gapiów, odgłosy odbytowo gardłowe katujące ich słuch nieznośną kakofonią przybrały formę wyraźnej przemowy.

- Twojego boga już nie ma, Benedykcie! Ty spasiony wieprzu z kaprawą mordą! Ha! Ha! Ha! Teraz nadchodzi On! Wielki i potężny! Zawładnie waszymi duszami, porwie was w swoje objęcia! Już niedługo! Wasze plony zmarnieją! Ryby w rzekach padną! Zwierzęta pozdychają! Ha! Ha! Ha! Hi! Hi! Hi! He! He! He! Ho! Ho! Ho!

Po ostatnim wykrzyczanym “ho” czaszka Wieteski nagle zatrzymała się. Sołtys wstał, podszedł do księdza i złapał jego głowę w dłonie. Powoli zacieśniał chwyt, aż oczy ojca Benedykta wystrzeliły z orbit z prędkością kuli karabinowej  i rozbryzgnęły się na pobliskim drzewie. Z ust, nosa, uszu i oczodołów popłynęły strużki krwi. W końcu czerep eksplodował. W powietrze chlusnęły pomieszane z mózgiem kawałki kości. Po tym wszystkim ciało Wieteski zwiotczało i osunęło się na ziemię, tuż obok drgających konwulsyjnie zwłok ojca Benedykta.

Najpopularniejsze opowiadania
Inne opowiadania tego autora

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Forum - opowiadania
Reklamy
O autorze
Fasoletti
Użytkownik - Fasoletti

O sobie samym:
Ostatnio widziany: 2021-01-13 10:06:52